Stworzenie krajowej mapy zagrożeń to jeden ze sztandarowych projektów rządu PiS. Jest to tak naprawdę rozciągnięcie na całą Polskę mapy, którą opracowano dla Warszawy w czasach, gdy stolicą zarządzał Lech Kaczyński.

Jak informuje nas Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji (MSWiA), do tej pory odbyło się już ponad 10 tys. konsultacji z udziałem ok. 180 tys. osób. Organizowane były np. w miejscowych komendach policji czy urzędach miast i gmin, do których propozycje mieszkańcy mogli zgłaszać m.in. drogą mailową. Jutro trwający od początku tego roku proces zbierania danych się zakończy, a resort przystąpi do opracowania ostatecznej wersji map.

Wciąż nie wiadomo, jak mapa miałaby wyglądać oraz jaki będzie jej poziom szczegółowości, tzn. czy wskaże zagrożenia w odniesieniu np. do miast, poszczególnych dzielnic, ulic czy osiedli. MSWiA na razie nie jest w stanie tego dokładnie sprecyzować. – Konsultacje mapy zagrożeń trwają do końca tygodnia. W ramach prac szeroko analizowane są wszelkie możliwe aspekty związane z wdrożeniem mapy – odpowiada wydział prasowy resortu.

Rząd zapewnia, że celem numer jeden całej inicjatywy jest poprawa bezpieczeństwa. „Mapa określi skalę i rodzaj zagrożeń występujących w naszym kraju. Pozwoli również na racjonalne rozmieszczenie struktur terenowych policji oraz kierowanie sił i środków w miejsca, gdzie konieczne będzie zwiększenie bezpieczeństwa” – wyjaśnia MSWiA w komunikacie. Znajdą się tam informacje m.in. o przestępstwach pospolitych i kryminalnych (m.in. bójki, pobicia, gwałty, zabójstwa, kradzieże) oraz drogowych. Ponadto uwzględnione zostaną wybrane kategorie przestępstw gospodarczych i narkotykowych.

Reklama

Co wskazywali mieszkańcy biorący udział w konsultacjach? Najczęściej trudno mówić o jakichś realnych zagrożeniach (typu kradzieże, pobicia), lecz co najwyżej – uciążliwościach. Studiując protokoły z odbytych spotkań z mieszkańcami, można odnieść wrażenie, że skargi najczęściej dotyczyły np. spożywania alkoholu i związanego z tym hałasu w godzinach nocnych oraz przekraczania prędkości przez kierowców. Pojawiały się także inne postulaty. Przykładowo mieszkańcy warszawskiej dzielnicy Ochota domagają się większej liczby miejsc parkingowych (i przy tym zwracania większej uwagi na nieprawidłowo zaparkowane samochody) czy reagowania na właścicieli psów, którzy wyprowadzają je bez smyczy i po których nie sprzątają. Zgłaszano też potrzebę stworzenia interaktywnej mapy obrazującej wybrane kategorie przestępczości wśród nieletnich oraz mapy wykroczeń „szczególnie uciążliwych społecznie”. W Łomży mieszkańcy zwracali uwagę na problem dopalaczy i narkomanii wśród młodych osób oraz dewastację mienia publicznego. Skarżono się także na częste przekraczanie prędkości przez tiry i częste wypadki na przejściach dla pieszych.
Z samorządów płyną w związku z opracowywanymi mapami głosy obaw, a wręcz sprzeciwu. – Nasze stanowisko odnośnie do całego projektu jest negatywne – mówi w rozmowie z DGP Krzysztof Mejer, wiceprezydent Rudy Śląskiej. – Gdyby mapa robiona była na nasze wewnętrzne potrzeby, moglibyśmy podjąć rozmowy z naszymi służbami i zastanowić się nad programami profilaktycznymi. Natomiast jeśli rząd zamierza upublicznić te mapy, obawiamy się nie tylko o reakcje potencjalnych inwestorów, lecz nawet o ceny nieruchomości. Bo kto zrekompensuje mieszkańcom spadek wartości ich mieszkań, jeśli okaże się, że według mapy istnieje w tych okolicach jakieś zagrożenie? – zastanawia się wiceprezydent. Sugeruje też, że publicznie dostępne mapy będą stanowiły swego rodzaju „bryk” dla złodziei. – W naszym mieście jest 11 dzielnic. Jeśli okaże się, że największa przestępczość jest np. w dzielnicy Nowy Bytom i zostanie to upublicznione, będzie to stanowić wskazówkę dla przestępców, gdyż będą wiedzieć, dokąd ukierunkowane zostaną główne siły i środki w celu zwiększenia bezpieczeństwa – przekonuje Krzysztof Mejer. Wiceprezydent pokazuje nam też pismo, jakie wysłał w tej sprawie do tamtejszego komendanta policji. Ostrzega w nim przed budowaniem fałszywego obrazu miast i gmin na podstawie map. „Przeciętny mieszkaniec nie posiada wiedzy ani doświadczenia pozwalających właściwie odczytać i zinterpretować potężną liczbę danych statystycznych. Zadanie to trudne jest nawet dla fachowców zajmujących się bezpieczeństwem profesjonalnie. Upowszechnienie mapy spowoduje, że w opinii publicznej funkcjonować będą oceny stanu bezpieczeństwa niemające nic wspólnego z rzeczywistością”. Konkluduje, że z punktu widzenia samorządu mapa może być instrumentem szkodliwym ze względu na małą wiarygodność, wprowadzając w błąd mieszkańców i generując poczucie zagrożenia.

