Wyznaczony do samobójczej misji specjalista od bankowości oraz rynków kapitałowych zobowiązany jest w ciągu najbliższych tygodni przedstawić plan, jak poradzić sobie z tym, że wszystko się wali.
Na rynkach światowych nawet ceny węgla koksowego spadły dwukrotnie i wynoszą niewiele ponad 100 dol. za tonę. Nieco więcej kosztuje wydobycie spod ziemi tony tegoż surowca w kopalniach Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Nic dziwnego, że największy producent węgla koksowego w UE może pochwalić się już zadłużeniem przekraczającym 1 mld zł. Na dodatek nic nie zapowiada wzrostu cen „czarnego złota”. W jeszcze gorszej kondycji znajduje się największy producent węgla kamiennego w Europie – Kompania Węglowa SA, w której z 14 kopalń jakiekolwiek zyski generują zaledwie trzy. A cała spółka ma szansę zamknąć rok ze stratą ponad 0,5 mld zł. Niedawno odwołany prezes firmy Mirosław Taras nazwał jej restrukturyzację „reanimacją trupa”. Jedyny sposób na przetrwanie widział w likwidacji pięciu najgorszych kopalń i zwolnieniu ok. 15 tys. górników. Tego związki zawodowe mu nie darowały i już prezesem nie jest.
Łatwo zgadnąć, jak zachowają się związkowcy, jeśli pełnomocnik Kowalczyk ogłosi konieczność zamknięcia przynoszących straty kopalń. Zwłaszcza że w obliczu zdecydowanego oporu górników kolejne rządy wolały sięgać po publiczne pieniądze i kupować spokój. Chyba że premier Ewa Kopacz zamarzy o pójściu w ślady Margaret Thatcher, która dzięki wojnie z górnikami władzę zdobyła. A potem, również dzięki nim, nie musiała się nią dzielić.

Komunista obala Złodziejkę Mleka

Reklama
„Rok 1974 był punktem zwrotnym, w którym ujrzano upadek starych potęg, starych sojuszów i starych filozofii oraz narodziny nowych” – podsumowywał w świątecznym wydaniu tygodnik „The Times”. Faktycznie Wielka Brytania miała za sobą serię wstrząsów, zakończonych upokarzającą klęską konserwatystów. Triumfujący górnicy mogli pochwalić się tym, że obalili rząd, w którym młoda minister edukacji Margaret Thatcher sukcesywnie obniżała dotacje dla szkół publicznych, likwidując w nich nawet akcję wydawania darmowego kubka mleka.
Milk Snatcher (Złodziejka Mleka) – jak ją powszechnie nazywano – odchodziła w niesławie, a gwiazdą mediów stał się przywódca związkowych bojówek Arthur Scargill. „Wielu z nas zaczynało działalność w 1950 r. w Komunistycznym Związku Młodzieży (Young Communist League). To było moje pierwsze wprowadzenie do socjalizmu i do walki politycznej. Mój ojciec był komunistą” – opowiadał Scargill w wywiadzie udzielonym na początku 1975 r. pismu „New Left Review”. Te fakty musiały bardzo zaboleć Thatcher. Wychowana w świecie tradycyjnych wartości brytyjskiego imperium przegrywała z lewackim watażką. Człowiekiem chwalącym się bez skrepowania, że bywał na Kremlu już w latach 50., gdzie ściskał dłoń Nikicie Chruszczowowi. Choć przyszła Żelazna Dama tak naprawdę powinna mu być wdzięczna. Bo starcie z górnikami złamało świetnie rozwijającą się karierę premiera Edwarda Heatha. Wydawało się, że od czasów Churchilla konserwatyści nie mieli równie błyskotliwego przywódcy. To on poprowadził partię do zwycięstwa w 1970 r., obiecując wyborcom uzdrowienie brytyjskiej ekonomii. Pod egidą Heatha wdrażano program reform mających uczynić z deficytowego górnictwa dochodowy sektor gospodarki. Co wcale nie było łatwe, choć po II wojnie światowej kopalnie znacjonalizowano i oddano w zarząd National Coal Board (Krajowej Radzie Węglowej).
Bycie właścicielem kopalń wcale nie oznaczało, iż państwo posiadało nad nimi władzę. W praktyce rządził nimi National Union of Mineworkers (Krajowy Związek Górników). Do NUM należało ok. 200 tys. ludzi, czyli ponad 90 proc. zatrudnionych. A jeśli w związkowym referendum opowiadali się oni za strajkiem, potrafili sparaliżować cały kraj. A to dlatego, że ponad 50 proc. paliwa dla brytyjskich elektrowni dostarczały kopalnie z koncernu NCB. Mimo to rząd Heatha przetrwał strajk generalny w 1972 r. i kiedy sprawy zdawały się iść ku lepszemu, bo górnicze związki zaczęły wykazywać skłonność do kompromisu, na Bliskim Wschodzie wybuchła wojna Jom Kippur. Klęska poniesiona w niej przez kraje arabskie spowodowała, że w odwecie nałożyły one sankcje na państwa wspierające Izrael. Embargo na dostawy ropy do Wielkiej Brytanii w listopadzie 1973 r. zmusiło rząd Heatha do nadzwyczajnych oszczędności w zużyciu energii elektrycznej. Zaczęły się jej wyłączenia, a przed nowym rokiem ogłoszono trzydniowy tydzień pracy. W tym momencie zaatakowali górnicy, żądając 7 proc. podwyżki zarobków. Premier odmówił.
„Scena wydawała się przygotowana do wielkiej bitwy. Zwolennicy rządu obawiali się, że jeśli górnicy wygrają, szansa utrzymania ograniczeń w innych dziedzinach (...) będzie znikoma” – opisuje Keith Robbins w książce „Zmierzch wielkiego mocarstwa”. Bezpośrednie starcie zaczęło się 9 lutego 1974 r. wraz z ogłoszeniem strajku generalnego. Związkowcy z NUM zablokowali kopalnie i wysłali w teren lotne pikiety, grupy aktywistów, jeżdżące do kolejnych kopalń i elektrowni, by bezpośrednio wymuszać na załogach wstrzymanie pracy. To wówczas na lidera ruchu zaczął wyrastać Arthur Scargill. Dowodzone przez niego pikiety skutecznie paraliżowały coraz większe regiony kraju.
Bez ropy i węgla Wielka Brytania przestawała istnieć. Przyparty do muru premier postanowił odwołać się do wszystkich obywateli i pod koniec lutego rozpisał przedterminowe wybory parlamentarne. Liczył, że ludzie przerażeni widmem anarchii poprą konserwatystów. Ale nie dostrzegł, że wcześniejsze reformy, na czele z odebraniem dzieciom kubka mleka, wzbudziły do nich tyle niechęci. W nowej Izbie Gmin przewagę zdobyli laburzyści i to oni ugasili strajk, zawierając kompromis z górnikami. Fakt, że to związkowcy z NUM otworzyli socjalistom możliwość powrotu do władzy, umacniał jedynie ich pozycję. Partia Pracy i nowy premier Harold Wilson musieli się zrewanżować. Złagodzono więc program restrukturyzacji górnictwa, zwiększono dotacje, zrezygnowano z zamykania najmniej rentownych kopalń.

>>> Czytaj też: Piechociński krytykuje polskie górnictwo. "Nasz węgiel jest nieatrakcyjny"

