Kupą mości panowie

Trochę na zamówienie społeczne rząd przyjął ostatnio projekt ustawy o pozwach zbiorowych, która może umożliwić firmom mającym problemy z powodu opcji walutowych, wspólne występowanie do sądu z roszczeniami. Ustawa daje możliwość rozstrzygnięcia podobnych spraw minimum 10 osób lub podmiotów w jednym postępowaniu sądowym.

- Pomysł jest bardziej pragmatyczny niż poprzednie polityczne warianty proponowane przez wicepremiera Pawlaka i jest próbą pokazania, że rząd coś robi w tej sprawie, chociaż nie prowadzi on do efektywnego rozwiązania – ocenia Maciej Grelowski, ekspert Business Centre Club.

Należy podkreślić, że ustawa o pozwach zbiorowych może pomóc rozwiązać problemy tylko tych firm, które są w stanie udowodnić, że umowa o opcje została zawarta z naruszeniem prawa z winy banku. Ponieważ obecny stan prawny umożliwia przedsiębiorcom dochodzenie swoich praw przed sądami powszechnymi, ustawa wprowadzająca pozwy zbiorowe nie wnosi do rozwiązania problemu opcji żadnego przełomu. Ponadto, zdaniem ekspertów, pozwy zbiorowe są zupełnie nową instytucją w polskim prawie, toteż minie kilka lat zanim zacznie ona efektywnie działać.

Reklama

W projekcie ustawy jest też zapis, który może znacząco utrudnić firmom występowanie z pozwami zbiorowymi w sprawie umów opcji. Na etapie dopuszczenia do postępowania sąd będzie mógł bowiem odrzucić pozew, jeśli stwierdzi brak okoliczności uzasadniających rozpoznanie sprawy w tym trybie. Przedsiębiorcy będą więc musieli dowieść w pozwie, że zawierali umowy opcji walutowych z tym samym bankiem na takich samych warunkach prawnych, a to wbrew pozorom nie będzie łatwe.
- Chodzi nie tylko o to, że dziesięć lub więcej firm podpisało taką samą umowę, ale ważne są także okoliczności jej zawarcia, np. zachowanie i działania doradcy, przestrzeganie procedur itp. Może się tak zdarzyć, że pomimo podobieństwa, nie są to takie same sytuacje prawne i sądy będą odrzucać wiele pozwów zbiorowych w sprawie opcji – wyjaśnia Marek Zuber, główny ekonomista Dexus Partners.

Pozwy zbiorowe są efektywne w przypadku osób fizycznych poszkodowanych w wyniku zdarzeń losowych, bądź przez producenta jakiegoś wadliwego lub szkodliwego wyrobu, gdy łatwo jest ustalić wspólnotę roszczenia. W przypadku pozwów zbiorowych dotyczących opcji ustalenie tej wspólnoty roszczeń byłoby niezmiernie trudne, ze względu na różny status skarżących podmiotów, rozmaitość umów opcyjnych i okoliczności ich zawierania – dodaje Maciej Grelowski.

Zdaniem Krzysztofa Pietraszkiewicza, prezesa Związku Banków Polskich, rząd powinien przede wszystkim namawiać strony sporu do negocjacji i kompromisu, natomiast wszelkie pomysły, które wpychają banki i przedsiębiorców w nurt wyniszczających sporów prawnych są bardzo niebezpieczne dla całej naszej gospodarki ponieważ wydłużają na czas bliżej nieokreślony perspektywę rozwiązania problemów, które mogą być rozwiązane znacznie szybciej innymi metodami, np. poprzez mediację.

Cztery miesiące igrzysk

Problem opcji walutowych ciągnie się już czwarty miesiąc, a jego rozwiązania jak nie było, tak nie ma. Wydaje się, że początkowa reakcja władzy, która zapowiedziała, że wkroczy w problem opcji, miała być ostrzeżeniem dla banków, by wykazały się większą elastycznością negocjacjach z firmami, które popadły w tarapaty z powodu opcji walutowych. Ten nacisk najwyraźniej poskutkował, bo banki zaczęły chętniej negocjować z przedsiębiorstwami.

