Aby zachować władzę, Putin chce zacieśnić więzi między Rosją a jej zależnym sąsiadem – pisze Leonid Bershidsky w serwisie Bloomberg.

Prezydent Władimir Putin jeszcze ponad pięć lat będzie urzędował na obecnym stanowisku, ale już musi zastanowić się nad swoim następnym posunięciem. Zmiana władzy w Rosji rzadko przebiega gładko, więc Putin szuka sposobów, by zapewnić sobie autorytet i stały wpływ – aranżuje bliższe stosunki z sąsiednią Białorusią. Modernizacja rosyjskiego systemu opodatkowania paliw była okazją do przećwiczenia tego scenariusza.

Konstytucja rosyjska zezwala prezydentowi tylko na dwie kolejne kadencje. W 2008 roku, zamiast zmieniać prawo i zrównać się z środkowoazjatyckimi dyktatorami, Putin przekazał prezydencję swemu bliskiemu sojusznikowi Dmitrijowi Miedwiediewowi. Ale Putin nie przepada za grą na drugich skrzypcach. Nie odpowiadała mu też deklarowana przez Miedwiediewa otwartość na większą współpracę z USA. Poza tym, zaufanie na taką skalę może być dziś obarczone większym ryzykiem w kraju coraz częściej zarządzanym przez aparat bezpieczeństwa. Przejście na emeryturę w 2024 r. to jeszcze bardziej przerażająca opcja: Putin nigdy nie może być pewien jakichkolwiek osobistych gwarancji bezpieczeństwa, które mógłby zapewnić mu jego następca.

To sprawia, że Białoruś jest dla niego szczególnie atrakcyjna. Poprzednik Putina, Borys Jelcyn i białoruski dyktator Alaksandr Łukaszenka po rozpadzie Związku Radzieckiego podpisali w 1997 roku ramy traktatu o unii obu państw. Wersja z 1999 r. opisuje federację obu państw – z jednolitą walutą, flagą i godłem, wspólnym rynkiem i jednolitym sądownictwem. Powinien on być prowadzony przez Najwyższą Radę Państwową, na czele której stoją prezydenci obu krajów, „o ile nie postanowią inaczej”. Łukaszenka jest szefem wspomnianej organizacji od 2000 roku, ale nie ma rzeczywistej władzy – traktat nigdy nie był w pełni prawomocny. Jedynym elementem unii, który funkcjonuje dziś powszechnie, jest wspólny rynek pracy.

Sama Rosja była raczej obojętna wobec zjednoczenia ze słabo rozwiniętą gospodarczo Białorusią, kierowaną przez sowiecki zespół Łukaszenki. Do tego rozszerzenie rosyjskiego systemu monetarnego na Białoruś, jak zasugerował Łukaszenka, może osłabić rubel i podważyć stabilność makroekonomiczną Rosji. Federacja Rosyjska ma wystarczająco dużo własnych problemów – wyzwaniem będzie objęcie swoim wysłużonym parasolem ekonomicznym kraju o ludności liczącej prawie 10 milionów, a sile roboczej dostosowanej do siły nabywczej na mieszkańca o jedną trzecią mniejszą od Rosji, jak wynika z danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Łukaszenka chciał jedynie ekonomicznych korzyści bliższego związku z Rosją, takich jak tania ropa i gaz, ale nie utraty suwerenności, którą przyniosłoby wdrożenie traktatu unii. W pewnym sensie Rosji było taniej zapewnić tylko to, na czym zależało Łukaszence, niż upominać się o więcej.

Reklama

>>> Czytaj też: Polityczna niepewność w Mińsku. "Dla Putina-integratora Białoruś jest jak Krym”

Teraz jednak zjednoczenie Rosji i Białorusi jest atrakcyjne politycznie dla Putina. Nie tylko dlatego, że mógłby przejąć znacznie umocnioną Najwyższą Radę Państwową w 2024 roku, w praktyce dożywotnio zachowując znaczną część swojej władzy bez zmiany konstytucji.

Rosja jest bliższa niż kiedykolwiek rozwiązywaniu sporu terytorialnego z Japonią, który trwa od 1945 roku. Chociaż porozumienie pozwoliłoby na wielkie japońskie inwestycje, ugoda oznaczałaby też przekazanie niektórych spornych wysp Dalekiego Wschodu. To potencjalnie niepopularne posunięcie, które wymagałoby zrównoważenia przez inne zyski terytorialne. Pokojowe, ponowne zjednoczenie z Białorusinami może być również wykorzystane jako rodzaj rekompensaty dla Rosjan za niedawny rozłam z niegdyś równie przyjazną Ukrainą.

To dobry moment, by Putin wywierał nacisk na Łukaszenkę, nie wydając się przy tym zbyt agresywnym. Rosja nie musi grozić Białorusi odcięciem dostaw gazu, podniesieniem cen energii ani naleganiem na zwiększenie obecności rosyjskiego wojska. Białorusi grozi utrata miliardów dolarów z całkowicie rozsądnej reformy podatkowej, która właśnie ma miejsce w Rosji.

Reforma ta jest znana jako „manewr podatkowy”: od tego roku Rosja stopniowo wycofuje cła wywozowe na ropę naftową, które obecnie wynoszą 30 proc., i zastępuje je wyższym podatkiem od wydobycia. Chodzi o obniżenie faktycznych dopłat do paliwa na rynek krajowy: cała ropa naftowa, niezależnie od tego, czy jest eksportowana, czy sprzedawana na rynku krajowym, ostatecznie zostanie opodatkowana w ten sam sposób.

Oznacza to, że Białoruś, która dziś kupuje rosyjską ropę bezcłową i eksportuje jej dużą część, pobierając własne cła, będzie musiała zapłacić więcej. W tym roku, według białoruskiego Ministerstwa Finansów, kraj ten straci 300 milionów dolarów z powodu rosyjskiego „manewru podatkowego” (przy cenie ropy ok. 70 dolarów za baryłkę). To dużo dla kraju, którego produkcja wynosi około 55 miliardów dolarów. Straty jeszcze wzrosną, gdy znikną rosyjskie cła eksportowe.

Łukaszenka zwrócił się do Rosji o rekompensatę za straty poprzez obniżenie ceny ropy naftowej lub bezpośredni transfer budżetowy. Jednak w grudniu 2018 r. wielu rosyjskich przedstawicieli rządu, w tym premier Miedwiediew i minister finansów Anton Siluanow, powiązali wszelkie zwroty kosztów z głębszą integracją z Rosją w ramach traktatu z 1999 r.

Chociaż Łukaszenka publicznie ostrzegł Rosję przed próbami wchłonięcia Białorusi, a rzecznik Putina, Dmitrij Pieskow, powiedział, że fuzja Rosji i Białorusi nie jest przedmiotem dyskusji, to uwagi te dotyczą tylko pełnego przejęcia, a nie scenariusza głębszej integracji, która jest przedmiotem traktatu. Wspomniany scenariusz – wspólna waluta, jednolite sądownictwo i zharmonizowany system podatkowy – podoba się rosyjskim oficjelom. Podczas dwóch spotkań z Łukaszenką pod koniec grudnia 2018 r., Putin nie zdołał jednak przekonać go do wejścia na ścieżkę zjednoczenia. Większość Białorusinów również uważa, że Białoruś powinna być niezależna, choć jest rosyjskim sojusznikiem.

Alternatywą dla Łukaszenki jest szukanie pomocy na Zachodzie, choć w pewnym sensie jest to dla niego mniej atrakcyjna opcja: podejrzewa, że Stany Zjednoczone i Unia Europejska chcą podważyć jego niemal absolutną władzę w kraju. To nie pierwszy raz, gdy białoruski przywódca w swojej karierze stoi pomiędzy młotem a kowadłem. To, czy uda mu się wyjść z tej sytuacji, zależy w dużej mierze od tego, czy Putin znajdzie inne sposoby rozwiązania własnych problemów politycznych – zarówno jeśli chodzi o jego następcę, jak i równowagę korzyści i poświęceń w polityce zagranicznej. Jeśli tego nie zrobi, presja może stać się nie do zniesienia dla białoruskiego dyktatora.

>>> Czytaj też: Jak Kreml kupił Zielonych w USA. Rosyjskie trolle lansowały kandydatkę skrajnej lewicy