Inwestycje w energetykę w ciągu 20 lat powinny sięgnąć 400 mld zł. Pytanie czy powinniśmy te pieniądze wkładać w technologie, które w większości rozwiniętych krajów są uważane za schyłkowe?
ikona lupy />
Zmiana mocy elektrowni w UE / Media

Na ten dokument wszyscy zainteresowani energetyką czekali w wielkim napięciu od wielu miesięcy. Do opinii publicznej docierały tylko plotki o sporach wewnątrz ekipy rządowej na temat roli węgla i energetyki atomowej.

Dokument, który ostatecznie trafił do konsultacji społecznych jest zgrabnie skonstruowany – resort energii pilnował, żeby nie narazić się żadnej z wielkich grup interesów, poza inwestorami w lądowe wiatraki, których nie nosi w sercu.

Przede wszystkim resort wyliczył, że zapotrzebowanie na energię elektryczną będzie rosło w średnim tempie 1,7 proc. rocznie, osiągając 198 TWh w 2030 r. Do 2030 r. może rosnąć nawet w szybszym tempie 1,9 proc. rocznie. Dotychczas w podobnym tempie rosło tylko przez dwa ostatnie lata, a przecież szansa, że do 2030 r. nie będzie żadnego spowolnienia gospodarczego jest chyba niewielka. W dodatku rząd przyjął nierealne zupełnie założenie, że w 2025 r. w Polsce będzie jeździć milion samochodów elektrycznych, co też powiększy popyt na prąd. Przypomnijmy, że dziś po polskich drogach jeździ ich kilkaset.

Reklama

Resort zakłada przy tym, że efektywność energetyczna będzie rosła i sięgnie do 2030 r. 23 proc. oszczędności energii pierwotnej do 2030 r. Niestety, nie pokusił się o rozbicie tej liczby na konkretne nośniki energii – prąd, ropę czy gaz, ani sektory gospodarki.

Król węgiel będzie panował aż do emerytury…

Oczywiście chodzi o emeryturę obecnego pokolenia polityków i znacznej części górników. Udział węgla w miksie energetycznym kraju jeszcze do 2030 roku będzie sięgać 60 proc. a gwałtowny spadek ma się rozpocząć za kilkanaście lat. W 2040 roku udział węgla ma wynieść 30 proc. O ile węgiel brunatny nie jest raczej kontrowersyjny, bo po 2035 r. po prostu wyczerpie się większość eksploatowanych złóż, a na nowe odkrywki nie ma ani pieniędzy, ani woli politycznej, ani zgody społecznej, to w kwestii węgla kamiennego resort energii naprawdę jest wielkim optymistą. W 2030 roku mamy produkować prawie 200 TWh prądu, z czego z węgla kamiennego już tylko 67 TWh (obecnie to ok. 75 TWh na niecałe 170 TWh całej produkcji). W 2040 r. udział ten spadnie do 63 TWh. Inny słowy, będziemy produkować jakieś 13 proc. mniej prądu z węgla kamiennego. Spadek zużycia węgla oczywiście nastąpi, ale resort energii święcie wierzy, że w 2030 r. energetyka będzie wciąż zużywać 33 mln ton węgla kamiennego, z czego większość ma pochodzić z wydobycia w kraju. W 2040 ma to być 30 mln to węgla.

PEP 2040 w kwestii popytu na węgiel jest raczej lakoniczny. „Mimo znaczącego spadku udziału węgla w strukturze wytwarzania i mocy elektrycznej, roczne zużycie węgla kamiennego przez elektrownie i elektrociepłownie, wynikające z modelowania optymalizacyjnego, utrzymuje się na stałym poziomie ok. 36 mln t/r do 2027 r. Niewielkie zmniejszenie popytu w latach kolejnych jest skutkiem stopniowego zwiększania udziału w bilansie mocy niskoemisyjnych źródeł. Utrzymanie popytu w latach 30. wynika z konieczności pokrycia zapotrzebowania na energię niewytworzoną przez odstawiane jednostki opalane węglem brunatnym”.

Takie założenie jest to zupełne oderwane od rzeczywistości. Co może pomóc polskiej energetyce, czy elektrownia jądrowa może rozwiązać sprawę? O tym w dalszej części artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl