Ponad 3,5 mln euro kary mogą zapłacić polscy podatnicy za opieszałość kolejnych rządów w dostosowaniu polskiego prawa do unijnych przepisów o organizmach modyfikowanych genetycznie, czyli GMO. Tymczasem teraz szykuje się kolejne otwarcie wojny o kształt przepisów o GMO.

Już jutro dowiemy się, jaka jest decyzja Komisji Europejskiej wobec polskiego projektu ustawy o GMO. Rząd deklaruje, że jest przeciwnikiem wprowadzania do środowiska GMO, ale jednocześnie chce respektować unijne prawo, które dopuszcza uprawę takich roślin.

Jak poinformował przed dwoma dniami wiceminister środowiska Janusz Zaleski, w piątek Komisja Europejska ma wydać opinię do polskiego projektu ustawy o organizmach genetycznie modyfikowanych. Projekt przygotowany przez poprzedni rząd i zmieniony przez obecny trafił do notyfikacji w grudniu 2008 r. Nowe prawo ma wprowadzić pozwolenia, które rolnik będzie musiał zdobyć, zanim rozpocznie uprawę modyfikowanych roślin. A sejmik województwa będzie podejmować uchwałę o ustanawianiu stref wolnych od GMO. Te plany może pokrzyżować Bruksela, która do tej pory nie wydawała zgody na ustanawianie takich stref.

Rząd jest za, a nawet przeciw

Wokół projektu jest wiele kontrowersji, a w deklaracjach rządowych - sporo sprzeczności. Z jednej strony rząd deklaruje, że Polska ma być krajem wolnym od GMO i jest przeciwny uwalnianiu GMO do środowiska. Z drugiej jednak strony podkreśla, że musimy stosować prawo unijne, które zezwala na uprawę roślin modyfikowanych, takich jak np. kukurydza MON 810 odporna na szkodniki.

Reklama

Zaleski przypomniał, że rząd przyjął w połowie listopada 2008 ramowe stanowisko dopuszczające prowadzenie prac w ramach zamkniętego użycia GMO. Takie stanowisko pozwala na prowadzenie badań, np. nad nowymi lekami. - Trudno znaleźć oponentów dla takiego użycia GMO, bo bez tych badań i eksperymentów nowe leki by nie powstały – powiedział wiceminister środowiska. Zaleski dodał też, że rząd godzi się, aby prowadzone były doświadczenia, dzięki który poznamy faktyczny wpływ GMO na środowisko i zdrowie. Według słów wiceministra, podczas głosowań na forum europejskim nad wprowadzeniem nowych roślin na rynek, Polska będzie głosować zgodnie z prawem unijnym.

Potrzebne 10-letnie memorandum

Tymczasem organizacje ekologiczne apelują, ze Polsce potrzebne jest co najmniej 10-letnie memorandum, aby w tym czasie można było sprawdzić, jaki jest faktyczny wpływ GMO na środowisko. Dla przykładu, zdaniem organizacji „Polska Wolna od GMO” nasz kraj ma szanse wygrać w tej sprawie z Unią Europejską, ponieważ ta zgodziła się niedawno, aby Austria i Węgry utrzymały zakaz uprawy genetycznie modyfikowanej kukurydzy MON 810.

Kraje członkowskie wydały taką zgodę 2 marca 2009 roku wbrew stanowisku Komisji Europejskiej - ministrowie ds. ochrony środowiska przegłosowali odrzucenie stanowiska KE w tej sprawie. Tylko cztery kraje: Wielka Brytania, Szwecja, Finlandia i Holandia popierały KE i opowiedziały się w głosowaniu za zniesieniem tzw. klauzul bezpieczeństwa, wprowadzonych przez Austrię i Węgry. Pozostałe 23 kraje, w tym Polska, dysponujące większością kwalifikowaną, głosowały przeciw.

Ekologia miała być wizytówką polskiej wsi

Organizacje ekologiczne uważają też, że projekt jest mało restrykcyjny i złudzeniem jest, że Polsce uda się utrzymać status kraju wolnego od GMO. Ich zdaniem GMO w środowisku to ogromne straty dla gospodarstw ekologicznych, które miały być wizytówką polskiej wsi. Przepisy przewidują bowiem, że produkty mogą zawierać tylko 0,9 proc. GMO - jeśli zawartość organizmów modyfikowanych genetycznie jest większa gospodarstwa stracą certyfikat.

