Liberalizm umarł. Nikt nie chce być liberałem, bo to oznacza polityczną marginalizację. Na konferencjach i kongresach można gorliwie deklarować chęć walki z populizmem partii rządzącej, wskazując jako jeden z jego przejawów program 500+, jednocześnie zapowiadając... utrzymanie świadczeń po wygranych wyborach. – Zrobimy to samo, tylko lepiej! – w tego typu enuncjacjach na tegorocznym Forum Ekonomicznym w Krynicy celowali liczni przedstawiciele PO.
Taka postawa po stronie partii, która kiedyś określała się jako liberalna, może zaskakiwać. Powinna przecież na sztandarach nieść walkę z socjalizmem albo obskurantyzmem i totalizmem (jeśli jest liberalna także obyczajowo i politycznie), a za wroga mieć enigmatyczny „populizm”, pojęcie-pałkę, definiowane albo w sposób arbitralny („Kim są populiści? To nasi przeciwnicy!”) albo sprowadzane do trywialnej konstatacji, że każdy polityk jest populistą, gdyż schlebia wyborcom.
Nieodwoływanie się w sposób jasny i rzeczowy do idei liberalizmu przez jedyną partię, która może stanowić polityczną przeciwwagę dla narodowo-socjalnego PiS, da się wyjaśnić tylko w jeden sposób: filozofia, która w 2007 r. zapewniła wyborcze zwycięstwo PO, odeszła w niebyt.
Reklama