Problem zmalał do 2,2 mld zł

Po burzliwym okresie, gdy opcjami walutowymi zajmowali się politycy, przedstawiający najczęściej mało odpowiedzialne propozycje rozwiązań, problem opcji rozwiązuje się w końcu sam. Z najnowszych danych UKNF wynika, że zobowiązania przedsiębiorstw z tytułu opcji walutowych skurczyły się z 15 mld zł w styczniu do 2,2 mld zł w lipcu br.

- Tak jak przewidywaliśmy wraz ze spadkiem kursów walut obcych względem złotego problem opcji traci na znaczeniu – mówi Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich.

Zobowiązania przedsiębiorstw z tytułu opcji maleją również w sposób naturalny z powodu wygasania i zamykania transakcji. W tym drugim przypadku często dochodziło do konwersji strat na opcjach na kredyty długoterminowe.

Reklama

W efekcie - według UKNF - do końca bieżącego roku wygaśnie około 40 proc. obecnie otwartych pozycji (w ujęciu wartościowym), a do połowy 2010 roku – 63 proc.

Kredyt zamiast opcji

„Afera” opcji walutowych wygasa, jednak część problemów z nimi związanych przeniosła się na wzrost zadłużenia kredytowego przedsiębiorstw. Ponieważ trudno było przewidzieć zachowanie się złotego, wiele firm zamknęła pozycje na opcjach, aby nie wystawiać się na dalsze ryzyko.

Wraz z zamknięciem pozycji przedsiębiorcy negocjowali z bankami restrukturyzację zobowiązań poprzez konwersję zobowiązań na długoterminowe kredyty złotówkowe.

Dodatkowe obciążenia, wynikające z konieczności spłaty skonwertowanego zadłużenia opcyjnego, będą się ciągnąć za przedsiębiorstwami jeszcze przez wiele lat wpływając negatywnie na ich wyniki i płynność finansową.

Mniej opcji więcej forwardów

Zmienia się również struktura zaangażowania przedsiębiorstw w instrumenty pochodne. Udział w nich opcji w walutowych spadł z 52 proc. w lutym br. do 40 proc. w lipcu, podczas gdy udział transakcji forward zwiększył się z 38 proc. do 41 proc., a swapów z 10 proc. do 19 proc. W przypadku nowo zawieranych transakcji udział opcji spadł z 87 proc. do 45 proc. – informuje UKNF.

Przesunięcie zabezpieczeń z opcji w kierunku forwardów jest rezultatem traumy, jaką przeżyły ostatnio zarówno firmy, jak i banki zaangażowane w te transakcje. Po stronie eksporterów widać wyraźnie tendencję zmierzającą w kierunku uproszczenia struktury zabezpieczeń. Opcje są także trudniej dostępne na rynku.

- Niektóre banki przestały oferować transakcje opcyjne, a te które to robią oferują mniej konkurencyjne warunki zawierania transakcji niż wcześniej. Także zabezpieczenia, czyli limity wymagane od firm przy zawieraniu transakcji są znacznie wyższe niż w przypadku transakcji forward – informuje Marek Wołos, dyrektor Departamentu Doradztwa i Analiz DM TMS Brokers.

Jego zdaniem, po ostatnich traumatycznych doświadczeniach, na naszym rynku królować będą forwardy i proste opcje, natomiast struktury zerokosztowe będą się pojawiać rzadko, tylko jako typowe zabezpieczenie konkretnych kontraktów, bez ich lewarowania i zawierania transakcji na bardzo odległe terminy, dla których nie są znane przepływy walutowe.

Mądrzy po szkodzie

Banki wyciągnęły nauczkę z zamieszania z opcjami i starają się obecnie dużo bardziej formalnie dokumentować rozmowy z klientami, aby na przyszłość uniknąć posądzeń o działanie w złej wierze, jakie miały miejsce przy „aferze” opcyjnej. Zmieniło się także ich podejście do limitu ryzyka kredytowego.

- W czasie opcyjnej hossy w wielu bankach limity ryzyka na otwartych transakcjach na instrumentach pochodnych nie były wliczane do limitów ogólnych dla danej firmy. Dopiero po ostatnich doświadczeniach z opcjami we wszystkich znanych mi bankach instrumenty pochodne są już wliczane do ogólnego limitu ryzyka kredytowego – informuje Iwona Kozera, partner w Ernst & Young. Ogranicza to w sposób sensowny ryzyko zarówno dla banku jak i przedsiębiorstwa.

- Nie sprawdził się także system składania oświadczeń przez klientów banków, którzy niekiedy zatajali fakt, że mają już otwarte pozycje opcyjne w innych instytucjach finansowych, przez co dodatkowo zwiększali ryzyko. Dlatego banki będą tworzyć system wymiany informacji tak, aby w przyszłości takie sytuacje nie mogły mieć miejsca – informuje Krzysztof Pietraszkiewicz z ZBP.

