Już z samego rana rynek aż huczał od dwóch informacji – w Australii nieoczekiwanie wzrosły stopy procentowe, a prasa spekulowała, iż kraje arabskie chcą wyeliminować dolara ze swojego handlu ropą przede wszystkim z Chinami oraz Japonią. Oda czynniki osłabiały walutę amerykańską, co wzmogło apetyt na ryzyko i tym samym podnosiło ceny akcji. Rynki wchodzące, w tym Polska, dostały również prezent w postaci nowego kwartalnego wskaźnika PMI publikowanego przez HSBC dla gospodarek, które lepiej niż kraje rozwinięte znoszą obecny kryzys. Owy wskaźnik w III kwartale osiągnął poziom aż 55,3 punktu.

Notowania na GPW silnie więc rosły i pytanie brzmiało czy popyt poradzi sobie z wysokim otwarciem i nie osłabnie przed końcem sesji. Okazało się, że byki ze swojego zadania wywiązały się wzorowo i zdobytego pola niedźwiedziom już nie oddały. Udana sesja nie jest przełomową, ale z pewnością po raz kolejny wbija nóż w plecy obozu, który od maja jak mantrę powtarza słowa o nieuniknionej i to dużej korekcie. Rynek podobnie jak ciało wystrzelone w lutym z procy szybko nie zmieni swojego kierunku, tym niemniej martwić może wytracanie prędkości. Okres łatwego pieniądza dobiegł końca, ale dopóki trend wzrostowy obowiązuje nie należy z nim walczyć.

Na rynku walutowym złoty powrócił do kanału trendu bocznego między 4,07 a 4,20. Siła naszej waluty była pochodną słabości dolara, która dzisiaj była szczególnie widoczna w postaci drożejącego złota. Owy kruszec przebił swój ostatni historyczny szczyt, co mówi nam mniej więcej tyle, że zaufanie do dolara wyraźnie słabnie i to pomimo dementi o wyeliminowaniu amerykańskiej waluty z handlu ropą