Po uszczelnieniu VAT i CIT resort finansów bierze pod lupę dochody przedsiębiorstw i podejrzane transakcje zawierane przez powiązane ze sobą firmy. Przyglądał się im będzie specjalny departament w MF.
Przedsiębiorstwa działające np. w ramach jednej grupy bardzo często dokonują między sobą setek, a nawet tysięcy transakcji – to normalna i całkowicie legalna praktyka biznesowa. Staje się czymś niepożądanym dopiero wtedy, gdy ceny sprzedaży (zwane transferowymi) są sztucznie zawyżane lub zaniżane. Cel: przerzucać dochody między firmami.
Robią tak głównie działające na międzynarodowych rynkach koncerny, mające możliwość żonglowania dochodami swoich spółek w różnych krajach. W zależności od potrzeb wykazują zysk w jednych lub stratę w innych. Na takich operacjach zawsze traci fiskus jakiegoś państwa. Może upomnieć się o swoje, ale musi wykazać, że cena transakcji odbiega od rynkowej i ustalono ją w taki sposób, by zaniżyć podatek do zapłacenia.
– To bardzo trudny temat. Świadczy o tym liczba wyroków, jakie zapadały na korzyść fiskusa w ostatnich latach – było ich zaledwie kilka. Kontroli przeprowadza się około 200 rocznie, a kontrolerów dogłębnie znających temat jest w całym kraju mniej więcej stu. Dla porównania dział cen transferowych dużej firmy konsultingowej może zatrudniać nawet kilkadziesiąt osób – wylicza Radosław Piekarz z kancelarii A&RT.
Naszemu fiskusowi udało się dotąd wykazać, że jedna z firm telekomunikacyjnych zaniżała przychody, bo nie pobierała odsetek od pożyczek udzielanych spółkom zależnym. Ten sam efekt próbował osiągnąć producent żywności, który sprzedawał towary po zaniżonych cenach spółce matce.
Reklama
Resort finansów uważa, że skala problemu jest duża, i chce stworzyć specjalny departament zajmujący się wykrywaniem takich praktyk. Wiceminister Paweł Gruza mówi DGP, że zatrudnione zostaną w nim m.in. osoby, które dziś pracują po drugiej stronie barykady – zajmują się cenami transferowymi w firmach. Dzięki nim tropienie ma być szybsze i bardziej efektywne.
Fiskus opracuje też schemat zawierania transakcji (port bezpieczeństwa). Stosujące się do niego firmy nie będą musiały obawiać się kontroli. To samo dotyczy przedsiębiorstw, które zdadzą test opłacalności – tu kryterium oceny mógłby być np. poziom rentowności w branży czy porównanie cen sprzedaży towarów lub usług stosowanych przez podobne firmy.
Sygnał do uważnego przyjrzenia się cenom transferowym w powiązanych ze sobą firmach dał już w grudniu 2015 r. poprzedni minister finansów Paweł Szałamacha. Urzędnicy mieli kontrolować, czy transakcje pomiędzy spółkami córkami a spółkami matkami, dotyczące np. korzystania z logotypu czy usług doradczych, są zgodnie z rynkowymi cenami, czy może przeciwnie – wykorzystuje się je do obniżenia podstawy opodatkowania, a co za tym idzie mniejszych wpłat do kasy państwa.

