Premier Izraela uchodzi wśród republikańskich elit USA za guru ws. Bliskiego Wschodu. Donald Trump postanowił wykorzystać go jak polityczny kapitał, ale raport izraelskiej policji, uznający Benjamina Netanjahu za oszusta, może podważyć jego pozycję - pisze Zev Chafets.

Po 14 miesiącach śledztwa izraelska policja zdecydowała, że premier tego kraju Benjamin Netanjahu jest oszustem. Nie oznacza to, że jest winny - policja nie zawsze ma rację. Netanjahu twierdzi, że policja się myli. Tak czy inaczej, policyjny raport trafi teraz do prokuratora generalnego Avihai Mandelblita. Jest ten zdecyduje się postawić w stan oskarżenia Benjamina Netanjahu, premier będzie musiał ustąpić ze stanowiska. To wszystko zajmie trochę czasu, a okoliczności mogą się jeszcze zmienić, ale już dziś można postawić 3:1, że izraelski premier przegra.

Przez ten czas Netanjahu może zajmować swój urząd, ale nie będzie już tak silny oraz tak wolny, jak wcześniej. Izraelski premier aby rządzić, potrzebuje większości w parlamencie. Dziś przewaga rządu Netanjahu Knesecie wynosi 66 do 54 głosów. To efekt koalicji jego macierzystego Likudu oraz pięciu mniejszych partii. Każde z tych ugrupowań ma swoje własne ideologiczne, polityczne oraz osobiste agendy. W tej sytuacji mały bunt ze strony koalicjantów może doprowadzić do upadku rządu, a opozycja może uzyskać siłę, aby rozwiązać obecny parlament.

W takiej konstelacji politycznej w Izraelu, nie istnieje koalicja alternatywna, którą Netanjahu mógłby stworzyć, gdyby upadł jego rząd. Oczywiście Netanjahu mógłby oddać władzę któremuś z kolegów z Likudu, dzięki czemu być może udałoby się zachować koalicję do czasu rozprawy w sądzie, ale każdy, kto zna premiera wie, że nie zrobi czegoś takiego. Netanjahu zamierza walczyć i zrobić wszystko, aby utrzymać fotel premiera.

Sytuacja w Izraelu ma nie tylko wymiar lokalny. Netanjahu jest bowiem, w mniejszym lub w większym stopniu, jednym z najważniejszych polityków na świecie. W sprawach Bliskiego Wschodu izraelski premier jest dla Donalda Trumpa mentorem, guru oraz partnerem, a nawet – pod wieloma względami – senior partnerem.

Reklama

Donald Trump zdobył Biały Dom nie wiedząc, jaka jest różnica między Zachodnim Brzegiem, a Zachodnią Autostradą (West Side Highway) w Nowym Jorku. Tymczasem premier Izraela jawi się jako ten, który dysponuje opartą o doświadczenie wiedzą w tym zakresie, a do tego ma republikańskie poglądy na świat. Założyciel telewizji Fox News Roger Ailes w swoim gabinecie ma na ścianie dwie fotografie: generała George’a Patrona oraz premiera Izraela Benjamina Netanjahu.

Netanjahu nazwał chrześcijan ewangelikalnych „najlepszymi przyjaciółmi Izraela na świecie”. Ta atencja jest wzajemna. Republikanie w Kongresie USA stoją na baczność, gdy Netanjahu wchodzi do izby, aby wygłosić swoje przemówienie. Donald Trump, który trafił do Białego Domu, nie mając własnego establishmentu partyjnego, traktuje Netanjahu jak kapitał wyborczy.

Trump i Netanjahu mają zatem wspólny cel. Głównym celem Trumpa jest odwrócenie jakichkolwiek polityk nawiązujących do jego poprzednika Baracka Obamy, zarówno w wymiarze wewnętrznym jak i międzynarodowym. Netanjahu spędził osiem lat, dobijając się do administracji Obamy i tłumacząc mu, co w jego przekonaniu było niewłaściwe w zachowaniu USA.

Trzeba bowiem wiedzieć, że premiera Netanjahu oraz prezydenta Baracka Obamę różniło prawie wszystko: począwszy od polityki budowania żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu, przez status Jerozolimy jako stolicy Izraela, po amerykańskie wsparcie dla Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie oraz niechęć Waszyngtonu wobec generała Sisi. Netanjahu nie zgadzał się z lekceważącą oceną Obamy jeśli chodzi o Państwo Islamskie. Premier Izraela był także zaniepokojony czerwoną linią, którą Obama najpierw narysował, a potem usunął w Syrii. Przede wszystkim jednak premier Izraela był sfrustrowany postrzeganiem przez administrację Obamy Iranu oraz zagrożeń, jakie państwo to stwarza wobec Izraela oraz krajów arabskich z większością sunnicką.

