Sytuacja podobna do dzisiejszej już raz miała miejsce – w latach 2002–2005 wykonawcy również oferowali ceny kontraktów znacznie niższe od kosztorysów i już wówczas pojawiały się głosy, że cena oferowana przez wykonawcę odbiegająca więcej niż o 10 czy 15 proc. od kosztorysu inwestorskiego może jeszcze przynieść wykonawcy zyski. Ceny niższe od kosztorysów o 40 czy 50 proc. – a takie też się zdarzały – powinny budzić poważne zastrzeżenia. Nie musieliśmy długo czekać, żeby te obawy się potwierdziły.
Z opublikowanego na początku roku raportu NIK wynika, że na 260 zbadanych inwestycji drogowych, realizowanych przez różne podmioty, w ponad połowie z nich wystąpiły nieprawidłowości skutkujące obniżeniem jakości robót. Oszczędności wynikające z niższych cen mogą więc okazać się pozorne, ze względu na konieczność ponoszenia dodatkowych kosztów na naprawianie popełnionych błędów.
O potencjalnie zgubnych skutkach zaniżonych cen robót mówiono i pisano już wielokrotnie. Rzadziej natomiast zwraca się uwagę na inny, bardzo istotny element inwestycyjnej układanki, jakim jest nadzór nad robotami. A w przetargach na nadzór w ostatnim czasie oferowane ceny również są znacznie niższe niż szacunki inwestorów. Tu znów warto się odwołać do wspomnianego raportu NIK, który stwierdza, że nierzetelny nadzór był podstawową przyczyną niewłaściwej jakości robót wykonywanych na drogach publicznych.
Wiem, że na niektórych budowach inspektorzy pojawiają się raz na tydzień. Należy dodatkowo wziąć pod uwagę, że może to być inspektor słabo opłacony, niedoświadczony. Usługodawca też musi na czymś zaoszczędzić, oferując niską cenę. W takiej sytuacji o rzetelnym nadzorze możemy zapomnieć.
Reklama
Przynajmniej teoretycznie takich sytuacji można byłoby uniknąć, gdyż prawo zamówień publicznych dopuszcza stosowanie również kryteriów jakościowych w przetargach. Presja na obniżanie kosztów jest jednak wielokrotnie tak duża, że wśród kryteriów nadal dominuje cena, która na końcu nie zawsze jednak okazuje się taka niska.