"Wyciek wojskowej informacji naraża siły koalicji na niepotrzebne ryzyko i może zakłócić operacje militarne przeciwko IS, które jest największym zagrożeniem dla regionalnego bezpieczeństwa. Kluczowe jest, aby wszystkie siły działające w Syrii pozostały skupione na tym, co najważniejsze, czyli pokonaniu IS" - oświadczył rzecznik Pentagonu Eric Pahon.

"Nie możemy niezależnie zweryfikować kto stoi za wyciekiem, będziemy jednak bardzo zmartwieni, jeżeli nasi sojusznicy z NATO celowo wystawili nasze siły na niebezpieczeństwo publikując tajne informacje" - dodał rzecznik, wskazując na Turcję.

We wtorek agencja Anatolia opublikowała raport, w którym wskazała 10 lokalizacji amerykańskich baz wojskowych w północnej Syrii, w niektórych przypadkach informując również o liczebności sił amerykańskich oraz francuskich w poszczególnych miejscach. Dokument zaznacza, że wojskowe bazy są "tajne z powodów bezpieczeństwa i trudne do wykrycia". Wszystkie znajdują się na terenach kontrolowanych przez kurdyjskie Ludowe Jednostki Samooobrony (YPG).

Jak odnotowuje dziennik "Washington Post", liczba amerykańskich wojsk w Syrii nie jest dokładnie znana; Pentagon oficjalnie przyznaje się do 500 żołnierzy, nieoficjalnie może być ich jednak nawet 1,5 tys.

Reklama

Zdaniem Aarona Steina z think tanku Atlantic Coucil za wyciek prawdopodobnie odpowiedzialny jest turecki rząd. "USA poważnie traktują kwestie bezpieczeństwa. Turecki rząd wie o tym, ale mimo to zdecydował się wypuścić dane na temat baz w Syrii" - powiedział agencji Bloomberga.

Levent Tok z agencji Anatolia twierdzi, że opublikowane informacje nie są wyciekiem. Jego zdaniem dane z raportu są efektem śledztwa reporterów agencji w Syrii oraz informacji opublikowanych w mediach społecznościowych przez kurdyjskich bojowników. "USA powinny pomyśleć o tym przed współpracą z organizacją terrorystyczną" - zaznaczył Tok.

USA wspierają kurdyjskie YPG, bo te siły stanowią kluczowy element kurdyjsko-arabskich Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF) skutecznie walczących przeciwko Państwu Islamskiemu i oblegających obecnie Ar-Rakkę, która jest stolicą samozwańczego kalifatu. Według Ankary YPG stanowią przedłużenie Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) uznawanej za organizację terrorystyczną.

W czerwcu źródła w tureckim resorcie obrony poinformowały, że amerykański minister obrony Jim Mattis zapewnił władze Turcji, iż broń dostarczana przez USA kurdyjskim oddziałom YPG walczącym w Syrii z Państwem Islamskim zostanie im odebrana po pokonaniu dżihadystów. (PAP)

mobr/ ap/