Wszystkie spółki notowane na GPW pod koniec stycznia rynek wycenił na łączną kwotę 56,9 miliardów euro. Było to wprawdzie o 12,7 proc. mniej niż grudniu, ale i tak ten wynik pozwolił naszej giełdzie wyprzedzić jej najbliższego konkurenta, jakim jest parkiet wiedeński. Wiener Boerse osiągnęła bowiem kapitalizację w wysokości 54,7 mld euro, przy czym rywal znad Dunaju nie odniósł w styczniu żadnych strat.

20 razy mniej od liderów

Pod tym względem Wiedeń był chlubnym wyjątkiem, gdyż większość europejskich giełd również finiszowała na mocnym minusie i w efekcie zanotowała spadki wartości rynkowej. Najwięcej, bo aż o 26,2 proc. skurczyła się giełda w Bukareszcie, dalej 14,7-proc. spadkiem idzie Budapeszt, a za nim właśnie Warszawa. Giełdy we Frankfurcie i Mediolanie zmniejszyły się pod tym względem – odpowiednio – o 8,2 proc. i 5,0 proc.

Ale na przykład Euronext, największy parkiet kontynentu (1,453,6 bln euro) siadł na tylko 3,6 proc., a London Stock Exchange, numer dwa w Europie, nie tylko, że wyszedł obronną ręką, ale powiększył swoją kapitalizację o 0,4 proc. do kwoty 1,358,1 bln euro.

Reklama

Do europejskich giełd „wagi ciężkiej” zaliczają się jeszcze Frankfurt i Madryt z kapitalizacją dwukrotnie mniejszą od obu liderów (731,5 mld euro i 679,7 mld euro). Wartości te jedynie ilustrują jaki dystans dzieli Warszawę do tych parkietów: w pierwszym przypadku to 20 „odległości”, w drugim – około 12-15.

Wśród odważnych

Warszawski parkiet wyróżnia się natomiast pod względem liczby debiutów. Kiedy w całej Europie panował powszechny paraliż i górę brał strach inwestorów, GPW znalazła się wśród trzech najbardziej odważnych giełd kontynentu. Wspólnie z Borsa Italiano umieściliśmy w styczniu na rynku po jednej nowej spółce. Ewenementem była giełda w Sztokholmie, Nasadaq OMX Nordic, na której na parkiecie zadebiutowały (aż) 3 spółki.

Płynność jednak nadal mizerna

Płynność warszawskiej giełdy wciąż pozostawia wiele do życzenia. Styczniowe obroty zamknęły się kwotą 2,094 mld euro, co stawia nas dopiero na 12-stym miejscu w Europie. Wypadamy znowu gorzej niż Wiedeń (2,261 mld euro).

Chociaż europejscy liderzy dystansują nas na głowę – na Euronext obroty wyniosły 114,059 bln euro, a 107,038 bln euro na LSE – to na pocieszenie można powiedzieć, że pod względem wielkości handlu jesteśmy, mniej więcej, w tym samym przedziale, co na przykład szwajcarska giełda w Zurychu (2,535 mld euro). Obroty w Warszawie – również dla pocieszenia – są przeszło dwa razy większe niż w Budapeszcie, prawie dwukrotnie wyższe niż w Pradze i niemal trzykrotnie większe niż Dublinie.

W stronę dojrzałości

Rynek na GPW jest nadal płytki, co znaczy, że o ruchach indeksów decydować mogą wzrosty lub spadki niewielkiej liczby spółek. Według raportu FESE największy udział w obrotach na warszawskiej giełdzie, aż 21,03 proc., mają akcje PKO BP. Rozgrywającym numer dwa na GPW są akcje banko Pekao (13,23 proc.), trzecie miejsca przypada w udziale dla miedziowego potentata KGHM (9,96 proc.).

To bardzo kiepski wynik na tle np. giełdy w Londynie, gdzie udział akcji wiodących spółek ( HSBC Holding, BP czy Vodafone Group) nie przekracza 4 -6 proc. Ale już na Deutsche Boerse wskaźnik dla wiodącej trójki spółek waha się w granicach 15-16 proc.

Natomiast w Madrycie o notowaniach indeksów rozstrzyga znacznie mniej spółek niż w Warszawie. Banki Santander i BBVA mają – odpowiednio – po 24,60 proc. i 18,30 proc. udziału w obrotach giełdy.

Jesteśmy już zatem prawie o pół roku świetlnego dalej od parkietów regionu, takich jak Budapeszt czy Praga. Na pierwszym wystarczy handel akcjami największego banku węgierskiego OTP ( udział w obrotach 59,86 proc), na drugim energetycznego giganta CEZ (50,60 proc.), aby przesądzić o rezultatach sesji.

Wolno lecz uporczywie GPW zmierza więc w stronę dojrzałości