Kiedy może nastąpić ożywienie na rynku sztuki?
Przewidywaliśmy, że zanim wyjdziemy z kryzysu, czeka nas od dwóch do trzech lat niskiej sprzedaży. Teraz jednak zupełnie inaczej widzimy sytuację, ponieważ można przypuszczać, że ożywienie nastąpi znacznie wcześniej, niż zakładaliśmy w prognozach.
Dlaczego?
Myślę, że zmienił się charakter rynku. Nie tylko nastąpiła bardzo istotna zmiana gustów – „wielkie pieniądze” odwróciły się od XIX i XX wielu, ku sztuce współczesnej i nowoczesnej – lecz pojawiło się także liczne grono nowych nabywców z rynków wschodzących, z bardzo wysokim poziomem zakupów.
Reklama
Jakie będzie to nadchodzące ożywienie?
My stanowimy, w pewnym sensie, wskaźnik działający z opóźnieniem. Jednak jestem pewien, że gdy zacznie się ożywienie na naszym rynku – a mówimy o końcu 2010 r. i początku 2011 r. – przyniesie bardzo ostry wzrost, z bardzo gwałtowną zwyżką naszych cen.

>>> Czytaj też: Kryzys finansowy wstrząsnął światem sztuki

Jak poważny jest zwrot rynku na wschód, w sensie nabywców?
Bardzo znaczny. W zasadzie zawsze motorem świata sztuki były najsilniejsze gospodarki – obszary, w których powstaje największe bogactwo. Na początku XX w. nastąpił masowy zwrot od kolekcji europejskich do amerykańskich, a teraz widzimy, że wielkie dzieła sztuki idą z Europy i Ameryki na wschód, do Rosji, na Bliski Wschód i – w coraz większej części – do kontynentalnych Chin.
Jak trwały, pana zdaniem, jest ten zwrot?
Był czas, gdy obawialiśmy się, że może nastąpić powtórka tego, co stało się w 1991 roku, kiedy japońscy nabywcy po prostu zniknęli z dnia na dzień. Teraz jednak wiemy na pewno, że ta korekta rynku jest zupełnie różna od poprzedniej, ponieważ nowi nabywcy, którzy pojawili się na rynku, by doprowadzić go na szczyt w 2007 roku, są odporni i nadal kupują na naszych aukcjach.



Czy są oznaki wysychania zainteresowania w Rosji i na Bliskim Wschodzie?
Zauważyliśmy oznaki niekorzystnych zmian zainteresowania nabywców z Rosji – ale nie tak silne, jak szeroko przypuszczano. Polegamy na stosunkowo wąskim gronie klientów, z których jakieś 20–30 proc. poważnie odczuło kryzys i opuściło rynek sztuki.
Czy uważa pan za możliwe, by wielkie transakcje przeniosły się do miast takich, jak Szanghaj czy Bombaj?
Nasza sprzedaż w Hongkongu wzrosła cztero – albo pięciokrotnie w ciągu ostatnich trzech do czterech lat i przewidujemy dalszy wzrost w kolejnych latach. Jestem przekonany, że możemy rozwinąć w Azji działalność porównywalną co do skali z naszą obecną działalnością w Europie i w Stanach Zjednoczonych.
Czy niepokoi was dążenie do zwiększenia zakresu regulacji finansowej?
To mnie niepokoi jako Anglika mieszkającego w Londynie i pracującego w firmie z centralą w Londynie. Tutejsze niesłychanie skomplikowane przepisy dotyczące VAT wypychają epicentrum rynku sztuki z Wielkiej Brytanii do Nowego Jorku – i coraz bardziej mnie to martwi.
Czy Christie’s wyniósłby się z Wielkiej Brytanii, gdyby warunki stały się zbyt trudne?
Bezwzględnie tak. Nasz główny rywal ma centralę w Nowym Jorku. Na pewno moglibyśmy się przenieść do Nowego Jorku.
Są już plany?
Nie ma żadnych planów. Na razie jesteśmy dumni z naszej europejskości, co uważam za cechę odróżniającą nas od Sotheby’s.
Edward Dolman jest od dziesięciu lat dyrektorem naczelnym domu aukcyjnego Christie, należącego do francuskiego miliardera Francoise Pinnaulta. Jest specjalistą w dziedzinie mebli antycznych
ikona lupy />
Dom aukcyjny Christie’s / Bloomberg
ikona lupy />
Dom aukcyjny Christie’s w Nowym Jorku. / Bloomberg