Pozytywnym efektem kosztownej lekcji z opcjami jest to, że zwiększa się liczba podmiotów, które pomimo pewnych obaw i uprzedzeń do instrumentów pochodnych, zaczynają tworzyć normalne, prawidłowe standardy zarządzania zabezpieczeniami transakcji walutowych. Można też podejrzewać, że drastycznie zmniejszy się liczba podmiotów, które w przyszłości będą miały chęć na spekulacje na instrumentach pochodnych, gdyż po ostatnich doświadczeniach firmy będą koncentrować się na transakcjach typowo zabezpieczających.

Boją się opcji więc się nie zabezpieczają

Po „aferze” z opcjami wiele firm zrezygnowało z zabezpieczania swoich transakcji walutowych. Duża liczba przedsiębiorców i zarządów firm jest bowiem bardzo negatywnie nastawiona do instrumentów pochodnych, a zwłaszcza opcji.

Znaczna liczba podmiotów, które powinny mieć zabezpieczone transakcje walutowe, nie posiada takich zabezpieczeń wystawiając się na duże ryzyko kursowe. To reakcja mocno przesadzona i jeśli utrzyma się przez dłuższy czas, nie będzie to korzystne ani dla firm, ani dla gospodarki. Problem dostrzegają sami przedstawiciele banków i instytucji doradczych.

- Trzeba podjąć działania wśród przedsiębiorców, aby nie rezygnowali z profesjonalnego zabezpieczania przed ryzykiem kursowym gdyż przystąpienie Polski do strefy euro, które rozwiązałoby ten problem, oddaliło się w czasie – uważa Krzysztof Pietraszkiewicz z ZBP.

- Dobrze dobrane instrumenty zabezpieczające powinny być normalnie stosowane przez przedsiębiorstwa i my rekomendujemy je naszym klientom. Oczywiście informujemy ich, że muszą wiedzieć, co zabezpieczają i wybrać instrument właściwy do ich potrzeb, tak aby pozycja zabezpieczająca nie zmieniła się w spekulacyjną – dodaje Iwona Kozera z Ernst & Young.

Niezbędne zabezpieczenie przed ryzykiem

Trawestując znane przysłowie można powiedzieć, że przezorny zawsze zabezpieczony. Po ostatnich doświadczeniach z opcjami firmy będą raczej unikać spekulacji i prób przewidywania rynku. Eksporterzy i importerzy powinni mieć politykę zabezpieczania, odpowiednią do swojej ekspozycji na rynek walutowy, i konsekwentnie ją realizować, zwłaszcza że sytuacja naszej waluty nie jest klarowna.

Po okresie umacniania złotego rynek wszedł w fazę konsolidacji. Kurs naszej waluty znajduje się w trendzie bocznym, jednak na tyle płytkim, że trudno jest prognozować dalszy rozwój sytuacji w krótkim okresie.

- W ciągu miesiąca spodziewamy się raczej odreagowania korekty i osłabienia złotego do poziomu 4,25-4,30 zł za euro, natomiast na koniec roku przewidujemy umocnienie polskiej waluty do 3,87 zł za euro - Marek Wołos z TMS Brokers. Jego zdaniem poziom 4,25-4,30 zł za euro byłby atrakcyjny dla eksporterów do zabezpieczenia transakcji walutowych.

Krajobraz po bitwie

Część firm i banków przeszła przez problem opcji nawet nie draśnięta, inne zostały mniej lub bardziej poranione, tu i ówdzie słał się także trup, gdyż mieliśmy także do czynienia z serią bankructw podmiotów, które stały się niewypłacalne z powodu zbyt wysokich ujemnych wycen wystawionych opcji.

Rynek wyciągnął lekcję z „afery” opcyjnej – pozostaje pytanie, jak długo będzie ona pamiętana. - Sądzę, że banki będą dłużej pamiętać tę lekcję gdyż mają wyspecjalizowaną pamięć korporacyjną w strukturach zarządzania ryzykiem. Niewiele przedsiębiorstw posiada takie struktury toteż w ich przypadku jest to bardziej pamięć ludzi, którzy z danym problemem mieli do czynienia – wyjaśnia Iwona Kozera z Ernst & Young.

Jednak dla polskich menedżerów, którzy praktycznie od początku transformacji działali w warunkach ciągłego wzrostu z niewielkimi zawirowaniami po drodze, problem stagnacji gospodarczej, o takiej skali jak obecna, a także kłopoty z opcjami będą znakomitą lekcją, którą zapamiętają na długo niezależnie od zmiany miejsca pracy.