Pismo założone przez braci Karnowskich do niedawna nosiło nazwę „W Sieci”. Nazwę, która bez zastrzeżeń została zarejestrowana w sądzie jesienią ubiegłego roku. Tymczasem na wniosek Presspubliki (dziś Gremi Media) kontrolowanej przez Grzegorza Hajdarowicza postanowieniem z 18 stycznia 2013 r. Sąd Okręgowy w Warszawie zakazał spółce Fratria, wydawcy pisma, „na czas trwania procesu korzystania z oznaczenia »W sieci«, samodzielnie lub jako elementu oznaczeń złożonych, jako tytuły czasopisma lub innej publikacji periodycznej w formie papierowej, internetowej lub innej formie cyfrowej”.
Skąd to zamieszanie? Na początku 2011 r. Presspublica na stronie internetowej RP.pl uruchomiła serwis W Sieci Opinii. A pod koniec 2012 r. na rynku pojawił się drukowany tygodnik „W Sieci”. – Nie rozumiem, dlaczego panowie Karnowscy, zamiast zdać się na własną inteligencję, nie wymyślili dla swojej gazety jakiegokolwiek nośnego i medialnego tytułu, lecz posłużyli się tytułami będącymi własnością wydawnictwa, w którym pracowali – napisał w oświadczeniu Grzegorz Hajdarowicz. Dalej można przeczytać: „Już 22 listopada 2012 r. wysłaliśmy pismo do wydawnictwa Fratria, uprzedzając wydawcę, że wydawanie gazety o tytule łudząco podobnym do »W sieci opinii« może naruszyć interesy naszego wydawnictwa. 27 listopada 2012 r. spółka Fratria przysłała nam odpowiedź, co oznacza, że od tego czasu miała możliwość znaleźć własny tytuł, a nie posługiwać się cudzą własnością intelektualną. Pomimo wyroku sądu Fratria po ponad trzech miesiącach zamiast szanować prawo, zamierza je ominąć, posługując się tytułem »Sieci«. W żadnym państwie prawa, na szczęście również w Polsce, kradzież praw intelektualnych nie może być bezkarna. Nie można produkować roleksików, coca colki ani e-padów. Tworzenie nazw łudząco podobnych do istniejących to zwykła kradzież. Taka sama, jak kradzież zegarka lub samochodu”.
Co na to wszystko zainteresowani? – Warto spojrzeć na tę sytuację z punktu widzenia przedsiębiorcy. Są pewne procedury w polskim prawie, które mówią, kiedy można uruchomić tytuł prasowy. Rejestracja w sądzie jest podstawą, tam wskazuje się naczelnego, wydawcę itd. Sąd weryfikuje nazwę, także pod względem tego, czy nie jest ona łudząco podobna do pisma już istniejącego. My zarejestrowaliśmy nazwę bez żadnego problemu – wyjaśnia Michał Karnowski, dziennikarz i członek zarządu spółki Fratria. – Wykupiliśmy domenę GazetawSieci.pl i od zupełnie innego podmiotu nabyliśmy domenę Wsieci.pl, która jest zarejestrowana od 1999 r., na długo zanim pan Hajdarowicz zaczął działać na rynku medialnym. O rejestrację znaku towarowego „W Sieci” wystąpiliśmy w podobnym czasie, co właściciel Gremi Media o „W Sieci Opinii”. Mamy więc przedsiębiorcę, jakim jest spółka Fratria, wydawcę tygodnika, który dopełnia wszystkich wymogów, rejestruje się lege artis, ponosi nakłady, a po drugiej stronie mamy przedsiębiorcę, właściciela subdomeny internetowej, którą można ewentualnie porównać do jakiegoś działu w gazecie. I nagle musimy zmieniać tytuł, choć sąd nie wysłuchał naszych racji. Czujemy się jak w jakimś matriksie. Do tej pory, jak czytałem historie firm, które są niszczone przez urzędników, zawsze miałem poczucie, że może jednak czegoś nie dopełnili, może jakoś powinni lepiej się pilnować, że to niemożliwe, żeby tak to działało. A tu naprawdę szok – mówi.

Zabezpieczenie zamiast wyroku

Reklama
W tym miejscu warto wyjaśnić, czym jest zabezpieczenie sądowe. Jest to postanowienie sądu, dzięki któremu jeszcze przed wyrokiem sąd może, zabezpieczając roszczenie, np. zablokować jakąś partię towaru czy znak towarowy. – Jak nazwa wskazuje, zabezpieczenie ma zabezpieczyć powództwo. Często jest tak, że samo wniesienie i doręczenie pozwu pozwoliłoby na zatarcie dowodów czy ukrycie jakiejś działalności – wyjaśnia poznański adwokat Zbigniew Krüger. – Bardzo często zobowiązani podnoszą, że sąd nie dał się ustosunkować do postanowienia, że zostało ono wydane na posiedzeniu niejawnym, bez możliwości wypowiedzenia się zobowiązanego. Jednak taka jest rola i istota zabezpieczenia – dodaje.