Pierwsze efekty to wierzchołek góry

W ubiegłym roku skarbówka w zakończonych postępowaniach dotyczących cen transferowych doszacowała dochód firm na 657 mln zł (trzyipółkrotnie więcej niż w ciągu trzech poprzednich lat) i wymierzyła im 166 mln zł podatku (siedmiokrotny wzrost). Jednak jak słyszymy w gmachu Ministerstwa Finansów, to tylko wierzchołek góry lodowej.
Dlatego wiceminister finansów Paweł Gruza postawił na stworzenie departamentu, który zajmie się cenami transferowymi. Na początek pracę w nim znajdzie około 30 osób, które MF zamierza zrekrutować w administracji, ale też w biznesie i świecie nauki.
Na czele departamentu stanęli już praktycy z największych firm doradczych. Dyrektorem została Joanna Pietrasik, która przez ponad pięć lat zajmowała się cenami transferowymi w PwC, a wcześniej była przez lata menedżerem w Deloitte. Jej zastępcami zostali Aleksy Miarkowski, prawnik i doradca podatkowy z doświadczeniem w krajowych i międzynarodowych firmach, oraz Wojciech Rzewnicki.
Zainteresowanie polskich służb skarbowych cenami transferowymi wpisuje się w trend podobnych działań w Unii Europejskiej oraz krajach OECD. Organizacja od lat rekomenduje swoim członkom walkę z optymalizacjami podatkowymi pozbawiającymi państwa rocznie od 100 do 240 miliardów dolarów.

Z fiskusem można się dogadać. Za 200 tys. zł

Krajowa Administracja Skarbowa chce stworzyć specjalne Forum do spraw Cen Transferowych, które będzie platformą dyskusji administracji z biznesem, światem nauki i organizacjami pozarządowymi. Dla kilkudziesięciu urzędników Krajowa Szkoła Skarbowości we współpracy z SGH uruchomiła właśnie studia podyplomowe z agresywnych optymalizacji podatkowych. A za miesiąc ruszą zajęcia poświęcone cenom transferowym. Dzięki temu kadry zdobędą odpowiednią wiedzę i zwiększą swoje szanse w starciu z firmami wspieranymi przez najlepsze kancelarie podatkowe.
Przy okazji planowane są zmiany porozumień cenowych (z ang. advance pricing arrangements – APA). To rodzaj umowy firmy-podatnika z organem podatkowym, w której ustalany jest akceptowany sposób ustalania ceny transakcyjnej z powiązanymi podmiotami.
Dzięki temu fiskus ma wyobrażenie, jakich wpływów może się spodziewać z danej firmy, a jej szefowie zyskują pewność, że nie będą nękani kontrolami. Tego typu porozumienia na świecie są już standardem. W UE liderami w ich podpisywaniu są Belgia czy Luksemburg, gdzie liczy się je w setkach. W Polsce tego typu porozumienia są wciąż mało popularne. W ciągu dekady podpisano ich zaledwie 43. To, co mogło odstraszać przed ich zawieraniem, to cena. Maksymalna stawka za porozumienie dotyczące podmiotów operujących w jednym kraju to 50 tys. zł, międzynarodowe porozumienie cenowe z polskimi władzami to koszt do 100 tys. zł, a umowy z organami kilku krajów – nawet 200 tys. zł. Eksperci podatkowi szacują, że z 20 tys. największych firm w Polsce przynajmniej kilkaset ze względu na strukturę ich biznesu powinno się pokusić o podpisanie takiego porozumienia z MF.
Resort finansów chce skrócić czas negocjowania APA, uprościć i zmniejszyć ich koszt. W 2015 r. polskie firmy, które miały podmioty powiązane w UE, negocjowały porozumienia przez średnio ok. 8 miesięcy. Jeśli były to firmy spoza unijnej wspólnoty wówczas czas był prawie czterokrotnie dłuższy.
Paweł Gruza zapewnia, że ceny transferowe będą priorytetem fiskusa, a w ciągu najbliższych tygodni z planami działań nowego departamentu zapozna się kierownictwo MF. Jeśli zaakceptuje plan gry, wówczas urzędnicy dostaną wytyczne, jak oceniać dane branże pod kątem rzeczywistej rentowności ich biznesów. Nowa jednostka w strukturach MF zajmie się nie tylko cenami transferowymi, ale również wycenami procesów sprzedaży podmiotów czy procesów restrukturyzacji.

