Według organizatorów w proteście wzięło udział 15 tys. osób, a 21 tys. - w tym 8 tys. pracowników lotniska – podpisało petycję z apelem do administracji Hongkongu o wysłuchanie żądań społeczeństwa w związku z pogłębiającym się sporem politycznym. Policja oszacowała liczbę protestujących na 4 tys.

Ubrani na czarno demonstranci zgromadzili się w hali przylotów, by zwrócić uwagę tysięcy przybywających do miasta osób na swoje starania o wycofanie projektu nowelizacji prawa ekstradycyjnego oraz sprzeciw wobec władz. Według lokalnych mediów wznosili hasła: „Uwolnić Hongkong!” i sugerowali, że hongkońska policja współpracuje z gangsterami.

Demonstracja przebiegła pokojowo, a miejscy urzędnicy lotnictwa cywilnego ocenili, że mimo protestu lotnisko funkcjonowało normalnie – podała publiczna hongkońska stacja RTHK. Cytowany przez nią pilot pochwalił protestujących m.in. za to, że nie blokowali przejść, a jedynie starali się zwrócić uwagę podróżnych okrzykami.

Jak relacjonuje RTHK, jeden z demonstrantów trzymał plakat przypominający napisy używane przez pracowników hoteli, odbierających gości z lotniska, na którym widniały słowa: „Pan i Pani Wolność”. Inni rozdawali przyjezdnym mapy Hongkongu z zaznaczonymi miejscami, w których dochodziło do protestów.

Reklama

„Chcemy przekazać te wieści turystom, aby świat dowiedział się o Hongkongu” - powiedziała hongkońskiemu dziennikowi „South China Morning Post” stewardessa zaangażowana w organizację protestu, zastrzegając sobie anonimowość.

„Potrzebujemy społeczności międzynarodowej. Potrzebujemy, aby ludzie się za nami wstawili. Być może w telewizji nie widać całej historii, ale tutaj mamy nagrania i inne informacje, i jesteśmy gotowi rozmawiać z ludźmi i wyjaśniać, co się dzieje” - dodała.

Niektórzy starali się również ostrzec przyjezdnych, że w Hongkongu nie jest już bezpiecznie. Wskazywali przy tym na niedzielny atak na stacji metra Yuen Long, gdzie dziesiątki ubranych na biało osobników biły kijami i kopały uczestników antyrządowego protestu oraz przypadkowych podróżnych, raniąc co najmniej 45 osób. Policji zarzucano spóźnioną reakcję na te wydarzenia.

Cytowana przez RTHK demonstrantka o imieniu Lisa oceniła, że miasto stało się celem „terroryzmu sponsorowanego przez państwo”. „Chcę powiedzieć turystom: proszę, nie przyjeżdżajcie do Hongkongu. Mówię to, ponieważ kocham Hongkong” - oświadczyła.

Hongkongiem od ponad miesiąca wstrząsają masowe protesty przeciwko projektowi nowelizacji prawa ekstradycyjnego, która umożliwiłaby m.in. przekazywanie podejrzanych władzom Chin kontynentalnych. Wielu mieszkańców uznaje tę ustawę za zagrożenie dla praworządności Hongkongu i kolejny przejaw ograniczania autonomii tego specjalnego regionu autonomicznego ChRL przez rząd centralny w Pekinie.

Pod presją największych demonstracji od przyłączenia Hongkongu do Chin w 1997 roku lokalna administracja bezterminowo zawiesiła prace nad projektem, ale nie wycofała go całkowicie, czego domagają się protestujący. Ponadto żądają oni niezależnego śledztwa w sprawie brutalności policji w czasie jednego z czerwcowych protestów, dymisji szefowej hongkońskich władz Carrie Lam oraz powszechnych, demokratycznych wyborów jej następcy.

Chińskie władze deklarują poparcie dla administracji Hongkongu, potępiają protesty i sugerują, że stoją za nimi „obce siły”. W ubiegłym tygodniu rzeczniczka MSZ w Pekinie Hua Chunying oceniła, że USA powinny „zabrać swoje czarne ręce z Hongkongu” i wyjaśnić, jaką rolę odegrały w demonstracjach.

Z Kantonu Andrzej Borowiak (PAP)