Podobne wątpliwości mają eksperci. – Przedsięwzięcia związane z bezpieczeństwem należy przeprowadzać oddolnie. Takie odgórne upublicznienie map zagrożeń może przynieść odwrotny efekt od zamierzonego. Na pewno nie ma naukowych dowodów na to, że upublicznienie map przynosi efekt np. w postaci zmniejszenia skali przestępczości w danych rejonach – mówi Andrzej Mroczek, były policjant, obecnie ekspert Centrum Badań nad Terroryzmem. – Skoro mapy mają już powstać, zamiast je ujawniać, lepiej je rozesłać w formie rekomendacji samorządom i tamtejszym służbom, aby mogły wdrożyć odpowiednie działania profilaktyczne i techniczne, np. systemy monitoringu – dodaje.
Część samorządowców ma bardziej przyziemne obawy, np. o to, kto sfinansuje ewentualne rekomendacje płynące z map zagrożeń, np. postawienie nowego posterunku czy wysłanie na ulice dodatkowych patroli policji lub straży miejskiej. Problem dotyczy zwłaszcza mniejszych miejscowości. – Po likwidacji posterunku współfinansowaliśmy z drugą gminą zakup samochodu dla tamtejszego posterunku. Policja nie ma środków na doposażenie drugiego komisariatu, gdyby ten u nas został reaktywowany. Gmina będzie więc musiała wziąć koszty zakupu nowego wozu na siebie. Trzeba też będzie wyremontować budynek, a nie wiadomo, czy MSWiA będzie mogło to sfinansować – usłyszeliśmy w urzędzie gminy Rząśnik w woj. mazowieckim.

Obawy lokalnych władz MSWiA komentuje dość ogólnikowo. – Uruchomienie map poprzedzone jest szerokimi konsultacjami ze społecznością lokalną, w tym także z samorządami. Daje to wszystkim zainteresowanym możliwość wyrażenia opinii w tej sprawie. Ponadto podczas tych prac Komenda Główna Policji bierze pod uwagę i analizuje różne aspekty związane z wdrożeniem map – odpowiada wydział prasowy resortu.

>>> Czytaj też: Ani Zachód, ani Rosja. Słowacy stawiają na państwa Europy Środkowej

Wróci 100 posterunków?

Rządowe mapy zagrożeń mają przede wszystkim na celu zwiększenie bezpieczeństwa, jednak nie da się ukryć, że w pewnym sensie inicjatywa ma charakter polityczny. Chodzi bowiem o odwrócenie reformy poprzedniego rządu PO-PSL, która miała na celu konsolidację posterunków policji i obniżenie kosztów ich funkcjonowania. W efekcie ich liczba spadła z 811 w 2007 r. do zaledwie 399 na koniec 2015 r. Policja i poprzedni rząd woleli cały ten proces nazywać nie likwidacją, lecz reorganizacją. „Zmiany przynoszą oczekiwane efekty – więcej policjantów na ulicach, a mniej za biurkami” – przekonywała policja w komunikacie w 2012 r.

Mapy zagrożeń mają posłużyć jako jedno z głównych narzędzi do przywrócenia przez PiS przynajmniej części posterunków. Jak tłumaczy MSWiA, to na podstawie tych map podejmowane będą decyzje dotyczące reaktywacji komisariatów na danym terenie. – Nie mogą one jednak następować automatycznie, jak to niejednokrotnie miało miejsce przy ich likwidacji, lecz zawsze będą poprzedzane pogłębioną analizą – informował nas resort.
Jeszcze pod koniec marca wiceszef MSWiA Jarosław Zieliński stwierdził, że z dotychczasowych prac nad ogólnopolską mapą bezpieczeństwa wynika, iż konieczne jest odtworzenie co najmniej 100 posterunków policji.