Trudniej będzie uciec przed podatkiem

Nowe rozwiązania dotyczące cen transferowych mają uzupełnić istniejące i wprowadzane obecnie instrumenty. Wczoraj Sejm zaczął prace nad dużą nowelizacją ustawy o CIT i PIT, przyjętej przez rząd w zeszłym tygodniu. Znajdują się w niej m.in. takie rozwiązania jak minimalny podatek dochodowy od dużych nieruchomości komercyjnych, tzw. galeryjny, ale także wyodrębnienie dochodów firm z zysków kapitałowych czy nowe zasady opodatkowania rozliczeń między rodzimymi i zagranicznymi oddziałami tej samej firmy. Nowa ustawa uwzględnia dyrektywę unijną ATAD mającą zapobiegać unikaniu płacenia podatków przez duże korporacje. „Projektowana ustawa stanowić ma kolejny krok w kierunku odbudowania dochodów podatkowych, w szczególności dochodów z podatku CIT” – napisał resort finansów w uzasadnieniu ustawy. – Mieliśmy z tym problem w poprzednich latach. Wiemy, że podmioty zagraniczne zwłaszcza duże koncerny, miały wiele sposobów, by ukrywać zysk wypracowany w Polsce i transferować go za granicę. Nowe rozwiązania mają temu zapobiegać – mówi szef sejmowej komisji finansów publicznych Jacek Sasin.
Uszczelnienia CIT chciał dokonać jeszcze resort finansów w 2015 r. za czasów Mateusza Szczurka. Miała temu służyć klauzula obejścia prawa podatkowego. Jednak na propozycji się skończyło. PO wystraszyła się, że taki ruch zniechęci do niej przedsiębiorców w trakcie kampanii wyborczej, i pomysł zarzucono. Po wygranych wyborach wrócił za to do niego PiS.
– Kiedy weszła klauzula, koledzy od podatków dochodowych zrezygnowali z najbardziej bezczelnych i najdalej idących mechanizmów optymalizacji podatkowej – mówi nam pracownik jednej z dużych firm audytorskich. Dzięki temu, ale w dużej mierze także wzrostowi gospodarczemu, dochody z CIT wyraźnie odbiły – rok do roku wzrosły o ponad 12 proc. Jednak nadal nie przekroczyły rekordowego poziomu, jaki został osiągnięty w 2008 r. Ma to nastąpić dopiero w tym roku.

OPINIA: Transfer zysków = premia dla prezesa

Radosław Piekarz, doradca podatkowy z kancelarii A&RT

Polska po wprowadzeniu zaleceń OECD ma nowoczesne przepisy regulujące stosowanie cen transferowych. MF może prowadzić skuteczniejsze kontrole. Do tej pory to fiskus musiał udowodnić, że cena z transakcji jest nierynkowa, teraz to podatnik musi dowieść, że jest rynkowa. Czyli przedstawić tok ustalania ceny, zaprezentować czynniki, które miały wpływ na jej wysokość. To sprawia, że bardzo trudno będzie podawać firmom wyceny z powietrza.
Niestety nie ma obiektywnych mierników, na podstawie których można by jednoznacznie stwierdzić, że cena w jednej transakcji jest ustalona w celach podatkowych, a w innej nie. Można to robić, porównując średnią rentowność w danej branży albo w transakcjach określonego typu. Fiskus wie, jak przerzuca się dochody za granicę przez np. usługi doradcze czy opłaty licencyjne. Jeśli ich ceny będą znacząco odbiegać od średnich wycen z rynku, a podatnik nie będzie w stanie przekonująco tego uzasadnić, wówczas może być podstawa, by wejść do niego z kontrolą skarbową.
Nasze służby skarbowe odstają pod względem skuteczności kontroli cen transferowych od krajów zachodnich, takich jak Szwajcaria czy Niemcy. Tam kontrole są bardziej zaawansowane, a przedsiębiorcy mają świadomość tego, co im może grozić w przypadku nadużyć. U nas znam przypadki dużych spółek giełdowych będących częścią międzynarodowych grup, które do teraz nie robiły dokumentacji cen transferowych. Być może dlatego, że fiskus w Polsce miał w tym względzie duże braki kadrowe. Tu potrzeba fachowców od rachunkowości i finansów przedsiębiorstw, bo nadużycia w przypadku cen transferowych bardzo często nie wynikają z motywacji podatkowej. Często menedżerowie spółek matek chcą wykazać u siebie wyższy zysk, by uzyskać korzyść w postaci premii.