Na razie w Polsce na 10 tys. mieszkańców przypada 36 robotów. Według danych Międzynarodowej Federacji Robotyki plasuje nas to za innymi krajami w regionie – Czechami, Słowacją czy Węgrami. Z drugiej strony inwestycje w tym segmencie rosną u nas w tempie około 16 proc. rocznie. – To oznacza tylko jedno: że to obszar o ogromnym potencjale. W kolejnych latach możliwy jest wzrost instalacji robotów na poziomie nawet 20 proc. rocznie – mówi Pavel Bezucky, regionalny kierownik sprzedaży w Universal Robots. Łukasz Niesłuchowski, dyrektor krajowej sprzedaży w Rockwell Automation, przyznaje, że coraz więcej zapytań i planów inwestycyjnych dotyczy szeroko pojętego „Przemysłu 4.0”.
Przyspieszenie tempa inwestycji w roboty będzie konsekwencją tego, że firmy muszą zapewnić ciągłość i powtarzalność procesów w związku z rosnącą skalą zamówień, a bezrobocie wciąż pozostaje na historycznie niskim poziomie. Rośnie też świadomość samych przedsiębiorców na temat korzyści wynikających z wdrożenia automatyzacji.
– Nie chodzi już tylko o optymalizację procesów produkcji czy ograniczenie zużycia materiałów i mediów. Można zwrócić uwagę na trend globalizacji: w zasadzie przestaje mieć znaczenie lokalizacja fabryki z punktu widzenia klienta. Lub na trend indywidualizacji: klient oczekuje, że produkt będzie dopasowany do jego wymagań i oczekiwań. Jako przykład może posłużyć farmacja, gdzie coraz częściej mamy do czynienia nie z masową produkcją leków, a z krótkimi seriami dopasowanymi do małych grup pacjentów, tzw. single-use. Podobnie w branży motoryzacyjnej, gdzie samochód jest już produkowany pod konkretne zamówienie klienta – wyjaśnia Niesłuchowski.
Z punktu widzenia przedsiębiorców jest jeszcze jedna korzyść: – Roboty bez względu na ich rodzaj są dostępne w trybie całodobowym, nie potrzebują urlopów i wykonują ze 100-proc. skutecznością powierzone im zadania – wyjaśnia Zbigniew Kępiński, kierownik laboratorium w Grupie Raben.
Reklama
Tego obawiają się jednak ludzie zatrudnieni w firmach stawiających na robotyzację. W efekcie wdrożenie automatyki staje się wyzwaniem dla pracodawców.
Przykład z ostatnich dni to Volkswagen, który zamierza zainwestować 2 mld zł w rozbudowę i automatyzację zakładów w Wielkopolsce. To sprawi, że potrzebnych będzie mniej pracowników. Mówi się, że zwolni nawet 750 osób.
Automatyzacja może nieść za sobą ryzyko problemu wizerunkowego dla firmy.
Jak uważa Bartosz Dąbkowski, ekspert Hays Poland, firmy rekruterskiej, pracodawcy wprowadzający do swoich zakładów roboty i sztuczną inteligencję powinni uwzględnić perspektywę zwalnianych pracowników i ułatwiać im odnalezienie się na rynku. Mowa np. o szkoleniach przygotowujących do poszukiwania nowej pracy.
– Odpowiednie przekazywanie wiedzy, podnoszenie świadomości, szkolenia – wszystkie te elementy pomagają pracownikom oswoić się ze zmianą i z niej skorzystać, rozwinąć umiejętności. Przykładem może być rozszerzona rzeczywistość. Dzięki tym rozwiązaniom łatwiej zdalnie przeprowadzić przegląd urządzenia, zidentyfikować usterkę i ją naprawić. To się dzieje już dziś. Sami mamy takie doświadczenia dzięki wdrożeniu, w naszej fabryce w Katowicach, kolejnych etapów koncepcji The Connected Enterprise – wyjaśnia Łukasz Niesłuchowski. – Dziś to pracownicy proponują kolejne usprawnienia, korzystając na co dzień z nowych rozwiązań – dodaje.
– Redukcja zatrudnienia przy aktualnym deficycie na rynku pracy nie jest żadną opcją. Dzięki automatyzacji możemy natomiast zapewnić sobie szybszy rozwój, zwiększenie liczby obsługiwanych operacji przy niezmienionym poziomie zatrudnienia – mówi Zbigniew Kępiński.
O tym, że nie zawsze obawy pracowników są uzasadnione, jest też przekonany Bartosz Dąbkowski. Jak zauważa, w średniej i długiej perspektywie zapotrzebowanie na siłę roboczą nie spadnie. – Oczywiście niektóre zawody znikną, a wiele zaawansowanych zadań zostanie powierzonych robotom i sztucznej inteligencji. Pracownicy będą jednak nadal potrzebni, choć w wielu przypadkach konieczne będzie przebranżowienie się bądź nieco inna specjalizacja. Redukcja zatrudnienia w automatyzowanych obszarach to bardzo często moment, w którym pracownicy realizujący wcześniej powtarzalne zadania mogą sięgnąć po atrakcyjniejsze możliwości zawodowe – wskazuje.
I podaje przykład programistów, których liczbę w Polsce szacuje się 250–300 tys. Zapotrzebowanie na ekspertów w tej dziedzinie zwiększa się wraz z rozwojem nowych technologii i postępującą popularyzacją internetu rzeczy.
>>> Czytaj też: Pasterz robotów i manager śmierci cyfrowej. W ciągu 10 lat powstaną zupełnie nowe zawody