Na każdym szczycie gospodarczym padają zapewnienia o zniesieniu barier w handlu. Praktyka jest zupełnie inna - pisze w felietonie Zbigniew Parafianowicz, dziennikarz "Dziennika Gazety Prawnej".
Im więcej światowi przywódcy mówią o konieczności liberalizacji handlu międzynarodowego, z tym większą ochotą sięgają po protekcjonizm. Sens trwającej rundy katarskiej WTO sprowadza się do uwolnienia handlu i w konsekwencji – jak szacuje OECD – doprowadzenia do wzrostu globalnego PKB o 300 mld dol. rocznie. Do tego jednak bardzo daleko. Opublikowany przed kilkoma dniami raport Global Trade Alert wylicza, że od listopada 2010 r. – od szczytu G20 w Seulu, podczas którego wiele mówiono o konieczności zwiększenia liberalizmu w wymianie międzynarodowej – do dziś rządy wprowadziły w życie 200 rozwiązań chroniących własne gospodarki, głównie przed konkurencją ze strony Chin. Pierwsze miejsce na podium wśród światowych protekcjonistów zajęła Unia Europejska, za nią uplasowały się Rosja i Argentyna. Trend w stosowaniu takich praktyk jest rosnący.
Współczesny protekcjonizm jest bardziej wyrafinowany niż ordynarne taryfy celne stosowane w przeszłości. Chińczycy, ograniczając konkurencyjność obcych towarów, powołują się na bliżej niesprecyzowane względy bezpieczeństwa narodowego. Tak było choćby przy wprowadzeniu kwot na wywóz metali ziem rzadkich (REE) koniecznych do produkcji sprzętu elektronicznego. W ten sposób Pekin, monopolista na rynku wydobycia REE, promował własne przedsiębiorstwa. Indonezja wprowadziła z kolei wykaz portów, do których mogą zawijać okręty przywożące żywność. Jeśli część z nich znajduje się z dala od rynków zbytu, a koszty dotarcia do nich są wysokie – trudno. Strata eksportera. Rosjanie w tym układzie są tradycjonalistami. Gdy zapragną, wprowadzają embargo z powodów sanitarnych, i sprawa jest załatwiona. Trzeba przy tym przyznać, że na Moskwę można przymknąć oko. To państwo spoza WTO, które nie epatuje wolnościowymi koncepcjami. Co innego Unia Europejska. Ta w ochronie własnych producentów jest w czołówce. W maju tego roku zdecydowała np. o rezygnacji od przyszłego roku z preferencyjnych taryf na tanie towary z państw rozwijających się. W marcu 2011 r. przedefiniowała pojęcie dumpingu, co pozwala jej skuteczniej zamykać rynek. Osobny przypadek to Stany Zjednoczone. USA zarzucają Chinom kreowanie sztucznego, zaniżonego kursu juana. Same wyspecjalizowały się w kreowaniu wzrostu gospodarczego (na razie bez widocznych efektów) poprzez tzw. poluzowanie ilościowe. To nic innego jak sztuczne zaniżanie kursu dolara, by sprzyjać własnym eksporterom. Drugi sposób rodem z USA – w formie soft – to Obamowska zasada Buy American: kupuj amerykańskie. Czyli kupuj, by stratny był Rosjanin, Brazylijczyk albo Hindus.
Autorzy raportu Global Trade Alert przekonują, że dopóki Europa nie upora się z kryzysem zadłużenia, a USA nie będą miały wzrostu gospodarczego, nie ma co marzyć o zwiększeniu swobód w handlu międzynarodowym. Europejskie rządy będą naciskały na Komisję Europejską, by śrubowała, jak tylko się da, konkurencyjność unijnych producentów kosztem zagranicy. Podobnie jest w USA.
