Dla krajów Europy Środkowej bliższy związek polityczno-gospodarczy miałby zbawienne znaczenie, lecz nie powstanie bez przezwyciężenia pamięci wzajemnych krzywd i potężnego protektora.
Zuchwały atak na naszą demokrację jest jaskrawą demonstracją pogardy i braku szacunku dla naszego narodu” – oświadczył na forum Senatu John McCain. Działo się to tuż przed uchwaleniem przez wyższą izbę Kongresu nowych sankcji skierowanych przeciw Rosji. To, że głosowało za nimi 97 senatorów, a jedynie dwóch nie poparło tej inicjatywy, świadczy, na ile amerykańska klasa polityczna jest zdeterminowana, żeby odpłacić Putinowi za poniżenie, jakiego doświadczyła w zeszłym roku. Jeśli Donald Trump nadal planował reset z Moskwą, może o nim zapomnieć. Oskarżenia o zakulisowe konszachty z prezydentem Rosji i tak są już wystarczająco mocne, aby mógł ryzykować weto wobec ustawy, którą najpewniej równie spektakularnie poprze Izba Reprezentantów. Jednak dla Polski coś innego jest ważniejszą kwestią. W całej palecie nowych sankcji znalazły się też zapisy uderzające w firmy współpracujące z rosyjskim sektorem energetycznym. Co wywołało wyjątkowo – jak na niemieckie standardy – nerwową reakcję Berlina.
„Nie możemy zaakceptować gróźb sprzecznych z prawem międzynarodowym eksterytorialnych sankcji przeciw europejskim przedsiębiorstwom uczestniczącym w rozbudowie europejskiej sieci energetycznej” – napisali w specjalnym oświadczeniu niemiecki minister spraw zagranicznych Sigmar Gabriel oraz kanclerz Austrii Christian Kern. Wszystko dlatego, że ofiarami restrykcji mogą paść m.in. niemiecki koncern BASF i austriacki OMV. Oba wspólnie z Gazpromem budują Nord Stream 2. O ile długotrwałe protesty Warszawy przeciwko powstaniu drugiej nitki tego gazociągu zostały w Berlinie zignorowane, a próby blokowania inwestycji na forum UE skutecznie spacyfikowane, to decyzja Kongresu USA ma zupełnie inną wagę. Zachodnioeuropejskie koncerny musiałyby zdecydować, czy podjęcie ryzyka współpracy z rosyjskimi partnerami nadal im się opłaca. Reakcja Gabriela i Kerna najlepiej świadczy o tym, że rezultat tych wyliczeń mógłby oznaczać poważne kłopoty z dokończeniem Nord Stream 2.
Nie jest to jedyna dobra wiadomość dla Warszawy. Coraz więcej przesłanek wskazuje na to, że Amerykanie postanowili mocno usadowić się w Europie Środkowej. Stała obecność wojskowa nie jest tego jedynym symptomem. W swoim proteście Gabriel i Kern podkreślili, iż autorom sankcji chodzi o: „sprzedaż amerykańskiego gazu skroplonego i usunięcie rosyjskich dostaw gazu ziemnego z europejskiego rynku”, a także „zapewnienie miejsc pracy w przemyśle wydobywczym gazu i ropy USA”. Co wydaje się połowiczną diagnozą, obejmującą jedynie płaszczyznę ekonomiczną. Relacje między Berlinem a Waszyngtonem psują się w tempie wręcz ekspresowym, przy czym wynika to nie tylko ze zwrotu politycznego zainicjowanego przez Donalda Trumpa. Po kryzysie 2008 r. Niemcy stały się głównym rozgrywającym w Unii Europejskiej, a także zaczęły odgrywać dominującą rolę w Europie Środkowej. Tymczasem Waszyngton również ostatnio zwrócił swoją uwagę na ten region świata. Spory w tym udział wpływowego senatora Johna McCaina, który od dawna jest orędownikiem zacieśniania sojuszu z Polską i innymi krajami leżącymi między Bałtykiem a Adriatykiem, aby tak szachować Rosję i ograniczać wzrost znaczenia tandemu tworzonego przez Niemcy i Francję.
Reklama
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP