Od sfinalizowania planu defraudacji 229 milionów funtów szterlingów, realizowanego od stycznia do października 2004 roku, dzieliło lorda i jego wspólników tylko kilka kliknięć. Jeden z największych banków świata, japoński Sumitomo Mitsui Banking Corporation, uratowało to, że lord i jego wspólnicy dopuścili się kilku "drobnych niedociągnięć", jak to nazwał sędzia. Oszukańcze transfery zablokowano w ostatniej chwili.

Lord, a właściwie rzekomy lord, bo swe arystokratyczne pretensje wywodził z faktu kupna posiadłości, z którą tytuł lordowski był tradycyjnie związany, wszedł w układ z hakerami, właścicielem sex shopu i nadzorcą ochroniarzy banku. Rodley aranżował operację przelewów i prania zdefraudowanej gotówki, posługując się siecią fikcyjnych firm i zagranicznych kont bankowych. Jego wspólnik zatrudniony w banku jako nocny nadzorca ochrony wpuszczał do biur hakerów, którzy instalowali szpiegowskie oprogramowania, i blokował kamery monitoringu.

Oprogramowanie rejestrujące każde uderzenie w klawiaturę komputera pozwalało rozpracować hasła i kody dostępu używane przez pracowników banku, a tym samym dawało dostęp do kont klientów, w tym japońskich gigantów przemysłowych i bankowych Toshiba International, Nomura Asset Management oraz Sumitomo Chemical UK.

"Dawniej złoczyńcy wyłamywali w banku drzwi. Teraz stosują inną technikę, łącząc elementy infiltracji, przekupstwa i sabotażu systemu komputerowego. Technika jest wprawdzie inna, ale zasada działania taka sama" - powiedział sędzia Martyn Zeidman.

Reklama

Przestępcy działali od stycznia do października 2004 r. w londyńskim oddziale Sumitomo Mitsui. Wspólnicy lorda zostali skazani na kary od trzech do czterech lat pozbawienia wolności. Jeden z nich odebrał sobie życie na dwa dni przed rozprawą.