„Nie ma możliwości militarnego pokonania Izraela” – stwierdził w wywiadzie Gadi Eisenkot, emerytowany szef sztabu izraelskiego wojska.

To wyjątkowo dosadna i zarazem optymistyczna opinia. Izraelscy politycy często straszą społeczeństwo, cytując groźby wrogów Izraela o wymazaniu tego państwa z mapy świata. Ale Eisenkot nie jest politykiem. Jest za to jednym z najbardziej doświadczonych i szanowanych myślicieli i analityków wojskowych w Izraelu. Eisenkot nie obawia się Iranu ani żadnego połączenia wrogów. To co martwi go najbardziej, to sugestia Donalda Trumpa, że USA rozważają wejście w we wzajemny pakt obronny z Izraelem.

Otóż Eisenkot obawia się, że pakt z Ameryką kosztowałby Izrael utratę wolności działań, oznaczałby scedowanie kontroli nad izraelskimi siłami na rzecz USA oraz wiązałby się z utratą poparcia dla Izraela ze strony dwóch największych partii w USA. Kryje się za tym głębszy problem – utrata izraelskiej samowystarczalności.
We wczesnych latach istnienia państwa Izrael, gdy krajowi groziła rzeczywista utrata suwerenności i agresja ze strony sąsiadów, kolejne rządy próbowały nakłonić USA do podpisania paktu o wzajemnej obronie. Bezskutecznie. Izrael miał wówczas niewiele do zaoferowania. Zwycięstwo w 1967 roku w wojnie sześciodniowej zwiększyło nieco prestiż Tel Awiwu. Mimo tego Waszyngton nie zaoferował paktu. Zamiast umowy o obronie Ameryka tworzyła z Izraelem nieformalny sojusz wojskowy, w ramach którego dzieliła się informacjami wywiadowczym, udzielała pomocy finansowej oraz była źródłem zaawansowanych systemów obronnych.

Ten modus operandi przez wiele lat działał bardzo dobrze. Ale w połowie września 2019 roku, na kilka dni przed wyborami w Izraelu, Donald Trump zamieścił tweet, że rozważa wejście we wzajemny sojusz obronny z Izraelem, który „jeszcze bardziej umocni sojusz” między dwoma krajami. Pomysł ten nie pojawił się nagle. Premier Benjamin Netanjahu lobował za tym pomysłem przez długi czas i jego efekty przyniosły owoc.

Reklama

Problem jednak polega na tym, że ten owoc może być potencjalnie niebezpieczny. Pakty o wzajemnej obronie są bezwartościowe, jeśli opierają się tylko na wzajemnym afekcie i ciepłym powietrzu Trump jest znany ze swojej zmienności. Nawet jeśli prezydent USA jest szczery wobec Bibi, to izraelski premier może nie być już na stanowisku. Netanjahu ma bowiem poważne problemy polityczne i prawne i w tej sytuacji nie wiadomo, czy uda mu się stworzyć następny rząd. Jeśli nie, to jego prawdopodobnym następcą będzie Benny Gantz, łagodny człowiek, który nie jest podatny na polityczne burze i emocjonalne gesty. Tak samo jak Gadi Eisenkot, Gantz jest byłym szefem sztabu izraelskiej armii i pracował przez jakiś czas jako attache wojskowy w Waszyngtonie. Gantz zatem wie, że pakt obronny z USA jest nie tylko niepotrzebny, ale może spowodować więcej problemów niż korzyści.

Formalny pakt o wzajemnej obronie prawdopodobnie wymagałby zgody Kongresu USA. W obecnej sytuacji politycznej w Waszyngtonie, wszystko, co Trump wysyła Kongresowi, może spotkać się z gniewnym oporem ze strony Partii Demokratycznej, nawet ze strony proizraelskich demokratów. Trzeba tego uniknąć za wszelką cenę. Dwupartyjne wsparcie, którym cieszy się dziś Izrael w USA, ma znacznie większą wartość strategiczną niż w dużej mierze symboliczna deklaracja o wzajemnej pomocy.
Kolejną wadą takiego paktu byłaby amerykańska skłonność do wplątywania się w konflikty bliskowschodnie, których USA nie są w stanie wygrać. Jeśli Donald Trump lub jakikolwiek Inn prezydent, powołałyby się na pakt o wzajemnej obronie i poprosił Izrael o wysłanie wojsk lub samolotów do Jemenu czy Afganistanu, to Izrael miałby bardzo dużą trudność, aby odmówić Waszyngtonowi.

Pakt taki w dużej mierze ograniczyłby też wolność działań Izraela, ponieważ USA mógłby sprzeciwić się tajnym działaniom wojskowym. Ameryka jest dobrym przyjacielem Izraela, ale nie zawsze wie najlepiej, co jest dobre dla tego kraju. W 1981 roku siły Izraela zniszczyły reaktor atomowy Saddama Husseina z powodu bardzo proizraelskiego prezydenta Ronalda Reagana.

Poza tymi praktycznymi i politycznymi wątpliwościami, istnieją również głębsze powody, aby sprzeciwiać się wchodzeniu w pakt obronny z Ameryką. Przez 20 wieków Żydzi żyli w rozproszeniu i bez uzbrojenia. Diaspora praktykowała pacyfizm, który prowadził do niekończących się upokorzeń, przesiedleń, pogromów i prześladowań, a w końcu do ludobójstwa.

Państwo Izrael powstało jako reakcja na tego rodzaju bezradność. Najlepsi tworzą armie ludowe – zbrojenie jest ciężką i niebezpieczną pracą, ale jest zaakceptowane przez Izraelczyków w imię przetrwania i bezpieczeństwa.

Pakt o wzajemnej obronie z Ameryką mógłby osłabić tę motywację. Bo po co marnować tyle lat w kamaszach, jeśli największe supermocarstwo świata gwarantuje ci obronę? To zadziwiająco krótkowzroczne podejście otrzymało błogosławieństwo premiera Netanjahu.

Gadi Eisenkot nazywa taki scenariusz „katastrofą”. I ma rację. Przekazanie strategicznej odpowiedzialności obcemu państwu, bez względu na to, jak byłoby przyjazne, stanowiłoby powrót do historycznie katastroficznej polityki polegania na życzliwości innych.

>>> Czytaj też: Netanjahu chce anektować Dolinę Jordanu, świat arabski oburzony