Rodowitym Chińczykom brak jest doświadczenia w pracy na wielkich rynkach i w warunkach wolnorynkowych. Nie potrafią oni sprawnie zarządzać chińskimi inwestycjami za granicą. Kadra kierownicza chińskich firm już od wielu lat narzekała na brak wysoko wykwalifikowanego personelu. Hamowało to ekspansję gospodarczą Chin nie tylko na rynku wewnętrznym, lecz także międzynarodowym.

Sytuację zmienił kryzys finansowy. W jego wyniku od października 2008 roku w sektorze finansowym w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii bez pracy zostały tysiące ludzi. To właśnie wśród nich Chińczycy próbują wyłowić tych najbardziej wartościowych.

W ostatnich dniach grudnia ub. roku 200 menadżerów z Szanghaju, (biznesowego centrum Chin - PAP) ogłosiło, że kondycja finansowa ich firm jest dobra. Nie dość, że nie będzie zwolnień, to przedsiębiorstwa te intensywnie zabiegać będą o zwolnionych pracowników z Wall Street i londyńskiego City.

Podczas zorganizowanych przez Chińczyków na targach pracowniczych w Nowym Jorku, Londynie, Chicago i Bostonie oferowano ponad 170 wysokich stanowisk. Impreza przyciągnęła tysiące zainteresowanych. Według jednego z obecnych na giełdzie kierowników, niektórzy kandydaci jechali 10 godzin za możliwość 5 minutowej rozmowy kwalifikacyjnej.

Reklama

Wśród firm rekrutujących pracowników za granicą znalazły się m.in. Citic Group - zamorskie ramię inwestycyjne chińskiego rządu, Bank of Shanghai - jeden z największych komercyjnych banków chińskich, Pudong Development Bank - drugi pod względem wielkości chiński bank oraz Szanghajska Giełda Papierów Wartościowych.

Chińczycy poszukują m.in. specjalistów od inwestowania na międzynarodowych rynkach finansowych, analityków finansowych i ekonomicznych, specjalistów od zarządzania aktywami, ekspertów w dziedzinie kontroli ryzyka oraz analityków ryzyka. Nanjing pragnie do pracy ściągnąć także specjalistów z branży elektronicznej i biotechnologicznej. Oferowane są pensje sięgające nawet pół miliona dolarów rocznie.

"W świecie globalnej ekonomii normalne jest, że najzdolniejsi pracownicy wyjeżdżają za granicę, zostają tam i pracują. Istnieje więc ryzyko, że w dobie kryzysu finansowego inne państwa mogą odebrać Stanom Zjednoczonym rolę lidera w +drenażu mózgów+" - napisał amerykański dziennik USA Today.

Proces ten dostrzegli także zachodni eksperci z firm zajmujących się zasobami ludzkimi. Uważają oni strategię masowych zwolnień firm z Wall Street za krótkowzroczną. Zdaniem ekspertów, gdy kryzys się skończy ponownie zatrudnienie tych ludzi stanie się, jeżeli nie niemożliwe to na pewno bardzo kosztowne.

Od potencjalnych kandydatów do pracy w Państwie Środka często wymaga się znajomości języka chińskiego. To sprawia, że z ofert najczęściej korzystają pracujący w Stanach Zjednoczonych rodowici Chińczycy. Zdaniem Chena Xunyonga szefa Wall Street Ren (organizacji skupiającej chińskich top menedżerów z Wall Street - PAP), w wyniku kryzysu pracę na Wall Street straci co dziesiąty pracujący tam Chińczyk. Wielu z nich zapewne powróci do kraju.

Zdaniem profesora Feng Lu z Chińskiego Centrum Badań Ekonomicznych, powracający mogą liczyć na średnią roczną pensję w wysokości od 30 do 50 tysięcy dolarów rocznie.

"Przez ćwierć wieku na studia i do pracy na zachodzie wyjeżdżali najlepsi Chińczycy. Dziś sytuacja ulega zmianie" - napisała Gazeta China Daily. W obliczu kryzysu w Ameryce coraz więcej decyduje się na powrót i pracę w kraju. Według danych rządowych do tej pory do kraju wracał zaledwie co czwarty student.

Jednak nie wszystkie duże firmy zabiegają o pracowników poza krajem. Ich szefowie uważają, że ze względu na specyfikę chińskiej kultury biznesowej lepiej by pracownicy na wysokich stanowiskach znali miejscowe realia.

Coraz chętniej zagranicznych pracowników poszukują także placówki naukowe. Prezydent Uniwersytetu Finansowego w Szanghaju Chu Minwei uważa, że zagraniczni eksperci pomogą rozwinąć współpracę z instytucjami zagranicznymi.