Na pierwszy rzut oka wydaje się, że raport brzmi uspokajająco. Jeśli gospodarka zachowa się tak, jak przewidziano w najbardziej prawdopodobnym wariancie większości prognoz - czyli że skurczy się w tym roku o 3,5 proc. - i jeśli kurs walutowy ustabilizuje się na poziomie około 290 forintów za euro, to, jak napisano w raporcie, banki utrzymają wskaźnik wypłacalności na poziomie powyżej 10 proc. Innymi słowy, będzie on znacznie wyższy od międzynarodowego wymogu na poziomie 8 proc.
Gdyby jednak sprawdził się „scenariusz napięć”, w którym produkt krajowy brutto (PKB) maleje nawet o 10,5 proc., a forint traci na wartości 15 proc., to wskaźnik wypłacalności spadnie poniżej 8 proc. Według raportu poniżej tego minimum obniżyłby się on w bankach, które mają prawie połowę udziału w aktywach całego sektora.
Sytuacja gospodarki węgierskiej rzeczywiście pogarsza się szybciej, niż przewidywano. Rynkowy kurs forinta ciągle jest o około 6 proc. niższy od poziomu, zakładanego w podstawowej prognozie banku centralnego, a odnotowany w lutym spadek produkcji przemysłowej o 29 proc. skłonił ekonomistów do obniżki przewidywań tempa zmian PKB aż do poziomu minus 5 proc. To jeszcze nie wszystko. Jak bowiem napisano w raporcie, „Przedstawione wyżej wyliczenia charakteryzuje znaczny stopień niepewności... powodujący, że prognozy ryzyka kredytowego są również bardzo niepewne”.

Zachód się boi

Reklama
Narodowy Bank Węgier porusza zatem problemy, na jakie próbują znaleźć odpowiedź bankierzy, biznesmeni i przywódcy polityczni na całym świecie. Szczególnie pilnie poszukuje się tych odpowiedzi w Europie Środkowej i Wschodniej (EŚW), ponieważ przez ostatnie lata gwałtownego rozwoju region ten wyjątkowo silnie uzależnił się od kredytu, zwłaszcza zagranicznego.
Na niedawnym londyńskim szczycie Grupy 20 krajów uprzemysłowionych i rozwijających się światowi przywódcy obiecali dodatkowe pieniądze dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego; duża ich część zostanie prawdopodobnie wykorzystana na wsparcie dla EŚW. Choć ostatnio na rynkach tego regionu przeważała wyprzedaż, to jednak zarówno kursy tamtejszych walut, jak i notowania giełdowe są wyraźnie wyższe aniżeli w lutym i na początku marca, gdy spadły rekordowo nisko. Ale kryzys się jeszcze nie skończył.
- W ostatnich paru tygodniach nie poprawia się nic oprócz nastrojów na rynku, które były dużo gorsze niż być powinny - mówi Andreas Treichl, dyrektor naczelny austriackiej Erste Group, która jest wielkim inwestorem w Europie Środkowej i Wschodniej.
Naprawdę jest się o co martwić - także o możliwe „skutki przeniesione” regionalnych kłopotów dla Europy Zachodniej i tamtejszych banków, dominujących w sektorze bankowym większości krajów EŚW. Dominique Strauss-Kahn, dyrektor zarządzający MFW, mówił w niedawnym wywiadzie dla „FT”: Niebezpieczeństwo rozprzestrzeniania się problemów Europy Środkowej i Wschodniej naprawdę istnieje... Jedna kwestia dotyczy tego, co może się zdarzyć w tych krajach. Druga to możliwy wpływ tych wydarzeń na inne kraje, których banki są mocno zaangażowane w tym regionie. Nie mówię, że coś niepokojącego już się tam dzieje, ale że może się to zdarzyć, trzeba zatem bardzo uważnie obserwować sytuację w tym regionie.

Różne przypadki

Dyrektor Strauss-Kahn dobrze wie, że kraje EŚW nie są w jednakowym stopniu narażone na wstrząsy. Sześć państw z tego regionu (Węgry, Łotwa, Ukraina, Białoruś, Gruzja i Armenia) objęto już antykryzysowymi programami MFW.
W trzech następnych (Rumunii, Serbii i Bośnii) rozpoczęcie takich programów jest bliskie. Ale jest także odwrotna strona medalu: Polska i Czechy twierdzą, że żadnej pomocy nie potrzebują, a Polska uczestniczy nawet w programie wsparcia dla Łotwy.
Ogromne różnice występują także pod względem politycznym: Rosja i Polska, dwie największe gospodarki regionu, wyglądają stabilnie, podobnie jak Rumunia po ostatnich wyborach. Na Węgrzech i w Czechach w ostatnich tygodniach upadły rządy, Ukraina natomiast pogrążona jest w przeciągającym się kryzysie, jej przywódcy są głęboko podzieleni, a naciski Rosji ciągle odczuwane.
Kłopoty gospodarcze i polityczne nie stanowią zresztą cechy właściwej temu tylko regionowi. W Europie Zachodniej jeden kraj (Islandia) wymagał już pomocy MFW, dwa (Islandia i Belgia straciły rząd), a kilka - w tym Irlandia, Wielka Brytania i Niemcy - zmuszone były ratować zagrożone upadkiem banki. Poza tym tak jak wszędzie, globalny kryzys ma wpływ na to, jak będzie się rozwijał kryzys w wymiarze lokalnym.
Kraje Europy Środkowej i Wschodniej są jednak (w ogólnym ujęciu) mniej odporne na jego skutki ze względu na to, że są to nowe demokracje, że ich gospodarka rynkowa nie jest jeszcze dojrzała i że - co najistotniejsze - są one bardzo uzależnione od kredytu zagranicznego. Przed prawie wszystkimi krajami EŚW - które zapożyczyły się za granicą, głównie na sfinansowanie pokomunistycznej transformacji - stoi dziś trudne zadanie refinansowania zobowiązań zewnętrznych.

