Kryzys sprzed dziesięciu lat pamiętają w Łodzi wszyscy. Gdy upadał przemysł lekki, bezrobocie poszybowało do poziomu 20 procent. Nie było w Łodzi rodziny, która nie miałaby cierpiącego - z powodu braku pracy - ojca, syna czy brata. Ratunku nie było widać znikąd: poza fabrykami włókienniczymi i kilkoma hurtowniami odzieżowymi, prawie milionowe miasto nie miało nic do zaoferowania. Pełna monokultura.

Od tego czasu dużo się jednak zmieniło. Dziś Łódź znów ma przemysł. Tym razem jednak różnorodny. I na tym zyskuje. W Łodzi montuje się komputery Della, składa maszynki do golenia Gillette, produkuje pralki Boscha i Siemensa czy Indesitu. Lada dzień z taśmy zjadą pierwsze kremy Oil of Olay produkowane w zakładach Procter & Gamble.

Więcej w "Gazecie Wyborczej"