A KE na to – 3,6 mln euro kary

Unia Europejska, w której działa silne lobby firm produkujących rośliny modyfikowane, trzykrotnie przypominała już Polsce, że prawo o GMO musi zostać zmienione. W przeciwnym razie Komisja Europejska zagroziła skierowaniem przeciw Polsce pozwu do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. W takim wypadku ETS mógłby nałożyć na Polskę karę w wysokości 260 tys. euro dziennie do czasu wycofania zakazu oraz grzywnę ryczałtową w wysokości 3 mln 630 tys. euro.

NIK: nikt nie kontroluje GMO w Polsce

Sprawą GMO zainteresowali się też senatorowie. Podczas wtorkowego posiedzenia przedstawiciele Najwyższej Izby Kontroli przedstawiali wyniki przeprowadzonej z własnej inicjatywy kontroli dotyczącej GMO. Dyrektor NIK Waldemar Wojniczak powiedział, że kontrola miała na celu ocenę wybranych zadań resortu rolnictwa i inspekcji weterynaryjnej dotyczących GMO, ze szczególnym uwzględnieniem nadzoru i kontroli stosowania organizmów modyfikowanych. Badaniami kontrolnymi objęto lata 2005-2007 i pierwsze półrocze 2008 roku.

- NIK oceniła negatywnie zakres działań podejmowanych sprawach dotyczących uwalniania do środowiska GMO. Ogólną ocenę negatywną determinowały zasadnicze ustalenia. Nie utworzono systemu zabezpieczeń w związku z uwalnianiem do środowiska i wprowadzaniem do obrotu GMO, co było skutkiem braku krajowej strategii bezpieczeństwa biologicznego. Po drugie, nie zlecano i nie przeprowadzano prac badawczych, które potwierdzałyby lub wykluczały wpływ GMO na środowisko. Po trzecie, zakres udostępniania informacji o GMO był niepełny. Po czwarte, nieprecyzyjne były przepisy prawa krajowego które nie regulowały kompleksowo kwestii GMO, przede wszystkim spraw związanych z uprawą roślin GMO. W takiej sytuacji uprawa roślin GMO mogłaby być prowadzona bez ograniczeń i zabezpieczeń chroniących przed niekontrolowanym rozprzestrzenianiem zmodyfikowanych roślin – powiedział Wojniczak.

Ministerstwo środowiska: nie ma czego kontrolować, bo jest zakaz

Komentując wyniki kontroli, wiceminister Zaleski podkreślił, że trudno zgodzić się z zarzutem, że nie prowadzono rejestru kontroli uwalniania, ponieważ prawo polskie tego zabrania. - Poza tym myli się zamierzone uwalnianie z uprawą. To są dwie różne sprawy i nie można tego porównywać – dodał Zaleski.

Z kolei Małgorzata Woźniak z resortu rolnictwa wyjaśniła, że zamierzone uwalnianie stosuje się w celach eksperymentalnych. Jest to etap poprzedzający wprowadzenie do obrotu. Natomiast uprawia się rośliny, które już ten etap przeszły. – W obrocie znajduje się 130 produktów zmodyfikowanych: kukurydza, rzepak, burak. Natomiast tylko kukurydza MON 810 jest dopuszczona na obrotu z możliwością uprawy – podkreśliła.

Zwierzęta możemy karmić GMO do 2012 roku

Innym problemem jest przyjęta w ubiegłym roku ustawa o nasiennictwie autorstwa resortu rolnictwa. Zakłada ona, że do końca 2012 roku będzie można w Polsce stosować pasze zawierające genetycznie modyfikowane organizmy. Bez zmiany przepisów rolnicy nie mogliby karmić zwierząt paszami z dodatkiem GMO. Za uchwaleniem nowelizacji lobbowali producenci drobiu. Znalezienie alternatywnych źródeł białka do śruty sojowej GMO jest w polskich warunkach dość trudne.

Do dyspozycji pozostaje bobik, łubin a także mączki rybne. Problem polega jednak na tym, że soja GMO ma 46-49 proc. białka a bobik 22-24 proc. Soja niemodyfikowana jest droższa o około 15-20 proc. od modyfikowanej genetycznie. Jeśli w ciągu 4 lat przepis zakazujący dodawanie roślin transgenicznych do pasz dla zwierząt nie zostanie zniesiony - problem powróci.