W tej pięknej epoce straszliwy wynalazek internetu już istniał, ale jeszcze nie udostępniał dóbr kultury na masową skalę. Polacy skazani byli na kilka stacji radiowych i telewizyjnych oraz wypożyczalnie wideo. Muzyka płynęła do naszych uszu z kaset magnetofonowych, a zamiast na PSP graliśmy „w Pegasusa”.

Choć z nostalgią patrzę na te czasy, to nie chciałbym do nich wrócić i rozumiem, że dla osób młodszych ode mnie taka rzeczywistość jawi się jako prawdziwy koszmar. Kiedy byłem małym chłopcem, rolę YouTube'a spełniał program Tadeusza Drozdy "Śmiechu Warte"; zamiast Wrzuty.pl było Disco Polo Live i niemiecka VIVA, a z braku portali społecznościowych można było co najwyżej posiedzieć przy trzepaku.

Mniejsza dostępność kultury ograniczała jednak wolność jednostki. Filmy w telewizji były wydarzeniem, pod który układało się plan dnia, a nawet tygodnia. Z braku alternatywy byle Megahit w Polsacie potrafił zgromadzić wielomilionową widownię. Konflikt w terminach był tragedią. Do dziś pamiętam żal spowodowany przegapieniem ostatniego odcinka "Generała Daimosa". Co gorsza, gdy koledzy dzielili się wrażeniami, byłem wyobcowany z dyskusji i nie miałem żadnej realnej perspektywy nadrobienia tego braku wiedzy. W lepszej sytuacji byli właściciele magnetowidów, ale dopiero powszechny dostęp do internetu przyniósł prawdziwą rewolucję w myśleniu.

Dziś nikt nie boi się, że coś przegapi, bo wszystkie dobra kultury są w zasięgu ręki. Niedostatki obycia kulturalnego można zniwelować od ręki. Gdy spodoba mi się usłyszana w radio piosenka zapamiętuje kilka słów tekstu i bez trudu znajduję ją w sieci. Kiedy ktoś poleci mi obejrzany dzień wcześniej w telewizji film, nie rozpaczam, że mnie ominął, tylko siadam do komputera i szukam.

Reklama

Porozumienie ACTA bezpośrednio nie spowoduje likwidacji internetu. Jednak ze względu na niejasne sformułowania trudno przewidzieć co tak naprawdę wyniknie z proponowanych regulacji. Gdyby przyjąć, że spełnią się najgorsze obawy internautów o cenzurze w sieci, to obieg kulturalny w Polsce cofnie się do stanu podobnego do tego sprzed 15 lat.

Wyobraźmy sobie świat, w którym wszystkie nielegalne pliki są usuwane z sieci, a osoby, które je udostępniły lądują w więzieniach. Plików nie można również wymieniać za pomocą kontrolowanej poczty e-mail. Zamiast tego filmy, muzyka i zdjęcia są dostępne odpłatnie. Ale jaki mechanizm powstrzyma monopolistów od podniesienia cen dóbr kultury? Podejrzewam, że więcej ludzi raczej zrezygnuje z życia kulturalnego w sieci niż zdecyduje się na opłaty. Na pewno pojawią się też różne formy obchodzenia przepisów.

Restrykcyjne regulacje wprowadzane wbrew woli społeczeństwa powodują bowiem mniej lub bardziej zorganizowane formy protestu. Drugi obieg w XXI wieku nie będzie jednak odbywał się na powielaczach, tylko na pendrive’ach. Zamiast bibuły w domach pojawią się odcięte od sieci komputery, na których trzymane będą trefne pliki.

Sądzę również, że czarny rynek filmów, muzyki i gier przeniesie się z cyberprzestrzeni do „realu”. Kiedy istnieje popyt na nielegalne dobra, pewna grupa ludzi zawodowo łamie prawo i naraża się na sankcje. Dobry przykład tego mechanizmu stanowi handel narkotykami. Na polu dóbr kultury oznacza to renesans zawodu pirata. Przeciętnego internautę ściągającego pliki na własny użytek zastąpią dobrze zorganizowane grupy przestępcze handlujące skopiowanymi płytami. Zamiast siedzieć na torrentach, w poszukiwaniu pożądanego towaru, młodzież wchodzić będzie w kontakty z prawdziwymi przestępcami.

Mam nadzieję, że czarne wizje się nie sprawdzą i nawet po podpisaniu i ratyfikacji ACTA okaże się niegroźna dla polskiego obywatela. Gdyby jednak spełniła się powyższa wizja, to jako optymista nie mogę nie wspomnieć o pozytywnym aspekcie takiego rozwoju wypadków. Gdy powrócą piraci rozwiąże się problem zagospodarowania Stadionu Narodowego po Mistrzostwach Europy.