Nie chodzi o to, że wzrost gospodarczy przyspiesza, ani o to, że wskaźniki koniunktury systematycznie zaskakują i tak już optymistycznych analityków. Najważniejsze jest to, że po raz pierwszy od dawna wzrost polskiej gospodarki nie wynika wyłącznie z handlu zagranicznego, ale w końcu również z popytu krajowego. Zmiana jest istotna, bo pokazuje, że wzrost ma silniejsze podstawy, niż wcześniej oczekiwano, nie powinien być już tak bardzo uzależniony od lepszych czy gorszych informacji ze strefy euro. Ma to tym większe znaczenie, że niezależnie od tego, cokolwiek byśmy mówili o ożywieniu w Europie Zachodniej, to kryzys w strefie euro jednak wciąż nie został do końca zażegnany.
Co w tym niezwykłego? Dopiero po przyjrzeniu się danym z ostatnich miesięcy można zdać sobie sprawę z tego, jak duży postęp zrobiła polska gospodarka. Konsumpcja prywatna, która jeszcze niedawno spadała lub z trudem utrzymywała się na niezmienionym poziomie, teraz rośnie już w umiarkowanym tempie. Również inwestycje zaczęły rosnąć i choć na razie to ożywienie inwestycyjne jest dosyć niemrawe, to jeszcze kilka miesięcy temu trudno byłoby znaleźć prognozy wskazujące na choćby zbliżone wyniki. Ekonomiści zwracają szczególną uwagę na trendy w inwestycjach, ponieważ zazwyczaj firmy nie inwestują, jeżeli nie mają przynajmniej umiarkowanie optymistycznej wizji przyszłego popytu na swoje towary. A to dlatego, że dokończenie projektów inwestycyjnych zajmuje w najlepszym razie kilka kwartałów, a w przypadku większych projektów nawet wiele lat. Aby zaryzykować i wejść w takie projekty, trzeba wierzyć, że coś z nich wyjdzie i że popyt na towary nagle nie zniknie. Jak widać po danych o nakładach na środki trwałe, część firm prawdopodobnie już się przełamała, choć na pewno nie można mówić o boomie inwestycyjnym.
Wiemy jednak również, że kolejne kwartały nie powinny być gorsze, a to przede wszystkim dzięki luźniejszej polityce fiskalnej. Jeszcze na początku roku można byłoby się obawiać, że będzie ona gwałtownie zacieśniana, aby uniknąć przekroczenia przez dług publiczny progu 55 proc. PKB. Teraz okazuje się, że po zmianach w systemie emerytalnym takiej konieczności nie będzie. Dlatego oznaki ożywienia popytu krajowego najprawdopodobniej będą kontynuowane i ani polityka fiskalna, ani polityka monetarna nie powinny w tym przeszkadzać.
Reklama
Gdyby spojrzeć na ostatnie dane chłodnym okiem, to okazuje się, że polska gospodarka nie leci już na jednym silniku (eksport netto), lecz powoli włącza drugi (popyt krajowy). Jeżeli nic dramatycznego się nie wydarzy, to w ostatnim kwartale bieżącego roku PKB prawdopodobnie wzrośnie o 2,0–2,5 proc., a więc w tempie zgodnym z naszym potencjałem. To z kolei oznacza, że istnieją duże szanse, iż przyszłoroczny wzrost gospodarczy przekroczy 3 proc., pozytywnie zaskakując wielu analityków. Nie są to może wyniki tak dobre, jak jeszcze przed 2008 r., ale po doświadczeniach z minionych kwartałów nie można chyba narzekać.,
ikona lupy />
Piotr Kalisz główny ekonomista Banku Handlowego / Dziennik Gazeta Prawna