Wielu prawników uważa, że w Polsce generalnie trudno uzyskać takie postanowienie. Najczęściej dotyczą one branży meblarskiej, gdzie producenci tworzą towary łudząco podobne do tych, które sprzedają bardziej znane firmy, czy szerzej rozumianego wzornictwa przemysłowego.
Do chyba najgłośniejszych zabezpieczeń należał spór producentów napoju energetycznego firm Foodcare i Maspex, w którym brał udział były bokser Dariusz „Tiger” Michalczewski. To właśnie jego przydomkiem nazwano napój. W 2011 r. doszło do niecodziennej sytuacji, w której gdański sąd postanowił o zabezpieczeniu powództwa Maspeksu, a krakowski powództwa FoodCare. Oznaczało to, że zajęte zostały towary wyprodukowane zarówno przez jedną, jak i przez drugą firmę. Konflikt pojawił się po tym, gdy fundacja Michalczewskiego „Równe Szanse” zerwała z Food Care umowę na produkcję i dystrybucję napoju energetycznego Tiger Energy Drink i związała się z Maspexem.
Ostatnio szerokim echem odbiło się również zabezpieczenie, jakie sąd wydał w związku z filmem opowiadającym historię zespołu Paktofonika „Jesteś Bogiem”. Przed każdym seansem musiał być wyświetlony komunikat, że obraz może naruszać dobra osobiste producenta muzycznego Krzysztofa Kozaka. Wstrzymano także dystrybucję filmu na DVD. Co prawda w lutym Sąd Apelacyjny w Poznaniu pozwolił na dystrybucję, ale zmiana nie była aż tak dotkliwa, ponieważ zakaz miał obowiązywać tylko do kwietnia.
W tej sprawie o zabezpieczenie do sądu występował właśnie Zbigniew Krüger. – Nie wystąpiliśmy o zakaz dystrybucji filmu w kinach, bo szanse na to, że sąd by go zatwierdził, były niewielkie. Ale istotą zabezpieczenia jest to, że jego nieudzielanie musi narażać stronę, która żąda, na szkodę. Gdyby to było niesłuszne i ten, wobec którego udzielono zabezpieczenia, przegrałby sprawę, osoba, przeciwko której udzielono tego zabezpieczenia, może żądać naprawienia szkody – wyjaśnia prawnik i dodaje, że jeżeli zabezpieczenie polega np. na zakazie produkcji lub wprowadzeniu do obrotu jakichś towarów lub usług, taka szkoda może być znaczna. Dlatego też ustawodawca wprowadził instytucję kaucji na pokrycie ewentualnej straty. Może też uzależnić wydanie zabezpieczenia przez wprowadzenie kaucji na pokrycie ewentualnego poszkodowania.
Co Krüger myśli o sprawie tytułu „W Sieci”? – Jak wynika z samej treści postanowienia, sąd udzielił zabezpieczenia, przesądzając, że doszło do naruszenia zasad uczciwej konkurencji. A przecież na tym etapie postępowania jest to niedopuszczalne i za daleko idące. W postępowaniu zabezpieczającym sąd nie rozstrzyga sprawy merytorycznie – dziwi się prawnik.
– Takie orzeczenia niejednokrotnie zapadały w trakcie rozpoznawania sporów o tytuły, nazwy, znaki towarowe czy prawa autorskie i nie jest to żadna nadzwyczajna sytuacja. Problem w tym, że nasza wadliwa procedura utrudnia sprawne rozpoznanie tego typu spraw, które i tak należą do trudnych, a stan „tymczasowości” zbytnio się przedłuża – mówi sędzia Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”.
Zastrzeżenia ma także adwokat Andrzej Michałowski, były p.o. prezes Naczelnej Rady Adwokackiej. – Myślę, że w tym wypadku nie może dojść do konfuzji i wprowadzenia potencjalnego czytelnika w błąd. Trudno sobie wyobrazić, że odbiorca informacji z tego miejsca nie wie, że bracia Karnowscy odeszli z Presspubliki. Oni mają wychowane grono czytelników, które ich z nikim innym nie pomyli. Druga kwestia to marka. Karnowscy wyrobili sobie własną, silną, moim zdaniem bardzo czytelną, i jednoznacznie odróżniającą ich od jakichkolwiek innych tytułów. Nawet takich, które mają zbliżone nazwy. Już to powoduje, że trudno mówić o czynie nieuczciwej konkurencji – wyjaśnia prawnik.
