>>> Czytaj także: Grecja coraz bliżej bankructwa

JĘDRZEJ BIELECKI:

Czy wierzy pan w niewypłacalność i bankructwo pierwszego kraju ze strefy euro – Grecji?
ERIK BERGLOF*:
Reklama
Nie wyobrażam sobie takiego scenariusza. Gdy Grecja znajdzie się pod ścianą, przyjdą jej z pomocą kraje strefy euro. Choć taka pomoc będzie obwarowana bardzo surowymi warunkami. Mam wrażenie, że Greków czeka bardzo bolesne doświadczenie.
Od wielu dni różnica między oprocentowaniem obligacji greckich i niemieckich stale się powiększa. Inwestorzy uznali, że Grecy mogą nie oddać pożyczonych pieniędzy?
To jest wskaźnik, który pokazuje różnicę między prawdopodobieństwem bankructwa Niemiec i Grecji. Ten drugi jest rzeczywiście większy. Ale oba pozostają bardzo niskie. Choć oczywiście niektórzy inwestorzy mogą inaczej oceniać sytuację niż ja i obawiać się niewypłacalności greckiego państwa.
Skąd ten optymizm?
To nie jest kwestia optymizmu. W 10-letniej historii unii walutowej żaden kraj należący do strefy euro nie był w tak trudniej sytuacji. Wyciągam jednak wnioski z tego, jak do tej pory zachowywała się Bruksela w obliczu kryzysu. Razem z MFW Unia uruchomiła ogromne fundusze, aby ratować Łotwę – kraj spoza strefy euro. Tym bardziej zrobi to dla Grecji. Tu stawka jest przecież niepomiernie większa. Bo chodzi o wiarygodność euro, o wiarygodność całego systemu walutowego obejmującego Niemcy, Francję, Włochy.
Czy grecki rząd jest gotowy na reformy, które zaproponuje mu Wspólnota w zamian za pomoc w opanowaniu kryzysu?

Na początku tygodnia premier Jeorios Papandreu w swoim programie ratunkowym przedstawił skromne cięcia w wydatkach państwa. Wśród nielicznych konkretnych decyzji postanowił, że pensje urzędników, którzy zarabiają więcej niż 2 tys. euro, mają zostać ograniczone o 10 proc. Inwestorzy i ekonomiści spodziewali się o wiele większych ograniczeń w wydatkach publicznych, bo to jest sedno uzdrowienia finansów państwa. A kiedy, jeśli nie teraz, tuż po zwycięskich wyborach, rząd ma ogłaszać radykalne kroki. Potem będzie mu znacznie trudniej. Na tym etapie kryzysu władze łotewskie były zdecydowane na o wiele głębsze reformy. Łotysze przez ostatnich 20 lat przeszli przez bardzo wiele wstrząsów i dziś o wiele łatwiej przyjmują wyrzeczenia. Grecy, którzy od dawna żyją we względnym dobrobycie, nie chcą z niczego rezygnować.



Związki zawodowe zapowiedziały na koniec tego tygodnia wielkie manifestacje. Chcą, aby Papandreu wycofał się nawet z tych skromnych reform, które zapowiedział. Czy zablokowanie reform – sam pan przyznał, że rząd i tak ma skromny plan zmian – nie jest pułapką? Z jednej strony będzie pomoc z innych państw strefy euro, z drugiej brak konkretnych kroków na rzecz uzdrowienia gospodarki greckiej.
Tak jak w przedsiębiorstwie przynoszącym straty greckiemu rządowi w pewnym momencie po prostu zabraknie pieniędzy. Wtedy nie będzie miał wyboru: pozostanie mu tylko zwrócić się do Unii o pomoc. A ta będzie obwarowana o wiele surowszymi warunkami niż to, co chce wprowadzić Papandreou. Rząd nie może po prostu dodrukować pieniędzy. To jest najłatwiejszy sposób przynajmniej czasowego rozwiązania kłopotów, do którego często uciekają się rządy państw z własną walutą. Ale Grecja, przystępując do strefy euro, oddała całość polityki monetarnej Europejskiemu Bankowi Centralnemu. I dziś o tym, ile pieniędzy jest w Grecji, decyduje się we Frankfurcie, nie w Atenach.
Kiedy Grekom zabraknie pieniędzy?
Jeśli grecki rząd nie podejmie zdecydowanych działań, to można mówić o miesiącach.
Jak będzie wyglądała pomoc Unii?
Spodziewam się scenariusza podobnego do łotewskiego. Ministrowie finansów Unii spotkają się, aby razem z Komisją Europejską ustalić warunki wypłaty funduszy ratunkowych dla Grecji. Jedno jest pewne: będą one surowe. Ich sednem z pewnością okaże się zasadnicze obcięcie wydatków publicznych. To jest warunek trwałego uzdrowienia systemu finansowego Grecji. Bez tego, pompując dodatkowe pieniądze, Bruksela zwielokrotniłaby problemy, a nie je rozwiązała. Chodzi także o coś jeszcze: Unia, traktując surowo Grecję, będzie chciała ostrzec inne kraje Eurolandu, że nie warto być nieodpowiedzialnym i liczyć potem na ratunek od innych.
Grecy od lat fałszują dane o swoim budżecie. Skąd pewność, że i tym razem cięcia w wydatkach nie pozostaną tylko na papierze?
Grecja zostanie poddana takim samym mechanizmom jak np. Ukraina, gdy otrzymała pomoc ratunkową MFW. Wówczas rząd będzie musiał znacznie częściej raportować o sytuacji finansowej kraju, dane te będą dokładnie sprawdzane w Brukseli, a do kluczowych greckich ministerstw zostaną wysłani unijni eksperci.
Euro osłabło do najniższego poziomu wobec dolara od dwóch i pół miesiąca. Słaby jest także złoty. Z powodu kłopotów Grecji inwestorzy mają wątpliwości co do wiarygodności także innych krajów europejskich. Czy „grecka choroba” może się okazać zaraźliwa?
Tu nie chodzi o Polskę czy jakiś inny kraj Unii. Po prostu po doświadczeniach ostatniego roku inwestorzy mają wyjątkową awersję do ryzyka. Najbardziej narażone na skutki kłopotów Grecji są kraje Europy Południowo-Wschodniej, a przede wszystkim Serbia, Rumunia, Bułgaria. Tu greckie banki mocno się zaangażowały. Teraz ich kłopoty, podobnie jak kłopoty banków skandynawskich w republikach bałtyckich, mogą utrudnić przełamanie kryzysu w tych krajach. Grecy mają jednak więcej szczęścia: u nich kryzys wybuchł, gdy świat najgorsze ma już za sobą. O kredyty jest łatwiej.
*Erik Berglof, główny ekonomista Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR) w Londynie
ikona lupy />
Kryzys / Bloomberg