Lekarz został uratowany w ostatniej chwili. Jego żona, też lekarka, miała mniej szczęścia. Zmarła wskutek zapalenia otrzewnej. Bagatelizowała objawy, gdyż nie mogła się oderwać od swoich pacjentów.
Inna z moich znajomych, lekarz anestezjolog, zasłabła nagle na swoim dyżurze. Zgon nastąpił natychmiast. Kolejna – dyżurowała codziennie miesiąc w miesiąc, gdyż w swoim szpitalu powiatowym była jedynym anestezjologiem. Wreszcie wyjechała do USA. Jej następczyni powiodło się gorzej, bo po kilku latach takiego trybu życia po prostu zmarła w wieku 43 lat. A ostatnio śmierć dosięgła następnego z moich kolegów, 54-letniego lekarza pracującego na szpitalnym oddziale ratunkowym. Usiadł w domu w fotelu, aby odsapnąć po ciężkim dniu, sięgnął po gazetę i była to jego ostatnia czynność w życiu...
Głównymi przyczynami tych dramatów są stres i przepracowanie. Ponad miesiąc temu serwis Konsylium24.pl sprawdził, ile godzin tygodniowo pracują lekarze. Spośród 616 respondentów w nominalnym czasie pracy etatowej (37 godz. 55 min. tygodniowo – 7 godz. 35 min. dziennie) mieści się zaledwie 17 proc. ankietowanych. Niemal 10 proc. pracuje ponad 92 godziny tygodniowo, czyli więcej niż 13 godzin na dobę (wliczając w to soboty i niedziele i biorąc pod uwagę wszystkie miejsca pracy), a 4 proc. ujawniło, iż spędzają przy pacjentach ponad 126 godzin tygodniowo, co daje przeciętnie 18 godzin dziennie i 500 w miesiącu!
Tymczasem przepisy polskie i unijne dopuszczają limit 48 godzin pracy w tygodniu, a w razie zgody pracownika (tzw. klauzula opt-out), po odliczeniu wszystkich obowiązkowych okresów odpoczynku – 78 godzin (czyli średnio nieco powyżej 11 godz. w ciągu 7 dni). Niestety, dotyczy to jedynie lekarzy zatrudnionych na podstawie umowy o pracę. Ograniczeń takich nie ma w przypadku umów cywilnoprawnych (kontraktów), które zaczynają dominować w strukturze zatrudnienia lekarzy, stanowiąc wygodne dla pracodawców obejście prawa, pozwalające łatać niedobory kadrowe.
Reklama
Przy takim obciążeniu godzinowym każdy dzień wolny oznacza wydłużenie czasu pracy w pozostałych dobach. Efekt tego zjawiska jest dla lekarzy zabójczy. Następuje całkowite zruinowanie rytmu biologicznego, zaburzenia percepcji, snu, trawienia, osłabienie odporności na infekcje. Z biegiem lat nawarstwia się stres związany z odpowiedzialnością moralną i prawną za wyniki leczenia, z pośpiechem i chęcią poprawy efektywności pracy, co z kolei rzutuje na stan psychiczny lekarza.
Brakuje czasu na wychowanie dzieci, podtrzymanie ogniska domowego, na uprawianie kontaktów towarzyskich, zajęcie się jakimś hobby, na relaks, na zainteresowanie się którąś z form rekreacji czy sportu, na zadbanie o swoje zdrowie. Do tego dochodzi jeszcze konieczność ciągłego dokształcania się, uaktualniania swojej wiedzy, zapoznawania się z bieżącą literaturą fachową, uczestniczenia w posiedzeniach naukowych. Organizm nie ma szans na odpoczynek, na regenerację fizyczną i mentalną.
Oczywiście, sytuacja ta w bezpośredni sposób uderza w chorych. Zmęczony lekarz = martwy pacjent, głosił jeden z transparentów OZZL pod siedzibą Parlamentu Europejskiego w Strasburgu podczas grudniowej manifestacji lekarzy europejskich, domagających się humanitarnego potraktowania ich czasu pracy przez parlamentarzystów. I niewiele w tym przesady. Bo czym się np. różni zagrożenie wywołane przez przemęczonego kierowcę od niebezpieczeństwa stworzonego przez półprzytomnego z przepracowania lekarza, którego pomyłka może się skończyć równie tragicznie? Wydłużanie w nieskończoność czasu pracy lekarzy, zwłaszcza kontraktowych, jest zaprzeczeniem szlachetnego skądinąd hasła: dobro chorego celem najwyższym.