Zabezpieczenie może budzić wątpliwości także z innych powodów. – Gdy każda z marek wypracowała własną identyfikację, to nawet przy bardzo zbliżonych nazwach nie sposób twierdzić, że jedna w stosunku do drugiej wywołuje jakieś zagrożenie konkurencyjne inne niż dozwolone. Wydaje mi się, że bardzo istotne jest postawienie na tej samej szali przepisów o nieuczciwej konkurencji i innych praw, które też obowiązują. „W Sieci” to zarejestrowany tytuł prasowy. To musi powodować, że sąd powinien postępować bardzo ostrożnie w wypadku, gdy w gruncie rzeczy przyjmuje się tylko oświadczenia jednej strony. Zabezpieczenie zakazujące posługiwania się tytułem może oznaczać śmierć dla jakiegoś czasopisma. Jeśli proces będzie trwał pięć lat, to po tym czasie może już nie być ani „W Sieci”, ani „W Sieci Opinii” – odpowiada mecenas. Bywa że takie sprawy się przeciągają. Emisja filmu dokumentalnego „Witajcie w życiu”, który opowiada o zasadach działania koncernu Amway, dzięki m.in. zabezpieczeniu powództwa jest zablokowana od ponad 15 lat.
Inną sprawą jest to, że zabezpieczenie nie powinno zmierzać do zaspokojenia roszczenia. Jak podkreślają prawnicy, to jest szczególny środek, pewne rozstrzygnięcie tymczasowe. Jeśli może spowodować, że już nie będzie się o co procesować – bo w gruncie rzeczy powód jest usatysfakcjonowany sytuacją wynikającą z samego zabezpieczenia – nie powinno być udzielone. A wydaje się, że tak może być w przypadku tytułu tygodnika. – My się nie boimy procesu. Wiadomo, że każdy obywatel może zgłosić roszczenie do innego podmiotu prawnego w Polsce. Problem polega na tym, że tu wyrok w pewnym sensie już wydano przed procesem – stwierdza Jacek Karnowski, były naczelny tygodnika „W Sieci” i obecny naczelny „Sieci”.

Monopol na zaokrąglenia

O ile w powyższym wypadku może dziwić pewna pochopność sądu, to już fakt, że Gremi Media, wydawca radykalnie tracącego na sprzedaży tygodnika „Uważam Rze”, uderza w mający znacznie wyższą sprzedaż konkurencyjny tygodnik skierowany do podobnego czytelnika, wydaje się tylko kolejnym rozdziałem długiej historii. Nie od dziś korporacje imają się kruczków prawnych, by zdobyć przewagę nad konkurencją.
Chyba najgłośniejszą obecnie batalią sądową tego typu, w której po jednej i drugiej stronie zatrudnione są sztaby prawników, jest trwająca od 2011 r. walka gigantów – Apple’a i Samsunga. Ostatnio koncern z Cupertino wygrał przed sądem w Stanach Zjednoczonych. Oponent z Korei Południowej musi zapłacić 450 mln dol. kary (choć przy pierwszym wyliczeniu był to miliard). Ława przysięgłych orzekła, że Azjaci użyli rozwiązań opatentowanych przez amerykańską konkurencję. Po ogłoszeniu wyroku w oficjalnym oświadczeniu przedstawiciele Samsunga stwierdzili: „To niedobrze, że prawo patentowe może być tak nagięte, by dać jednemu przedsiębiorstwu monopol na prostokąt z zaokrąglonymi rogami”. Jednak USA to tylko jedna z aren tej wojny. Jeszcze wcześniej sąd w Korei orzekł, że obie firmy używały wzajemnie swoich rozwiązań technologicznych, a przedstawiciel Temidy w Wielkiej Brytanii uznał, że Samsung nie używał technologii wymyślonych przez Apple’a. Prawnicy w tej sprawie ścierali się także w Japonii, Niemczech, Holandii, we Francji czy w Australii. Już samo to wydaje się doskonałym materiałem na scenariusz serialu.
O wyjątkowej skrupulatności prawników Apple’a może świadczyć przypadek, który już opisywaliśmy na naszych łamach. Technologiczny olbrzym wytoczył proces polskiemu sklepowi internetowemu z towarami spożywczymi A.pl. Powód? Podobnie brzmiąca nazwa.
Równie absurdalnych spraw jest jednak znacznie więcej. I co najgorsze, często sądy (i to nie tylko polskie) wydają wyroki, które urągają zdrowemu rozsądkowi. Jeszcze w 2011 r. amerykański sąd odrzucił pozew projektanta butów Christiana Louboutina i pozwolił na to, by konkurencja spod znaku Yves Saint Laurent mogła używać czerwonej podeszwy w szpilkach. Jednak już we wrześniu ubiegłego roku sąd wyższej instancji stwierdził, że Christian Louboutin ma prawo żądać, by inni producenci butów nie sprzedawali szpilek z czerwoną, lakierowaną podeszwą (wcześniej firma zastrzegła tę część buta w takim kolorze jako znak towarowy). Gdybyśmy poszli tym tropem, niedługo może się okazać, że bułki i chleb pszenny będzie mogła sprzedawać tylko jedna piekarnia, a zwykłe podkoszulki produkuje już tylko jedna jedyna firma, która niesamowicie innowacyjny krój z większą dziurą na głowę i dwoma mniejszymi na ręce już dawno opatentowała.

Patentowe paradoksy

Przykładem zdrowego rozsądku sędziów w korporacyjnej walce na paragrafy jest orzeczenie z początku 2012 r., które zapadło w szwajcarskim Bernie. Producent zegarków Omega zaskarżył innego producenta zegarków – firmę Franck Muller – o to, że oznaczenie serii produktów nazwą „mega” może wprowadzać klientów w błąd. Sędziowie orzekli jednak, że pozew jest bezpodstawny. Po pierwsze, konfuzja musi dotyczyć podobnych dóbr lub usług. I chociaż obaj producenci produkują towary klasy premium, ich ceny znacząco się różnią. Najtańszy zegarek serii Mega Francka Mullera można kupić za ok. 1,2 mln franków szwajcarskich, a najdroższy firmy Omega kosztuje „zaledwie” 325 tys. franków. Po drugie, sąd stwierdził, że Franck Muller opiera się na bardziej zaawansowanej technologii i obaj producenci używają różnych kanałów dystrybucji. Poza tym zegarki kupują różne grupy klientów: produkty Francka Mullera prawdziwi entuzjaści, natomiast Omegi ci, których na to stać. Podsumowując, ryzyka konfuzji nie ma – czytamy w zbiorze artykułów prawnych Lexology.com.
Procesy w sprawach, które na pierwszy rzut oka wydają się śmieszne i nie na miejscu, zdarzają się coraz częściej. – Obecnie prawa wynikające z patentów i znaków towarowych są nadużywane. Dochodzi do kuriozalnych sytuacji, np. w biotechnologii, gdzie tworzone są chaszcze patentowe, które mają jedynie ograniczać innowacje w wybranych obszarach. Analogicznie znaki towarowe są tak szeroko zastrzegane, że podobnie brzmiące nazwy nie mogą być stosowane nawet w bardzo odległych branżach – mówi Marek Dietl, adiunkt w Szkole Głównej Handlowej i ekspert ds. wolnej konkurencji Business Centre Club. – Paradoks polega na tym, że patenty miały wspierać innowacyjność, a stają się narzędziem do jej ograniczania. Powstają nawet firmy, które działają jako trolle patentowe, czyli poszukują tych, którzy być może naruszyli ich patent. Podobnie jest ze znakami towarowymi. Instytucja, która miała wspierać uczciwą konkurencję, może być dla niektórych okazją do żerowania na innych przedsiębiorcach. Jeśli się przyjmie optykę, że „każdy konkuruje z każdym” i dysponuje się bardzo szeroko zastrzeżonym znakiem towarowym, to można starać się czerpać korzyści bez prowadzenia rzeczywistej działalności gospodarczej. Niestety, instytucje patentów i znaków towarowych, choć wprowadzone z bardzo szlachetnych pobudek, stały się własną parodią, jeśli zamiast państwa prawa i zdrowego rozsądku mamy do czynienia z państwem prawników i chciwości – stwierdza naukowiec.
W praktyce tak szeroko pojęte używanie znaków towarowych i patentów może w ekstremalnym przypadku oznaczać, że np. producent butów sportowych Nike pozwie stolicę Polski za pomnik warszawskiej Nike lub zacznie się procesować z fundatorem Nagrody Literackiej Nike. Trochę to śmieszne, trochę straszne, ale wcale nie niemożliwe.
ikona lupy />
Dariusz Michalczewski boksował się z producentami napoju Tiger alex kuhn/forum / Dziennik Gazeta Prawna