Dla Trumpa wszystko to układało się w spójny program odwrócenia polityki Baraka Obamy. Bardzo szybko po objęciu urzędu oraz po konsultacji z Benjaminem Netanjahu, Trump sprawił, że zatrzymanie budowy izraelskich osiedli na Zachodnim Brzegi Jordanu przestało być amerykańskim priorytetem. Waszyngton uznał Jerozolimę za stolicę Izraela. Zespół negocjacyjny Trumpa rekrutowano wśród amerykańskich zwolenników Likudu, a projekt umowy pokojowej, który wyciekł do mediów, rozwścieczył palestyńskich przywódców.

Donald Trump szybko udzielił wsparcia egipskiemu sojusznikowi Izraela – generałowi Sisi, traktując go jak amerykański zasób. Prezydent USA wzmocnił także walkę z Państwem Islamskim. Przede wszystkim jednak Waszyngton uznał agresję Iranu za jedno z największych zagrożeń dla interesów Ameryki na Bliskim Wschodzie.
Donald Trump oskarżył Baracka Obamę, że zawarł bezsensowną umowę atomową z Iranem i zagroził, że albo zostanie ona ulepszona, albo zerwana. W konfrontacji z Syrią, Hezbollahem oraz Iranem Obama wykazywał wojskową powściągliwość. Tymczasem obecny amerykański sekretarz obrony James Mattis ogłosił, że Izrael ma pełne prawo do obrony, bez czekania na atak na swoich obywateli. Tego typu zielone światło z Waszyngtonu to dla Izraela prezent, o jakim kraj ten nawet nie mógł marzyć.

Oczywiście nie należy obwiniać (lub chwalić) Netanjahu za wszystkie polityki, które prowadzi dziś Donald Trump. Pomimo jego retoryki o uwolnieniu USA od globalnych ciężarów, prezydent USA jest instynktownym jastrzębiem. Dla Trumpa wspieranie Izraela, który jest wojskową i technologiczną potęgą, oraz wspieranie innych proamerykańskich państw na Bliskim Wschodzie, jest przejawem prostej mądrości. I dlatego Netanjahu jest dla niego tak ważny. Netanjahu to ostrożny, ale i potencjalnie bardzo silny gracz. Dodatkowo ma bliskie relacje z prezydentem Rosji Władimirem Putinem. Ma zaufanie zarówno w Moskwie jak i w Waszyngtonie, więc może w wiarygodny sposób pełnić funkcję pośrednika między USA a Rosją. To bardzo ważne w sytuacji, gdy oba te państwa są zaangażowane w sytuację w Syrii.
Wciąż jednak Donald Trump musi zrozumieć, że Benjamin Netanjahu z wczoraj jest innym politykiem niż Benjamin Netanjahu dziś. Premier Izraela nie jest już pewny pod względem prawnym, ponadto może być także poddawany presji ze strony rządzącej koalicji.

Możliwe jest na przykład, że Naftali Bennet, szef nacjonalistycznej partii Żydowski Dom, będzie naciskał na formalną aneksję żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu, czyli coś, czemu do teraz sprzeciwiał się Netanjahu.

Izraelski minister obrony Awigdor Lieberman, szef prawicowej partii złożonej z rosyjskojęzycznych imigrantów Nasz Dom Izrael, może domagać się wzmocnienia relacji z Władimirem Putinem.

Z kolei izraelski minister finansów Mosze Kachlon, który podobnie jak Bennett czy Liebermann ma ambicje premierowskie), i który jest liderem 10-osobowej populistycznej frakcji Kulanu, może w imieniu swoich wyborców z klasy robotniczej zakwestionować budżet, a wówczas Netanjahu może być ciężko sprzeciwić się jego zdaniu.

Natomiast inne dwie, ultraortodoksyjne partie tworzące koalicyjny rząd cenią teokratyczne prawa Talmudu, które z chęcią wcieliliby w życie.

Wszystko to nie oznacza, że Benjamin Netanjahu straci władzę. Jest bowiem wytrawnym graczem politycznym. I wszystko to nie oznacza również, że Donald Trump powinien przestać korzystać z jego wiedzy czy porad. Ale mimo to myślę, że amerykański prezydent wykazałby się dużą mądrością w tych okolicznościach, gdyby jednak chciał przyjmować także inne opinie niż te, które prezentuje Benjamin Netanjahu.

>>> Czytaj też: Aszkenazy: Coraz częściej wstydzę się za rządzących Izraelem [CAŁY WYWIAD]