Potrzeby pożyczkowe

Wszystkie te zagrożenia wylicza MFW w raporcie, ujawnionym niedawno w „FT”. „Kryzys finansowy powoduje znaczne nasilenie napięć, tkwiących już wcześniej we „wschodzących” gospodarkach europejskich... Straty na kredytach tamtejszych spółek-córek banków zachodonioeuropejskich grożą uruchomieniem zabójczej, zwijającej się spirali...
Kursy walut z tego regionu znajdują się pod presją, rosną też napięcia między poszczególnymi walutami. „Autorzy raportu szacują, że ten region (bez posiadającej ogromne rezerwy walutowe Rosji, ale z Turcją) musi w tym roku pożyczyć 413 mld dol. na zastąpienie przypadających w tym roku do spłaty pożyczek zewnętrznych nowymi (jest to tzw. rolowanie długu - przyp. tłum.) oraz sfinansować 84 mld dol. deficytu na rachunku obrotów bieżących; w 2010 roku te kwoty mają być mniejsze.
Zakładając, że w przypadku zadłużenia prywatnego uda się je zrolować w 50 proc., a w odniesieniu do długu publicznego w 90 proc. i że w 2010 roku nastąpi pod tym względem umiarkowana poprawa MFW ocenia, że luka finansowania - czyli kwoty, jakich kraje te nie zdołają pożyczyć na rynku - w tym roku może wynieść 123 m ld dol., a w przyszłym - 63 mld dol., a więc łącznie 186 mld dol.
Do tego wszystkiego regionalne banki - w większości należące do zachodnioeuropejskich grup bankowych - może dotknąć wzrost liczby niespłacanych kredytów, sięgający nawet 20 proc. wartości wszystkich udzielonych kredytów. Banki zachodnioeuropejskie, których zaangażowanie w EŚW wynosi łącznie 1,6 bln dol., mogą z tego tytułu ponieść straty, sięgające 160 mld dol. Będą więc potrzebować około 100 mld dol. nowego kapitału - a gdyby doszło do „regionalnego kryzysu na szerszą skalę”, to nawet 300 mld dol.
Opinie o szacunkach MFW są bardzo różne. Pesymiści twierdzą, że Fundusz - przewidując, że regionalny PKB zmaleje w 2009 roku tylko o 2,5 proc. - wykazał się w tych wyliczeniach nadmierną łagodnością. Do najbardziej ponuro nastawionych prognostów można zaliczyć brytyjską firmę Capital Economics, która spadek PKB w regionie szacuje na 6 proc. Optymiści uważają natomiast, że wskaźnik zastąpienia starych długów nowymi będzie w przypadku zadłużenia prywatnego znacznie większy niż przewidywane przez MFW 50 proc. Twierdzą oni, że choć podczas poprzednich kryzysów ten drastycznie malał, w tym przypadku będzie inaczej ze względu na wsparcie, jakiego krajom EŚW udziela Unia Europejska.

Trudne kredyty

Bankowcy przyznają wprawdzie, że trudnych kredytów przybędzie i że ich wskaźnik - wynoszący obecnie około 3 proc. ogólnej wartości kredytów udzielonych - wzrośnie, ale uważają, że MFW idzie zbyt daleko, zakładając, iż sięgnie on 20 proc. Andreas Treichl z Erste Group uważa, że jest to założenie „absurdalnie zawyżone”, ponieważ w bankach krajów EŚW nie występują stare kredyty, obciążające niektórych pożyczkodawców w krajach Europy Zachodniej. Poza tym w tym regionie relacja zadłużenia do PKB wynosi około 100 proc., a w Europie Zachodniej - 250 proc.: oznacza to, że EŚW jest zadłużona stosunkowo mniej niż Europa Zachodnia, tak więc groźba pojawienia się spirali tzw. nakładających się niewypłacalności jest mniejsza.
Niebezpieczeństwo tkwi jednak w występującym w ostatnich latach w niektórych krajach gwałtownym przyroście kredytów w skali rocznej, kiedy to banki mogły przymykać oko na wiarygodność kredytową klientów, a także w spowolnieniu gospodarczym, powodującym, iż pożyczkobiorcy z tego regionu znaleźli się w sytuacji gorszej niż pożyczkobiorcy na Zachodzie. - Rosyjskie władze przyznały już, że w Rosji wskaźnik kredytów zagrożonych może wynieść 10 proc. Tak więc założenie, że w krajach bardziej dotkniętych kryzysem sięgnie on 20 proc., nie wydaje się przesadzone - uważa Neil Shearing z Capital Economics.
Cokolwiek się zdarzy, większość oficjalnej, nadzwyczajnej pomocy będzie zapewne pochodzić z MFW. Szczyt G20 zwiększył możliwości działania tej instytucji, zapewniając jej zwiększenie o 250 mld dol. tzw. specjalnych praw ciągnienia (w uproszczeniu - emitowanej przez MFW waluty) oraz wzywając do udzielenia Funduszowi pożyczek na kwotę 500 mld dol.

Z Unii albo z MFW

MFW będzie na pewno nadal odgrywać główną rolę w pomocy dla dla krajów EŚW (na zasadzie oceniania konkretnych przypadków), znaczna rola przypadnie też Unii Europejskiej, a także poszczególnym państwom - jak było w przypadku Szwecji, która wsparła już państwa bałtyckie. Takie podejście odpowiadałoby UE, która jak na razie opiera się apelom MFW o zastosowanie podejścia obejmującego cały region EŚW. Jak bowiem dowodzi dyrektor MFW, Strauss-Kahn: - To, że niektóre gospodarki są małe, nie oznacza, iż pogorszenie się ich sytuacji nie będzie miało wpływu na cały region... Właśnie dlatego zastosowaliśmy duży program na Łotwie, mimo że rozmiar jej gospodarki jest niewielki, około 30 mld dol. rocznie.
Unijni przywódcy nie chcą jednak wystawiać czeków in blanco. Wyróżniają oni kilka grup państw: należące do strefy euro, w której kraje członkowskie mają sobie wzajemnie pomagać bez angażowania MFW; członków UE poza strefą euro, którzy mają być wspierani wraz z MFW, tak jak w przypadku Łotwy, gdzie Unia zapewniła większą niż MFW część opiewającego łącznie na 7,5 mld dol. pakietu ratunkowego; przyszłych członków UE, którzy (jak Serbia) mogą liczy na wsparcie w bardziej ograniczonym zakresie; wreszcie kraje bez formalnej obietnicy członkostwa - co dotyczy zwłaszcza Ukrainy - którym poświęca się jeszcze mniej uwagi.

Ratowanie banków

Z tym ostrożnym podejściem kontrastuje fakt, iż kraje UE gotowe są zezwolić własnym bankom, by nie opuszczały w potrzebie swoich zagranicznych spółek zależnych i to nawet jeśli korzystają one z refinansowania przez państwo i z jego gwarancji. Największe zagrożenie odczuwają pod tym względem Austria (gdzie pożyczki dla krajów EŚW odpowiadają 70 proc. PKB), Szwecja (30 proc.), Grecja i Belgia (po 20 proc. PKB). Choć sfery rządowe trochę na to sarkają, żadna z grup bankowych nie musiała dotychczas wstrzymać wspierania swoich spółek zależnych.
Jak mówi Andreas Treichl z Erste, austriackie banki nie mają żadnych trudności. MFW ostrzega jednak, że nie można uważać tego za pewnik: „Otwarte pozostaje pytanie najważniejsze: gdzie objawi się ciężar kryzysu i jak rozłoży się on między kraje rozwinięte i rozwijające się”.
Wiele zależy tu od rynków globalnych, na których utrzymuje się nerwowy nastrój i od zachodnioeuropejskiej gospodarki, w której pogłębia się recesja. Liczy się także rozwój wydarzeń politycznych i gospodarczych w samej EŚW. Kluczowe pytanie dotyczy tego, czy w krajach, których gospodarka wymaga radykalnej restrukturyzacji, tamtejsze rządy będą w stanie ją przeprowadzić. Łotwa, Ukraina i Węgry są w stanie politycznego chaosu, a koszt tzw. swapów kredytowych (uważane za miernik ryzyka niewypłacalności) jest dużo wyższy niż w przypadku krajów sąsiednich.
Tegoroczne demonstracje w tych trzech państwach a także na Litwie i w Bułgarii, wywołały wrażenie fermentu w regionie: niedawne wydarzenia w Mołdawii jeszcze je nasiliły. Ale centroprawicowy rząd Polski cieszy się poparciem nawet większym niż po wygranych dwa lata temu wyborach, a marcowy upadek rządu Czech nie poruszył inwestorów, bo gospodarka jest w dobrym stanie.
Tak więc każdy przypadek jest inny - zarówno dla polityków, jak i finansistów. Jak jednak sugeruje szef MFW, i jedni, i drudzy lekceważą możliwość przeniesienia się „zarazy” na ich podwórko.