Biden jest niekwestionowanym faworytem do nominacji już od kwietnia, gdy z wyścigu do fotela prezydenckiego wycofał się główny współzawodnik Bidena, senator Bernie Sanders. Niemniej, dopiero w piątek b. wiceprezydentowi udało się przekroczyć wymagany próg 1991 delegatów torujący drogę do nominacji.

Do podobnych wniosków doszli również eksperci gazety "The New York Times". Informacja o prawdopodobnym przekroczeniu progu pojawiła się z trzydniowym opóźnieniem. Wynika to z faktu, że w stanach, gdzie we wtorek odbywały się prawybory przez trzy dni trwało liczenie głosów, co było "związane z nawałem kart do głosowania", jakie oddano.

Jak podkreśla w komentarzu agencja Associated Press Demokraci wyznaczają delegatów na ogólnokrajową konwencję wyborczą na podstawie wyników kandydata w poszczególnych okręgach wyborczych w wyborach do Kongresu USA. Bidenowi udało się zaś we wtorek uzyskać w nich całkiem dobry wynik.

Prawybory mają się jeszcze odbyć w 8 stanach i na trzech terytoriach zależnych, ale formalnie Biden zagwarantował już sobie poparcie wymaganej liczby delegatów - pisze AP.

Reklama

"Oczywisty sukces Biden nie został ogłoszony przy dźwięku fanfar. Kraj zmaga się z największym kryzysem od czasów Wielkiej Depresji - poziom bezrobocia odpowiada temu z lata 20. i 30. ubiegłego wieku - a krajem wstrząsają zamieszki wywołane śmiercią czarnoskórego mężczyzny w wyniku przemocy zastosowanej przez policję w Minneapolis" - pisze agencja.

Epidemia koronawirusa ograniczyła kampanię Joego Bidena do jego rodzimego Wilmington i Delaware - jak zauważa i doradza, by na obecnym etapie kandydat Partii Demokratycznej szerzej rozwinął skrzydła.

Nie jest tajemnicą, że inaczej niż w przeszłości Bidenowi pomagają głosy Afroamerykanów rozgoryczonych rasistowskimi ekscesami w kraju. Aby skutecznie stawić czoła swemu głównemu rywalowi, kandydatowi Republikanów, Donaldowi Trumpowi, 77-letni Biden musi zmobilizować czarnoskórych obywateli do udziału w listopadowych wyborach, szczególnie w kluczowych stanach, gdzie w 2016 r. zdobył poparcie Trump. (PAP)

mars/