Niestety potem pojawiły się z różnych kręgów mało odpowiedzialne, często niezgodne z prawem, propozycje rozwiązania problemu opcji, które zamroziły cały proces negocjacyjny. Politycy czując, że jest zapotrzebowanie społeczne na zajmowanie się tą sprawą, zamiast ją rozwiązać szybko i sprawnie, rozpoczęli bowiem festiwal populizmu i nieodpowiedzialności starając się zbić na niej własny kapitał.

Jako pierwszy licytację otworzył wicepremier Waldemar Pawlak proponując we wszystkich trzech wariantach, poza negocjacjami, możliwość odstąpienia od umów opcji lub ich unieważnienia, jako straszak na banki i zarazem ostateczne rozwiązanie problemu.

Wyżej zagrać już się właściwie nie dało, ale ponieważ koalicyjna Platforma bardzo chłodno przyjęła propozycję rozwiązania problemu opcji w wersji ludowców, dając do zrozumienia, że nie poprze takich rozwiązań, otworzyła się przestrzeń dla opozycji, która natychmiast wysoko podniosła sztandar populizmu.

Na początku marca nastąpił wysyp dziwnych inicjatyw mających rozwiązać problem opcji, w których sensowne pomysły, zakładające negocjacje i porozumienie pomiędzy stronami sporu, przeplatały się niestety z propozycjami podważającymi obecny stan prawny.
PiS złożył w Sejmie projekt ustawy, która ma m.in. umożliwić przedsiębiorcom występowanie do sądu o zmianę wysokości świadczeń wynikających z zawartej z bankiem umowy oraz o zawieszenie egzekucji wynikającej z tytułu takiej umowy.

Również Lewica postanowiła zabrać głos w tej sprawie i ustami Wojciecha Olejniczaka zaprezentowała własne rozwiązania, polegające m.in. na wstrzymaniu egzekucji spłaty długów na okres trzech miesięcy na czas negocjacji z bankiem, a także umożliwienie przedsiębiorcom wystąpienia do sądu o zmianę wysokości świadczeń wynikających z zawartej umowy. Zgodnie z projektem Lewicy, jeżeli w terminie trzech miesięcy od dnia wejścia w życie ustawy nie doszłoby do zawarcia ugody, przedsiębiorca mógłby, w ciągu 30 dni, odstąpić od umowy o opcje walutowe.

Nieodpowiedzialnym pomysłom przeciwstawił się nawet szef kancelarii prezydenta Piotr Kownacki, który wykluczył proste unieważnienie umów, gdyż kłóciłoby się ono z poczuciem sprawiedliwości i byłoby trudne do przeprowadzenia w zgodzie z konstytucją. Również większość ekspertów nie pozostawia suchej nitki na przedstawionych ostatnio przez opozycję projektach.

- Wszystkie propozycje, które idą w kierunku ograniczenia praw wynikających z umów opcji są, delikatnie mówiąc, bardzo kontrowersyjne, gdyż jest to ingerencja państwa w umowy cywilno-prawne zawarte pomiędzy niezależnymi podmiotami – wyjaśnia Marek Zuber.

- Pojawianie się pomysłów rozwiązania problemu opcji z naruszeniem zasad prawa powoduje utrzymanie się ogromnej niepewności prawnej obrotu gospodarczego w Polsce, stwarzając wrażenie, że w naszym kraju można nie dotrzymywać zawartych umów, a państwo ułatwia to, zamiast stać na straży porządku gwarantowanego przez konstytucję i odpowiednie ustawy – uważa Krzysztof Pietraszkiewicz.
Jego zdaniem to katastrofalny sygnał zarówno dla inwestorów krajowych, jak i zagranicznych, a także elementarny błąd gospodarczy, który może w przyszłości spowodować ograniczenie działalności kredytowej przez banki, które same – wskutek postrzegania Polski jako kraju mało wiarygodnego -mogłyby mieć problemy z dostępem do zagranicznych źródeł finansowania.

