Żeby żołnierze AK mogli się utrzymać, trzeba było zdobyć elektrownię. Przypominamy tę mało znaną operację Powstania Warszawskiego w książce "Wiek energetyków".

Jaki był największy sukces wojskowy Polaków w trakcie Powstania Warszawskiego? Zapewne większość pytanych wymieniłoby słynne zdobycie gmachu „PAST-y” – ówczesnego warszawskiego drapacza chmur.

To był rzeczywiście spektakularny wyczyn, ale dla samych walk o wiele większe znaczenie miał inny obiekt. Ale on akurat w zbiorowej pamięci się nie zapisał, bo w Polsce od dawien dawna lekceważono logistyczną stronę prowadzenia wojny. A przecież powstańców i ludność trzeba było wyżywić, zapewnić im choć lada jakie uzbrojenie i amunicję, leczyć rannych, zadbać o morale przy pomocy radiostacji i ulotek. To wszystko byłoby bardzo trudne bez dostępu do prądu.
A skąd powstańcy mieli prąd? Zapewne większość Czytelników wzruszyłaby ramionami i odpowiedziała – z elektrowni.

Tyle, że elektrownię trzeba było najpierw zdobyć. Ta operacja miała olbrzymie znaczenie dla powodzenia powstania w pierwszych dniach i uporczywej obrony później. W „Wieku energetyków”, unikalnej na polskim rynku książce poświęconej historii polskiej energetyki opisujemy ten zapoznany trochę powstańczy epizod.

Elektrownia Powiśle to dziś zrewitalizowany obiekt przemysłowy w pięknej dzielnicy Warszawy. Przed wojną i w czasie okupacji była głównym źródłem prądu dla stolicy. Pod nosem niemieckiego zarządcy – tzw. treuhaendera - Ernsta Duerrfelda wyrosła tam prężnie działająca komórka AK. Jej szefem był kapitan rezerwy inż. Stanisław Skibniewski „Cubryna”. Pracownicy elektrowni musieli przede wszystkim nauczyć się strzelania. Ćwiczyli więc rozbieranie i czyszczenie broni w podziemiach budynku administracji oraz mieszkaniach prywatnych. „Wykłady prowadziłem codziennie. Odbywały się one w wyznaczonych miejscach po godzinach pracy. Każdego dnia łączniczka dostarczała mi na bibułce adres i godzinę szkolenia. Po rozejściu się pracowników biura i warsztatu, którego byłem kierownikiem udawałem się do specjalnego schowka i ładowałem do teczki 5–6 pistoletów”– opowiadał Bronisław Ptasznik, jeden z instruktorów.

Reklama

Choć teoretycznie dowództwo AK powinno zdawać sobie sprawę ze znaczenia elektrowni dla rezultatów bitwy o miasto, to energetycy–żołnierze byli słabo uzbrojeni. Skibniewski wspominał w opublikowanych w 1963 r. w tygodniku „Stolica” zapiskach, że mieli zaledwie ok. 25 pistoletów i kilkadziesiąt granatów, a przeciw sobie 180 znakomicie uzbrojonych niemieckich żołnierzy. Opracowany przez powstańców plan zakładał więc, że Niemcy zostaną zaskoczeni wybuchem bomby podłożonej pod budynkiem technicznym elektrowni. „Cubryna” miał do dyspozycji ok. 90 ludzi, ale ponieważ mógł uzbroić najwyżej 30, reszta miała czekać jako rezerwa.
Na pięć minut przez 17 odcięto Niemcom łączność z miastem. Gestapo zdołało się dodzwonić tylko do Skibniewskiego, który zapewnił ich doskonałą niemczyzną (studiował przed wojną na niemieckiej Politechnice Gdańskiej), że w elektrowni panuje absolute Ruhe, czyli zupełny spokój.

Jak powstańcy zdobyli elektrownie? Jakie były losy odzyskanej elektrowni podczas powstania? O tym w dalszej części artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl

>>> Polecamy: Niemcy chcą zastąpić atom wiatrakami. Problem w tym, że jest ich za mało