Poniedziałkowe spotkanie Donalda Trumpa i Wołodymyra Zełenskiego stale odmieniane jest w mediach przez wszystkie przypadki, a wielu ekspertów zastanawia się nad konsekwencjami, jakie ono przyniesie dla Ukrainy, Europy i całego świata. Najbardziej istotną kwestią podczas tych rozmów były gwarancje bezpieczeństwa, wzorowane na artykule 5 o NATO, które mają zapewnić rządowi w Kijowie bezpieczeństwo.
Podmiotami, które będą odpowiadać za egzekwowanie tych gwarancji są USA oraz kraje Europy, w tym także Polska. Problem polega jednak na tym, że w Białym Domu, u boku Macrona, Meloni czy Starmera nie pojawił się żaden polityk, który reprezentowałby interesy Warszawy.
Nawrocki stracił szansę na udział w historycznym wydarzeniu w Waszyngtonie
Swoje ubolewanie nad tym wyraził były szef protokołu dyplomatycznego MSZ Jan Wojciech Piekarski. Jego zdaniem, winny takiemu obrotowi spraw jest Karol Nawrocki. Twierdzi on, że to kancelaria prezydenta RP zdecydowała o ominięciu spotkania. Powodem mają być tutaj względy polityczne.
-Szalenie szkoda, że brak było Polski na tym spotkaniu. Jego uczestnikiem miał być prezydent Karol Nawrocki, bo to był format poprzedniej telekonferencji, w której na życzenie Amerykanów, od strony polskiej rozmówcą był prezydent, a nie premier. Kancelaria prezydenta, wydaje mi się, że bardziej ze względu na rozgrywki wewnętrzne, zrzuca w tej sprawie odpowiedzialność na rząd - ocenił ekspert.
Jak podkreślił Piekarski, nieobecność Nawrockiego - jego zdaniem - może wynikać z obawy o różnice zdań z prezydentem USA. - Może prezydent nie był gotowy na występ w tak elitarnym gronie, może się trochę tego obawiał, a może obawiał się, że może dojść do konfrontacji i rozbieżności pomiędzy Donaldem Trumpem a jego europejskimi gośćmi i miałby kłopot jak się w tej sytuacji znaleźć, stanowisko której ze stron wspierać - ocenił Piekarski.
Były ambasador twierdzi także, że prezydent Nawrocki stracił szansę na udział w historycznym wydarzeniu, które zebrało zainteresowanie całego świata. Nawet jeśli nowy prezydent pojawi się w USA 3 września, to fakt ten zostanie odnotowany tylko i wyłącznie w Polsce, co jeszcze bardziej umniejsza pozycji Polski w kwestiach związanych z Ukrainą.
Strona prezydencka umywa ręce od odpowiedzialności za spotkanie w Waszyngtonie
W obliczu tych i innych stwierdzeń, które winą za nieobecność Polski na spotkaniu w Białym Domu obarczają Karola Nawrockiego, głos zabiera strona prezydencka. Przedstawiciele wskazują przede wszystkim, że ustalenia co do obecności zapadły w sobotę i niedzielę podczas telekonferencji tzw. koalicji chętnych. W tych rozmowach nasz kraj reprezentował premier Donald Tusk i szef MSZ Radosław Sikorski.
Zdaniem szefa prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej, Marcina Przydacza, to właśnie strona rządowa, w trakcie tego spotkania, nie zgłosiła chęci pojawienia się na spotkaniu i dlatego też w jego trakcie nie było nikogo, kto reprezentowałby Polskę.
- "Rozmowy w zakresie koalicji chętnych prowadził w sobotę pan premier, a w niedzielę minister Sikorski. I ani pan premier, ani minister Sikorski nie zgłosili gotowości Polski do udziału w tym formacie. Nie było także żadnej informacji ani przez całą sobotę, ani przez całą niedzielę do wieczora o przebiegu tych rozmów i o ewentualnych rekomendacjach ze strony rządowej" - stwierdził Przydacz w rozmowie z RMF FM.
Radosław Sikorski reaguje na słowa Przydacza o braku "zgłoszenia gotowości"
Dość szybko na słowa Przydacza zareagował Radosław Sikorski, który postanowił przedstawić w mediach społecznościowych swoją perspektywę. Wyjawił on, że strona prezydencka dostała szczegółową relację z całej telekonferencji tzw. koalicji chętnych i nie było w jej trakcie żadnego zgłaszania obecności. Co więcej, istnieje transkrypt tej rozmowy, który potwierdza słowa szefa MSZ.
- „Wiceminister Przydacz dostał z MSZ szczegółową relację z telekonferencji Koalicji Chętnych i wie, że nie było tam żadnego zgłaszania obecności. Mamy transkrypt. Nie będzie łatwo współpracować bez szacunku dla faktów i minimum dobrej woli” – napisał Radosław Sikorski.
Nieco później, głos w sprawie zabrał rzecznik MSZ - Paweł Wroński. Potwierdził on, że w trakcie rozmów przed spotkaniem w Białym Domu nie układano żadnej listy członków delegacji. Stwierdził on także, że całe to przedsięwzięcie ma służyć zaprowadzeniu pokoju na Ukrainie, a nie "zdobywaniu krzeseł".
Mimo wszystko zaznaczył, że nieobecność Polski na tym spotkaniu to coś, co trudno postrzegać jako coś dobrego. Zaznaczył jednak, że jest to efekt "skromnych informacji zwrotnych" ze strony sztabu Karola Nawrockiego. Wyjawił nawet, że MSZ jeszcze w poniedziałkowy poranek nie było pewne, czy Karol Nawrocki faktycznie uda się w podróż do Waszyngtonu i dopiero potem pojawił się komunikat, który potwierdził, że priorytetem jest spotkanie zaplanowane na 3 września.
Cała sytuacja jest więc szalenie zagmatwana i pokazuje tylko, jak destabilizująca dla polskiej dyplomacji może być niezgoda między prezydentem, a rządem. W tej sytuacji najbardziej jednak ucierpiały jednak interesy Polski, która na kolejne takie spotkania może nie być zapraszana. To może oznacza, że wszystkie sprawy, które dzieją się w naszym regionie Europy, mogą być potem załatwiane bez naszego udziału, a my będziemy stawiani przed faktem dokonanym.