Czas to pieniądz

Przedłużanie się tego politycznego spektaklu i wzbudzanie nadziei na wypracowanie rozwiązania, które pozwoliłoby przedsiębiorstwom bezboleśnie uniknąć kłopotów z opcjami odciąga przedsiębiorców od rokowań z bankami i powoduje odwlekanie decyzji niezbędnych z punktu widzenia gospodarczego. A dla przedsiębiorcy nie ma nic gorszego, niż odwlekanie decyzji w sytuacji kryzysowej.

- Największym przekleństwem tej całej sprawy jest to, że kiedy problem się pojawił, część przedsiębiorców, która miała swój ewidentny interes prywatny rzuciła hasło, że nie będą się wywiązywać ze zobowiązań z tytułu opcji, co chętnie podchwycili niektórzy politycy. W rezultacie wszyscy ci, którzy mogli wówczas zamknąć pozycje opcyjne przy bardzo niewielkich stratach nie zrobili tego, odchodząc od stołu rokowań, to był fatalny błąd – uważa Krzysztof Pietraszkiewicz.
- Co ciekawe niektórzy przedsiębiorcy, najgłośniej krzyczący w tej sprawie, ułożyli się po cichu z bankami i tylko jakoś zapomnieli poinformować pozostałych, że warto zrobić to samo – dodaje.

Ciągły festiwal obietnic i dziwnych pomysłów powoduje, że wszystko jest w zawieszeniu – przedsiębiorcy zamiast negocjować z bankami i zamykać pozycje na opcjach czekają aż państwo załatwi to za nich. Od czasu gdy sprawa stała się głośna na początku grudnia, wyrównywanie różnic kursowych lub konieczność podwyższania depozytów kosztowała firmy ogromne pieniądze.

Zdaniem Marka Zubera z Dexus Partners, jeżeli spółkę stać na zamknięcie pozycji, zwłaszcza jeżeli jest to pozycja spekulacyjna, to powinna zrobić to, nie oglądając się na ostatnie prognozy przewidujące umacnianie się złotego, by nie wystawiać się na dalsze ryzyko.
- Prognozami możemy się kierować, tylko wówczas, jeżeli mamy otwarte pozycje związane z naszą pozycją walutową netto, natomiast pozycje spekulacyjne, należałoby zamknąć eliminując ryzyko - potwierdza Marek Wołos, dyrektor Departamentu Doradztwa i Analiz DM TMS Brokers.

- Oczywiście można spekulować, że jeżeli za pół roku euro będzie 3,70 zł za to ten kto zamknął teraz pozycję będzie sobie pluł w brodę, ale co będzie jeżeli kurs euro umocni się do 4,90 lub przekroczy 5 zł? – pyta Marek Zuber. Po tym co obserwowaliśmy w ostatnich miesiącach, przy obecnej wysokiej zmienności rynku, nikt nie jest w stanie zagwarantować trafności prognoz i realizacji pozytywnego scenariusza.
Również Komisja Nadzoru Finansowego stoi na stanowisku, że ograniczenie ryzyka poprzez zamykanie pozycji walutowych jest niezbędne przed ewentualną restrukturyzacją zobowiązań przedsiębiorstwa.

Problem może rozwiązać się sam…

Po zamknięciu pozycji przedsiębiorcy powinni negocjować z bankami restrukturyzację zobowiązań firm z tytułu opcji poprzez zmianę terminów kontraktów, konwersję zobowiązań na kredyty złotówkowe, a nawet częściowe umorzenie długów – radzi Andrzej Stopczyński, dyrektor zarządzający Pionem Nadzoru Bankowego w Komisji Nadzoru Finansowego.

