„Przykro mi to stwierdzić, ale Saakaszwili nie jest już tym człowiekiem, co kiedyś, już nie łączy ludzi, ale ich dzieli” – oznajmił w czwartek Giorgi „Gigi” Ugulawa, były burmistrz Tbilisi (2005-2013) i polityczny uczeń Saakaszwilego, ogłaszając, że wraz z prawie 60 kolegami występuje ze Zjednoczonego Ruchu Narodowego, który w 2003 r. przewodził gruzińskiej „rewolucji róż”, rządził w Tbilisi w latach 2004-2012, a od czterech lat pełni rolę głównej partii opozycyjnej.

„To Saakaszwili jest odpowiedzialny za rozpad partii” – powiedział Ugulawa. "Potrzebujemy prawdziwego przywódcy, jeśli chcemy odzyskać znaczenie, a oglądając się tylko za siebie i wspominając dawne zasługi zamienimy się w słup soli” - dodał.

Wraz z Ugulawą szeregi “narodowców” i Saakaszwilego opuścili jego niedawni najbliżsi współpracownicy, uważani za intelektualną elitę partii – b. przewodniczący parlamentu (2008-2012) Dawid Bokeria, b. sekretarz Narodowej Rady Bezpieczeństwa Giorgi „Giga” Bokeria, posłowie Giwi Targamadze, Micheil Maczawariani, Sergo Ratiani, żona Bokerii - Tamar Czergoleiszwili, właścicielka telewizji „Tabula”.

W ten sposób „narodowcy” stracili 21 z 27 posłów w parlamencie (w wyborach w październiku wygrała rządząca partia „Gruzińskie marzenie” zdobywając 115 miejsc w 150-osobowym parlamencie).

Reklama

„Wygląda to jakby rozum oderwał się od ciała” – tak skomentował rozłam w partii Saakaszwilego niezależny tbiliski politolog Ramaz Sakwarelidze. „Narodowcy rozpadli się na frakcję radykałów i realistów. Po stronie realistów jest jakość, ale radykałowie mają przewagą liczebną” - zauważył.

Poszło o katastrofalną klęskę w jesiennych wyborach, strategię partii na przyszłość i osobowość samego Saakaszwilego, jednego z założycieli partii, który po złożeniu prezydentury w 2013 r. aby uniknąć procesów sądowych za nadużycia władzy (b. burmistrz Ugulawa wyszedł właśnie z więzienia po prawie dwóch latach odsiadki za nadużycia), wyjechał z kraju najpierw do USA, a potem na Ukrainę, gdzie włączył się do tamtejszej polityki, otrzymał ukraiński paszport i posadę gubernatora Odessy.

Latem, pewny siebie, 50-letni Saakaszwili przymierzał się do stanowiska premiera w Kijowie albo do powrotu do Tbilisi. Był przekonany, że jego partia wygra wybory do parlamentu i jako szef nowego rządu, albo przynajmniej przywódca rządzącej partii będzie mógł wrócić do Gruzji i władzy.

Plany spełzły na niczym kiedy już po pierwszej rundzie głosowania (w wyborach proporcjonalnych i większościowych) okazało się, że „narodowcy” poniosą klęskę. Usiłując ratować twarz, Saakaszwili ogłosił, że wybory zostały sfałszowane i wezwał swoich partyjnych towarzyszy, żeby nie brali udziału w drugiej, już tylko większościowej, turze, zbojkotowali nowy parlament i nie uwiarygodniali nowych władz. Dzisiejsi rozłamowcy nie posłuchali Saakaszwilego, uważając, że ma na względzie wyłącznie własny wizerunek i karierę, a nie dobro kraju i partii, która bojkotując parlament popełniłaby polityczne samobójstwo.

Twierdzili też, że winnym wyborczej porażki jest właśnie sam Saakaszwili, ponieważ rozczarowani nowymi władzami Gruzini powierzyliby może władzę „narodowcom”, ale nie życzyli sobie powrotu do Tbilisi b. prezydenta, znanego z wybuchowego charakteru, apodyktyczności i megalomanii.

Po wyborach „realiści” zaczęli domagać się wyboru nowego przewodniczącego partii. Oficjalnie „narodowcy” nie mają przywódcy od 2015 r., kiedy przyjmując stanowisko gubernatora Odessy i ukraińskie obywatelstwo, Saakaszwili stracił obywatelstwo gruzińskie. „Narodowcy” postanowili jednak nie wybierać w jego miejsce nowego przewodniczącego.

Zaraz po przegranych wyborach 44-letni Giga Bokeria, „szara eminencja” wśród „narodowców” i w gruzińskiej polityce orzekł, że jeśli „narodowcy” wciąż mają się liczyć w Tbilisi, muszą wybrać sobie na przywódcę kogoś innego niż Saakaszwili, który i tak przebywając za granicą nie mógłby zajmować się sprawami partii. Zaproponował, by na nowego przywódcę wybrać jego rówieśnika Bakradzego, najlepiej już na partyjnym zjeździe, zapowiedzianym na 20 stycznia.

Ostatniego dnia listopada Rada Polityczna „narodowców” postanowiła jednak, że na styczniowym zjeździe nie będzie się wybierało przywódcy (pozostanie im faktycznie nadal Saakaszwili) za to wyrzuci się z partii tych działaczy, którzy zdecydowali się nie bojkotować wyborów i nowego parlamentu. Już wtedy schizma wśród „narodowców” była jedynie kwestią czasu.

Rozłamowcy zapowiadają, że założą nową partię polityczną, która będzie współdziałać z „narodowcami”, żeby odsunąć od władzy „Gruzińskie marzenie”, a zwłaszcza jego założyciela, bogacza Bidzinę Iwaniszwilego, który choć nie sprawuje żadnego stanowiska, pozostaje od 2012 r. faktycznym przywódcą państwa. Póki co, „rozłamowcy” postanowili się przyłączyć do sprzymierzonej z „narodowcami” partii „Europejska Gruzja” i utworzyć jej frakcję w parlamencie (na przewodniczącego frakcji został wybrany Sergo Ratiani), a jesienią wystartować w jej szeregach w wyborach samorządowych.

Zgodnie ze swoim politycznym temperamentem Saakaszwili nazwał „rozłamowców” „nieudacznikami, za którymi nikt nie będzie tęsknić” oraz „marionetkami Iwaniszwilego”, którego uważa za osobistego wroga i rosyjskiego pomazańca (zanim zaangażował się w gruzińską politykę, Iwaniszwili robił interesy w Rosji).

Po przegranych wyborach w Gruzji w październiku i rezygnacji (po konflikcie z prezydentem Petro Poroszenką) ze stanowiska gubernatora Odessy w listopadzie, Saakszwili musiał rozstać się z myślą o premierostwie w Kijowie lub Tbilisi. Zapatrzony w Donalda Trumpa, zamierza jednak przejść do historii jako przywódca opozycji w obu jednocześnie krajach – w Gruzji i na Ukrainie.

Wojciech Jagielski