Najbardziej znany z nich – Jasper Maskelyne – był iluzjonistą z długimi rodzinnymi tradycjami. Zgłosił się do armii i oznajmił, że chciałby wspomóc wysiłek wojenny. I nie miał na myśli występów dla żołnierzy. Długo trwało, nim udało się namówić kogokolwiek do nawiązania współpracy z takimi jak on magikami. W końcu, po roku starań, trafił do sekcji kamuflażu. Po szkoleniu wysłano go do Egiptu.
Nikt nie miał pomysłu, jak tę mało zdyscyplinowaną grupę wykorzystać. Ale pewnego dnia do portu w Aleksandrii wpłynął duży transport czołgów, które pierwotnie wysłano do Grecji. I pojawił się problem: były one pomalowane na zielono. I trzeba było szybko stworzyć farbę pozwalającą na ich maskowanie na pustyni, odporną i na upał, i na niskie temperatury. Na wysypisku śmieci znaleziono pojemniki z zagęszczonym sosem worcester. To był podkład. Szukano jeszcze pigmentu. Eksperymentowano ze wszystkim, co znaleziono, ale żadna farba nie się nie nadawała. Po tygodniu ktoś zmieszał zjełczały sos z wielbłądzimi odchodami. I otrzymano właściwą farbę maskującą. Wyzbierano wszystkie wielbłądzie odchody w Kairze, zaczęto nim handlować na bazarach i wszyscy zastanawiali się, co robi z nimi ekipa magika. A czołgi? Przez tydzień śmierdziały, ale jak farba wyschła, zapach znikał.
Inne osiągnięcie – „przeniesienie” portu w Aleksandrii. Port był regularnie bombardowany przez niemieckie lotnictwo. Po sąsiedzku zbudowano replikę i kiedy nadlatywały samoloty, w prawdziwym porcie światła wyłączano, a w drewnianym udawano nieudane zaciemnienie.
Co to ma wspólnego z warszawską giełdą? Pierwsze skojarzenie dotyczy rynkowych prestidigitatorów, którzy jednym pociągnięciem pióra z minusa robią plus. Albo wyczarowują z kapelusza wszystko to, co inwestorzy zobaczyć chcą. Biotechnologia? Proszę bardzo. Gry komputerowe? Oczywiście. To nadaje się na wykład dla studentów pierwszego roku, ale nie dla czytelników DGP. Chciałem opisać sztukę znacznie trudniejszą.
Reklama
Mamy spółkę, która w 2011 r. w Specjalnej Strefie Ekonomicznej w Starachowicach rozpoczyna inwestycję „Wdrożenie innowacyjnej usługi recyklingu odpadów”. Wartość projektu to 58,1 mln zł, z czego dofinansowanie PARP, reprezentowanej przez Staropolską Izbę Przemysłowo-Handlową z siedzibą w Kielcach, wyniosło 40,2 mln zł.
A teraz druga spółka, zależna od pierwszej, która przystępuje w Toruniu do projektu: „Innowacyjny Recykling Odpadów Opakowaniowych”. Wartość projektu to 56,1 mln zł, z czego dofinansowanie PARP, reprezentowanej przez Toruńską Agencję Rozwoju Regionalnego, to 40,2 mln zł.
I ponownie spółka matka, i trzeci projekt: „Budowa zakładu odzysku energii ze zmieszanych odpadów opakowaniowych” w Pionkach. Wartość projektu to 55,6 mln zł, z czego dofinansowanie PARP, reprezentowanej przez Fundację Małych i Średnich Przedsiębiorstw, to (tylko) 27,8 mln zł.
Czas płynie. Wszystkie projekty w toku. Spółka emituje akcje, obligacje i obligacje zamienne na akcje, na bieżąco informuje o realizacji swoich zamierzeń. W raporcie za wrzesień 2014 r. pojawiają się dawno wyczekiwane informacje: planowany termin zakończenia realizacji inwestycji w Pionkach i Starachowicach to odpowiednio marzec i kwiecień 2015 r., a zakończenie realizacji „ostatniego działania” w Toruniu to październik 2014 r.
W marcu 2015 r. terminami były kwiecień i czerwiec 2015 r. Nadszedł maj 2015 r. W Starachowicach spółka kontynuowała realizację inwestycji, planowanym terminem był wrzesień (trwające nadal roboty budowlane, które uniemożliwiły montaż linii technologicznych). Spółka prowadziła także prace rozruchowe w Pionkach i w Toruniu (terminem był sierpień).
Minął sierpień, minął wrzesień. Nowy termin zakończenia realizacji inwestycji w Starachowicach to grudzień 2015 r. (trwające nadal roboty budowlane oraz brak wypłaty refundacji, uniemożliwiający zakończenie prac montażowych linii technologicznych). W Pionkach spółka „w ograniczonym stopniu” przygotowywała zakład do działania komercyjnego (trwałe uruchomienie produkcji w zakładzie zależne jest od wypłaty przez PARP refundacji końcowej). W Toruniu spółka zależna zaczęła przyjmować odpady, a planowanym terminem uruchomienia produkcji był grudzień.
W listopadzie dowiedzieliśmy się, że w Starachowicach spółka „była zmuszona wstrzymać prace montażowe linii technologicznych w zakładzie z powodu braku wypłaty należnej refundacji”. Podobnie w Pionkach. Zaś w Toruniu, w związku z powtarzającymi się usterkami linii sortowniczej, termin uruchomienia części chemicznej zakładu został przesunięty na marzec 2016 r.
Aż nadszedł maj 2016 r. i pojawiły się długo wyczekiwane informacje. W obu projektach realizowanych bezpośrednio przez spółkę wypłacono końcowe refundacje oraz zawarto aneksy wydłużające termin uruchomienia produkcji do końca 2016 r. W spółce córce dokonano końcowego rozliczenia projektu i również wypłacono końcową refundację.
Szczęśliwe zakończenie, można rozpocząć recykling. My zaś wracamy do trupy magików z początku felietonu. Ze zjełczałego sosu i wielbłądzich odchodów produkowali oni farbę. A co można produkować ze współczesnych odpadów?
Odpowiedź: to nie o tę sztuczkę magiczną chodziło. A może nasi prestidigitatorzy zajmowali się przenoszeniem całych zakładów? A może zakłady w Toruniu, w Starachowicach oraz w Pionkach były tym samym zakładem? Może maszyny jeździły w miejsca na miejsce i pojawiały się tam, gdzie trzeba, na dzień przed zapowiedzianą kontrolą?
W lipcu PARP wypowiedział umowę dofinansowania w spółce zależnej w Toruniu. Powodem było to, że nie złożono w terminie aneksu przedłużającego umowę gwarancji ubezpieczeniowej. Fabryka gotowa, przecież już prawie działa – i nikt nie dał gwarancji? Spółka zaczęła się odwoływać od decyzji, nawet uzyskała zabezpieczenie powództwa. We wrześniu przeprowadzono kontrolę we wszystkich trzech projektach spółki. Jednego dnia. I zażądano dodatkowych zabezpieczeń, bo wyniki kontroli przeprowadzonej w każdym z zakładów wskazały, że „brak jest postępu rzeczowego oraz że istnieją uzasadnione wątpliwości, że spółka jest w stanie wdrożyć nowy produkt”.
Jak się nazywa opisana spółka? Adekwatnie do opisanej działalności magicznej: EZO SA. ⒸⓅ