Krzysztof Pietraszkiewicz w imieniu Związku Banków Polskich zaproponował, aby przedsiębiorcom, którzy zabezpieczali się przed ryzykiem walutowym w sposób poprawny, rząd udzielił gwarancji na spłatę zobowiązań, co pozwoliłoby na rozwiązanie problemu opcji i ułatwi osiągnięcie obydwu stronom kompromisu.
Zdaniem Marka Zubera to dobre rozwiązanie, jednak przy jego realizacji trzeba się liczyć ze znacznymi kosztami, ponieważ gwarancje i poręczenia nie są darmowe, a poza tym zawsze istnieje ryzyko, że państwo będzie musiało spłacać długi firm, które upadły.

- Porozumienie się przedsiębiorców z bankami, w czym na pewno pomogłyby rządowe gwarancje, wydaje się jedynym sensownym rozwiązaniem problemu opcji – komentuje Maciej Grelowski z BCC.

Przy okazji realizacji programu restrukturyzacji zobowiązań z tytułu opcji powstaje jednak istotny problem, na który zwróciła uwagę Komisja Nadzoru Finansowego. Jej zdaniem, presja na systemowe rozwiązania w zakresie spłat zobowiązań z tytułu transakcji pochodnych, w tym umorzenia części zobowiązań, stawia w korzystniejszej sytuacji podmioty spekulujące. Ulgi dla tych podmiotów mogą stać się zachętą do uzyskania podobnych korzyści przez przedsiębiorstwa, które, stosując instrumenty pochodne nie w celu osiągnięcia zysku, ale zabezpieczenia się, do tej pory terminowo obsługiwały zawarte transakcje.

Trudno bowiem będzie w wielu przypadkach ustalić, czy przedsiębiorcy działali świadomie bądź nieświadomie, a bez czytelnych kryteriów ponosilibyśmy, jako podatnicy, koszty działania spekulantów. Powstaje więc problem stworzenia odpowiedniego systemu kryteriów przyznawania gwarancji i weryfikacji pod ich kątem każdego przypadku. To niewątpliwie najsłabszy punkt tej koncepcji, a zarazem wąskie gardło, które może znacząco spowolnić cały proces rozwiązywania problemu opcji.

Operatorem programu poręczeniowo-gwarancyjnego mógłby być BGK, który wspólnie z komisją złożoną z przedstawicieli resortów finansów i gospodarki weryfikowałby, czy plany restrukturyzacji dotyczą podmiotu, który miał poprawnie skonstruowany system zabezpieczeń walutowych, czy też firmy zajmującej się spekulacjami – proponuje Krzysztof Pietraszkiewicz.

Nie ulega jednak wątpliwości, że koszty wyjścia z tej sytuacji powinni ponieść przede wszystkim przedsiębiorcy, w pewnej części - banki, a także, w imię ochrony miejsc pracy, niestety również podatnicy, poprzez udzielenie gwarancji rządowych na to, że zobowiązania opcyjne rozłożone na wiele lat zostaną spłacone.

Dyskusje nad pomocą dla przedsiębiorstw, które znalazły się w trudnej sytuacji z powodu opcji walutowych trwają w najlepsze od kilku miesięcy, a tymczasem pojawiły się sygnały, że problem zaczyna „rozwiązywać się” sam, bez udziału decydentów. Z najnowszych danych opublikowanych przez Komisję Nadzoru Finansowego wynika bowiem, że ujemne wyceny opcji wyniosły w lutym 9 mld zł, czyli o 6 mld mniej niż urząd szacował w styczniu. Według Marty Chmielewskiej-Racławskiej z KNF, niższa ujemna wycena kontraktów opcyjnych jest z jednej strony wynikiem zamykania pozycji przez przedsiębiorstwa i banki, z drugiej natomiast – umocnieniem się kursu złotego. Jeszcze kilka miesięcy jałowych sporów i licytacji na mniej lub bardziej sensowne pomysły i problem opcji rozwiąże się w sposób naturalny. Tylko nie wszystkie przedsiębiorstwa doczekają tego dnia…