Narodziny Żelaznej Damy

Przegrany Edward Heath utracił w partii autorytet i w lutym 1975 r. na swego nowego lidera konserwatyści wybrali Złodziejkę Mleka. Wkrótce zyskała ona zupełnie inny przydomek. Bo faktycznie, trzeba było mieć żelazny charakter i nerwy, by zaraz po wygranych wyborach w 1979 r. przygotować sekretny plan rewolucji w brytyjskim górnictwie. Program sprowadzający się do likwidacji deficytowych kopalń oraz prywatyzacji pozostałych.
Ucząc się na błędach Heatha, Thatcher najpierw drobiazgowo przygotowywała środki potrzebne do prowadzenia długotrwałej wojny, nie mając złudzeń, iż uda się jej uniknąć. Dyskretnie powiększano zapasy węgla, by elektrownie mogły pracować nawet rok bez dostaw. Jednocześnie zmieniano prawo, by utrudnić związkom wszczynanie strajków.
Pierwsze rozpoznanie bowiem rząd Thatcher zainicjowała w 1981 r., ogłaszając tuż po sylwestrze plany zamknięcia kilkunastu kopalń, których pokłady się wyczerpywały. Decyzję tą motywowano rosnącym zadłużeniem National Coal Board, które przekroczyło miliard funtów, a zapowiadane straty roczne miały wynieść aż 350 mln. Co nie dziwiło, bo 75 proc. kopalń było deficytowych. Związki zawodowe zareagowały jak zwykle, czyli ogłosiły pogotowie strajkowe. A wówczas premier Thatcher odtrąbiła odwrót. Jej partia miała w Izbie Gmin zaledwie 43 głosy przewagi nad opozycją. Długi strajk generalny mógł znów przynieść utratę władzy. Żelazna Dama postanowiła poczekać z atakiem na dogodniejszą chwilę.
O ile Heath był pechowcem, którego pognębili Arabowie, jej sprzyjało szczęście. W maju 1982 r. na Wyspach Falklandzkich wylądowały argentyńskie wojska. Generałowie rządzący w Buenos Aires sądzili, że gnębiona recesją Wielka Brytania to papierowy tygrys. Tymczasem Margaret Thatcher potrafiła poprowadzić kraj do walki z najeźdźcą. Błyskotliwy triumf zmienił społeczne nastroje. Rok później, po kolejnych wyborach, Partia Konserwatywna miała już w Izbie Gmin o 144 deputowanych więcej od opozycji. A to dawało szansę na wygranie innej wojny. Tym razem domowej.
Co ciekawe, w tamtym czasie nie była ona już wcale tak konieczna. Po dekadzie restrukturyzowania i utopieniu w górnictwie 3 mld funtów zaczynało ono wychodzić na prostą. We Francji w 1984 r. do wydobytej tony węgla państwo dopłacało równowartość 18 funtów, w Niemczech Zachodnich – 8 funtów, zaś w Wielkiej Brytanii zaledwie 3 funty. Zmniejszano też sukcesywnie zatrudnienie w kopalniach, wypłacając każdemu górnikowi chcącemu się przekwalifikować odprawę w wysokości tysiąca funtów za każdy przepracowany rok.
Jednak kwestie zbilansowania rachunku ekonomicznego dla premier Thatcher w tym wypadku nie były kluczowe. Lepszy moment do uderzenia już mógł się nie przytrafić. Do tego jeszcze w NUM ugodowy prezes Joe Gormley przegrał walkę o władzę z Arthurem Scargillem. Stary znajomy był idealnym przeciwnikiem dla Złodziejki Mleka. Jego komunistyczny radykalizm przerażał brytyjską klasę średnią o wiele bardziej niż argentyńska flota.

>>> Zobacz także: Duda: W Polsce zamiast pracowników mamy niewolników

Pora rewanżu

„Moim zdaniem nie istnieje żadna granica dotacji do górnictwa. Jedynym usprawiedliwieniem zamykania kopalń może być naturalne wyczerpywanie zasobów” – oświadczył Scargill w Izbie Gmin, gdy stawił się na posiedzeniu komisji parlamentarnej monitorującej problemy górnictwa.
Jego roszczeniowa postawa budziła niechęć obywateli pracujących poza sektorem energetycznym, czyli zdecydowanej większości Brytyjczyków. W tym czasie Thatcher przyśpieszyła przygotowania do konfrontacji. Ministrem spraw wewnętrznych mianowała cieszącego się opinią twardziela Leona Brittana, a na prezesa National Coal Board wyznaczyła Szkota Iana MacGregora. „Wiedząc, że głosy szkockich górników odezwą się niewątpliwie w każdym sporze” – wyjaśnia Keith Robbins. Rodak miał ich przeciągnąć na stronę rządu. Wcześniej w wielkim pośpiechu pousuwał z zarządów kopalń osoby związane ze związkowcami.
Pod koniec lata przedpole wyglądało na oczyszczone i we wrześniu 1983 r. Ian MacGregor ogłosił, iż National Coal Board, żeby zacząć przynosić dochody, musi obniżyć w ciągu następnych lat wydobycie węgla ze 110 mln do 85 mln ton i zwolnić 20 tys. górników. Zaś docelowo zatrudnienie zmniejszy się do 64 tys. osób. Nawet za czasów reform Heatha tak radykalne cięcia nikomu nie przychodziły do głowy. Ich upublicznienie było wypowiedzeniem związkowcom otwartej wojny. Nawet Scargill był zaszokowany i skonfundowany, przez co miał kłopot z podjęciem decyzji o ogłoszeniu strajku generalnego. Zwłaszcza że wiele wskazywało na to, iż w referendum nie poprze go wymagana 55-proc. większość członków NUM. Odwlekanie działania do wiosny podkopywało bojowe nastroje w związku. Wreszcie lider zdecydował się nie na strajk generalny, lecz na wstrzymanie pracy kopalń osobno przez poszczególne regiony. „Za największy błąd Scargilla uważa się to, że nie przeprowadził referendum strajkowego – ale gdyby tak uczynił, być może w ogóle nie byłoby strajku” – twierdzi Keith Robbins.
Protesty wszystkich regionów związkowych i tak przyniosły w kwietniu 1984 r. wstrzymanie pracy większości kopalń. Przywódcy NUM byli przekonani, że odniosą zwycięstwo w osiem tygodni. „Scargill chciał strajku rewolucyjnego, który zjednoczyłby pracowników elektrowni, kolejarzy, kierowców ciężarówek i inne sektory ruchu związkowego, sparaliżował kraj i doprowadził do upadku rządu” – pisze Robbins. Dlatego górnicy rozesłali lotne pikiety po całym kraju z zadaniem wzniecenia powszechnego buntu. Związki zawodowe kolejarzy i pracowników transportowych zablokowały przewóz węgla, lecz pracownicy elektrowni nie przyłączyli się do protestu. Również lider związku zawodowego hutników Bill Sirs odmówił górnikom poparcia. Potem w nagrodę królowa nadała mu tytuł szlachecki.
Po ośmiu tygodniach protestów rząd miał się znakomicie, a Brytyjczycy niespecjalnie odczuwali jego skutki, bo elektrownie pracowały normalnie. Dopiero wówczas Scargill zorientował się, jak olbrzymie zapasy węgla zgromadzono. Postanowił więc zmienić taktykę i wykrwawić Wielką Brytanię finansowo. Zwielokrotniono liczbę członków lotnych pikiet, aby blokowały fabryki i prowokowały starcia z policją. Przerzucanie nawet do 20 tys. funkcjonariuszy w coraz to inne regiony państwa kosztowało miliony funtów dziennie. Zaś każde starcie zwielokrotniało tę sumę.