W przypadku Europy warto zauważyć również inne ciekawe zjawisko – wykwit protekcjonizmów od wewnątrz. Przykładem są konsekwentne próby rozmontowywania układu Schengen oraz podchody pod jednolity rynek UE. Zaczęło się od Rzymu i Francji, które żądają uznaniowego przywracania kontroli na granicach między państwami Unii. Za ich przykładem poszła Dania, która niedawno wysłała celników w kierunku Niemiec. W podobną stronę idzie myślenie o Schengen w wielu innych krajach.
Reklama
Zgodnie z obowiązującymi przepisami kontrole na granicy mogą być przywrócone tylko na 30 dni w razie poważnego zagrożenia dla bezpieczeństwa kraju. Oficjalnie duński rząd tłumaczy swoją decyzję koniecznością powstrzymania napływu z nowych krajów UE narkotyków, nielegalnych funduszy, alkoholu i papierosów. Problem w tym, że podobną formułę może zastosować niemal każdy unijny kraj.
Aby do tego nie dopuścić, Komisja Europejska chce modyfikować Schengen po swojemu. Państwa będą mogły przywrócić kontrole z dwóch do tej pory nieuwzględnionych powodów: gdy granice zewnętrzne Unii nie są przez któreś państwo członkowskie właściwie kontrolowane i gdy granice zewnętrzne znalazły się niespodziewanie pod presją dużej liczby imigrantów. Jednak decyzję w tej sprawie podejmowałaby kwalifikowaną większością głosów Rada UE, a nie rządy poszczególnych państw indywidualnie. Propozycją pośrednią ze strony Komisji jest wzmocnienie służb granicznych danego kraju przez unijne Szybkie Brygady Kontroli Granicznej (RABIT).
Wewnątrzunijny protekcjonizm to zresztą nie tylko manipulowanie Schengen. To również coraz częstsze podwójne standardy przy definiowaniu swobody podejmowania pracy w UE. Pierwszego maja minęły ostatnie okresy przejściowe i utrudnienia w tej sprawie dla obywateli Europy Środkowej. Niemcy i Austriacy otworzyli swoje rynki. Ale Wielka Brytania, w której można pracować od dawna, panikuje z powodu zrównania od początku maja praw do opieki socjalnej. Londyn obawia się, że po łatwe pieniądze masowo zaczną przyjeżdżać na Wyspy np. Polacy (jak do tej pory czarny scenariusz się nie sprawdził). Holendrzy z kolei z chęcią pozbyliby się emigracji zarobkowej z nowych państw UE w ogóle. Minister do spraw socjalnych Holandii Henk Kamp zaproponował niedawno, by odsyłać ich na koszt ich ojczyzny do domu i wpisywać na listę osób niepożądanych.
Obrońcom protekcjonizmów – czy to w skali globalnej, czy europejskiej – warto przypomnieć konsekwencje przyjętego w 1930 r. przez USA. Smoot-Hawley Tariff Act. W założeniu dokument miał być cudowną bronią na kryzys zapoczątkowany czarnym czwartkiem na Wall Street. Filozofia była prosta. Dokument zwiększył cła na ponad 20 tys. importowanych do USA towarów. Równie prosta była odpowiedź partnerów handlowych Ameryki – cła na towary amerykańskie. Efekt był taki, że w latach 1929 – 1934 światowy handel zmniejszył się o 66 proc. Protekcjonizm jeszcze bardziej pogłębił kryzys.
Dziś – choć powtórka wydarzeń w tej skali co w latach 30. XX wieku wydaje się niemożliwa – motywy polityków decydujących o stosowaniu środków protekcjonistycznych są podobne. Podobnie jak republikański senator Reed Smoot i republikański kongresmen Willis C. Hawley myślą współcześni politycy w USA, Chinach, Rosji czy UE. Smoot i Hawley tak jak Barack Obama mieli plan walki z bezrobociem. Plan walki z bezrobociem mają również holenderscy politycy zamykający granice przed przybyszami z Europy Środkowej. Efekt zawsze jest ten sam. Odwrotny od zamierzonego.
ikona lupy />
Zbigniew Parafianowicz / DGP