Ukraina musi przeprowadzić energetyczną rewolucję. Ale nie zrobi tego bez finansowej pomocy zachodnich koncernów.
Ukraina ma szanse na energetyczną niezależność i rezygnację z importu rosyjskiego gazu do 2030 r. O ile znajdzie na ten cel – bagatela – 207 mld dol., czyli więcej niż wynosi roczny PKB tego kraju (165 mld dol.). Takie wnioski płyną z najnowszego raportu Międzynarodowej Agencji Energetycznej (MEA).
Wysokie ceny surowców stanowią największe obciążenie dla ukraińskiego bilansu płatniczego, dlatego władze w Kijowie nie mają innego wyjścia, niż przeprowadzić energetyczną rewolucję nad Dnieprem – utrzymuje agencja. Na ten cel Ukraina musi wydawać nie mniej niż 12 mld dol. rocznie. Tymczasem władze mogą pozyskać najwyżej 1/4 tej sumy – ostrzegają ukraińscy eksperci.
Największym problemem lokalnej gospodarki pozostaje rekordowo niska efektywność energetyczna. Współczynnik energochłonności (stosunek wielkości zużycia energii do wielkości produkcji) w przypadku Ukrainy wynosi 1,45. To niemal dwukrotnie więcej niż w sąsiedniej Rosji, gdzie podobny wskaźnik nie przewyższa 0,8. W UE wynosi on 0,3–0,4.
Z wcześniejszych wyliczeń grupy System Capital Management należącej do donieckiego oligarchy Rinata Achmetowa wynika zaś, że osiągnięcie europejskich wyników pozwoliłoby zaoszczędzić aż 34 mld m sześc. gazu rocznie (zeszłoroczne dostawy Gazpromu na Ukrainę wyniosły 44 mld m sześc.). Kolejną szansę na niezależność daje własne wydobycie gazu. Jak wylicza MEA, przy rocznym poziomie inwestycji w sektor wydobywczy na poziomie 3–4 mld dol. Kijów może zwiększyć własną produkcję z obecnych 20 do nawet 70 mld m sześc. gazu w 2030 r.
Reklama
Ukraińscy eksperci nie podzielają jednak entuzjazmu MEA. Jak wylicza Centrum Razumkowa, władze zdołają znaleźć środki na realizację najwyżej 25 proc. potrzebnych inwestycji. Reszta będzie zależała od hojności działających nad Dnieprem zagranicznych koncernów energetycznych – takich jak Exxon Mobil czy Shell. Jak szacuje centrum, nawet najbardziej optymistyczny wariant zakłada, że w 2030 r. Kijów będzie wciąż potrzebował od 5 mld do 10 mld m sześc. rosyjskiego gazu.
Ukraina już dziś stara się zmniejszać zależność od dostaw Gazpromu. Między styczniem a sierpniem import – w porównaniu do analogicznego okresu 2011 r. – spadł dwukrotnie do 19 mld m sześc. Kijów może sobie na to pozwolić nie ze względu na zmniejszającą się energochłonność gospodarki, lecz w wyniku kryzysowego spadku konsumpcji i rozbudowy elektrowni działających na węglu.
Ukraina stawia też na dywersyfikację dostaw gazu. Ma temu służyć m.in. budowa terminalu LNG Jużnyj koło Odessy. Pierwsze dostawy gazu tą drogą mają ruszyć w 2015 r. Docelowa przepustowość terminalu ma wynosić 10 mld m sześc. Tyle samo surowca Ukraina zamierza kupować na europejskich rynkach spotowych. Jak zapowiada Kijów, będzie to możliwe już w połowie 2014 r. dzięki uruchomieniu rewersu na słowackim odcinku gazociągów.
Dla władz w Kijowie uniezależnienie się od rosyjskich dostaw jest priorytetowym celem polityki zagranicznej. Rosjanie wykorzystują wszystkie możliwe okazje, by uzyskać jak największy wpływ na ukraiński rynek gazowy. Między innymi dlatego rząd Mykoły Azarowa nie zdołał do tej pory wynegocjować ceny gazu na przyszły rok. Z informacji DGP wynika, że Moskwa w zamian za obniżkę cen lub wykreślenie zasady „take or pay” usiłuje wymusić na Kijowie faktyczną rezygnację z wpływów w krymskim Sewastopolu, gdzie stacjonuje rosyjska Flota Czarnomorska. Kreml nie kryje też zainteresowania przejęciem podziemnych zbiorników gazu.