Ustawka na polach Orgreave

Pod koniec maja 1984 r. Arthur Scargill zjawił się przed wejściem do koksowni w Orgreave. Jako jedyna dostarczała paliwo dla huty w Scunthorpe. Jej unieruchomienie na dłużej niż tydzień wymusiłoby konieczność wygaszenia pieców. A taki proces był nieodwracalny i mógł przynieść likwidację huty. Siły porządkowe w razie blokady musiały więc interweniować.
Pola pod Orgreave znakomicie nadawały się na miejsce bitwy, a wzgórze obok koksowni stanowiło naturalny punkt obronny. Scargill uznał, iż lepszego miejsca nie znajdzie. Na jego rozkaz związkowy aktywista Dave Logan zmobilizował 7 tys. zaprawionych w bojach członków lotnych pikiet i opanował wieś. Wkrótce pod zablokowaną koksownię zaczęły nadciągać siły policyjne, liczące 8 tys. funkcjonariuszy. Obie strony stanęły naprzeciw siebie w bojowych szykach o poranku 18 czerwca 1984 r. Niemal w samą rocznicę bitwy pod Waterloo, będącej jednym z największych triumfów brytyjskiego oręża. Piesi policjanci, ukryci za tarczami, ruszyli do szturmu dwie godziny po wschodzie słońca. Na ich głowy posypały się kamienie, a w tarcze zaczęły walić miotane z proc stalowe śruby. Wkrótce doszło do bezpośredniego zwarcia. Pałki przeciw metalowym prętom i nabijanym gwoździami drągom. Policyjny szyk się nie załamał jedynie dzięki odsieczy opancerzonych samochodów. Ale te nie były w stanie sforsować wzgórza. Wówczas do szarży ruszyła policja konna. To brawurowy atak kawalerii rozstrzygnął losy ustawki pod Orgreave. Ponoć w ostatniej fazie bitwy, gdy górnicy w panice rozpoczęli odwrót, oficerowie krzyczeli: „brać jeńców”. Po bitwie z pobojowiska odwieziono do szpitali 51 rannych górników oraz 72 policjantów. Wszystko to Brytyjczycy mogli oglądać na żywo w telewizji. Na koniec zaś ujrzeli zadowolonego Dave’a Logana, który oświadczył wprost do kamery: „Koksowni nie jesteśmy w stanie unieruchomić, ale ta zabawa kosztuje rząd fortunę. Do dziś, jak oceniamy, koszty tłumienia demonstracji tylko w południowym Yorkshire wyniosły 70 mln funtów. Tej walki nie możemy przegrać”.
I tu się mylił, bo bezkompromisowość górników coraz mocniej irytowała Brytyjczyków. Choć rządowi Żelaznej Damy trochę napędzili strachu, ponieważ strajk wsparli dokerzy, blokując rozładunek statków z węglem. Na wszelki wypadek przygotowano więc plany wprowadzenia stanu wyjątkowego, rozważając nawet użycie wojska. Acz żołnierze nie mieli tłumić protestów, lecz zabezpieczyć regularne dostawy węgla do elektrowni. Operacja, ukryta pod kryptonimem „Halabarda”, nigdy jednak nie została rozpoczęta, ponieważ o wiele skuteczniejsza okazała się droga sądowa. Dwóch górników z Yorkshire w październiku 1984 r. pozwało NUM, zarzucając liderom związku przymuszanie ich do strajku generalnego, choć formalnie nie został ogłoszony po referendum. Sędzia orzekł karę w wysokości 200 tys. funtów grzywny oraz ustanowił przymusowego zarządcę funduszy związkowych Herberta Brewera, prawnika sympatyzującego prywatnie z Partią Konserwatywną. Zablokowanie związkowcom dostępu do kont i brak środków musiały przynieść upadek strajku.

Sowiecki łącznik

Scargill nie zamierzał bezczynnie czekać na klęskę. Używając sfałszowanego paszportu na nazwisko Smith, pojechał do Paryża. Od dawna mógł liczyć na wsparcie francuskiej centrali komunistycznych związków zawodowych CGT. Teraz jednak potrzebował jak najwięcej gotówki. A tę mogli mu zapewnić jedynie przyjaciele z Moskwy. O pośrednictwo w jej dostarczeniu poproszono dyktatora Libii Muammara Kaddafiego. Jego dyplomaci w ciągu kolejnych tygodni przekazali wysłannikom NUM 20 mln funtów. Uważnie przyglądał się temu brytyjski wywiad, po czym za wiedzą pani premier zadbał, żeby aferę dokładnie opisał 28 października 1984 r. „Sunday Times”. Na koniec zaś większość przemyconej sumy zarekwirowały urzędy skarbowe. To dopełniło obrazu klęski. W oczach opinii publicznej Scargill nie był już romantycznym przywódcą gnębionych robotników, kimś w rodzaju nowoczesnego Robin Hooda, lecz zdrajcą.
Strajk się załamywał, a Żelazna Dama dobijała przeciwników. W grudniu 1984 r. zaprosiła do posiadłości w Chequers Michaiła Gorbaczowa. Na Kremlu rządził jeszcze umierający Konstantin Czernienko, lecz było już wiadomo, kto przejmie po nim schedę. „Widzę w nim człowieka, z którym można ubić interes. Właściwie to raczej go polubiłam” – opowiadała po spotkaniu przyjacielowi, prezydentowi USA Ronaldowi Reaganowi.
Gorbaczow zachował się bardzo uprzejmie, gdy premier Thatcher zapytała go, czy KGB sponsoruje NUM. Odparł, że: „o ile mu wiadomo, to nie”. Brytyjska dyplomacja odebrała to jako jasny sygnał. ZSRR stał na skraju bankructwa i rozpaczliwie potrzebował zakończenia zimnej wojny. Dalsze inwestowanie dewiz w interesy związkowego watażki przestawało się Moskwie opłacać. Kiedy brytyjska premier przed Bożym Narodzeniem miło gawędziła z sowieckim komunistą, strajkujący górnicy już niemal stracili nadzieję na sukces. Trwała zima, a elektrownie nadal dysponowały zapasami węgla. Jedynie charyzma Scargilla utrzymała związkowców w oporze aż do początków marca 1985 r. Potem ogłoszono kapitulację. Wkrótce zniknęła połowa brytyjskich kopalń, a resztę sprywatyzowano. Zwolnionych zostało ponad 125 tys. górników. Na koniec w NUM doszło do rozłamu i niegdyś potężna centrala zupełnie straciła swoje znaczenie. Tak Żelazna Dama z dużą nawiązką zrewanżowała się wrogom.
Starcie Thatcher z górnikami nie było konieczne. Bo po dekadzie restrukturyzowania branża wychodziła na prostą. We Francji w 1984 r. do wydobytej tony węgla państwo dopłacało równowartość 18 funtów, w RFN – 8 funtów, a w Wielkiej Brytanii zaledwie 3 funty