Czy kraje strefy euro mają wyższe oceny wiarygodności finansowej niż np. kraje aspirujące do unii walutowej?

Najniższy rating, czyli ocenę wiarygodności finansowej danego państwa, ma Grecja, której ocena to A1 - dla porównania Polska ma o jeden stopień niższą ocenę – A2 (już po przeprowadzeniu tej rozmowy Moody’s ponownie obniżył rating Grecji, tym razem do poziomu A2 – przyp. red.). Pozostałe kraje mają oceny wyższe, tzn. że ryzyko ich niewypłacalności jest mniejsze, a tym samym mają one szerszy dostęp do tańszego finansowania na rynkach. I tu rozpiętość ocen wynosi od wspomnianego A1 do najwyższego poziomu AAA. W przypadku krajów z UE niebędących w strefie euro te różnice są znacznie większe – najniższe ratingi mają obecnie Rumunia, Bułgaria i Łotwa. W przypadku krajów pozostających poza strefą euro, ale pozostających tam z własnej woli, trzeba wymienić Wielką Brytanię i Szwecję – oba te kraje mają najwyższą ocenę – potrójne A.

Czyli, ogólnie rzecz biorąc, restrykcyjne wymagania odnośnie do wejścia i przebywania w strefie euro, a dotyczące finansów publicznych, powinny sprawiać, że kraje mające euro będą miały wysokie ratingi – tymczasem ostatnie miesiące pokazują, że różnice co do tych ocen w samej strefie euro coraz bardziej się różnią. Przed kryzysem wydawało się, że euro jest tarczą, która będzie chronić przed utratą wiarygodności.

Dokładnie tak, naszym zdaniem, te różnice mogą się nawet pogłębiać. Oczywiście można postrzegać euro jak tarczę w kryzysie, ale ona nie oznacza, że kraj z euro nie może mieć problemów z finansami publicznymi. Co więcej, w przypadku wielu krajów, jak np. Grecji, przyjęcie euro opóźniło potrzebne reformy. Euro złagodziło presję, bo najbardziej skuteczne w wywieraniu presji na rządy, by te reformowały finanse publiczne, są rynki finansowe. A kiedy jest euro, tej presji nie ma. Ona jest, ale ze strony Komisji Europejskiej czy EBC, ale nie jest to ta skala nacisku. Gdyby euro nie było, a te kraje miałyby własne waluty, niewykluczony byłby scenariusz kryzysu walutowego. Choć trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że zamieszenie wokół Grecji jest zbyt wyolbrzymione, bo sytuacja z ich strukturą długu nie powinna doprowadzić do załamania finansów publicznych. Niezależnie od tego przykład Grecji czy Portugalii nie ma nic wspólnego z euro jako takim, ale z dbaniem o stan finansów publicznych. A na marginesie warto powiedzieć, że Grecja – nawet w obecnej sytuacji – może szybciej i taniej pożyczyć środki za granicą niż wiele krajów będących poza strefą euro, a mających lepszą sytuację w finansach publicznych.

Reklama

Czy taka sytuacja – rosnące różnice między ratingami krajów w strefie euro – to jest zjawisko tymczasowe, czy już na stałe te różnice będą wyraźniej zarysowane?

Raczej nie będzie to stałe zjawisko, ale na pewno przez dłuższy okres będziemy świadkami takiej sytuacji. Wchodzimy w nowy okres gospodarczy – wzrost będzie dużo niższy w strefie euro niż to, do czego przyzwyczaiła nas dotychczasowa dziesięcioletnia historia strefy walutowej, a niektóre kraje potrzebują naprawdę wielu lat, by poprawić stan swoich finansów publicznych. Z drugiej strony nie widzę zagrożenia dla istnienia samej unii walutowej – po prostu blok państw go tworzących będzie mniej jednolity, ale samo euro przetrwa.

Polska jeszcze na początku tego roku miała plan przystąpienia do ERM2. Zakładając hipotetycznie, że tak by się stało, a potem bylibyśmy zmuszeni do opuszczenia korytarza, jakby to wpłynęło na wiarygodność Polski i ocenę ze strony agencji ratingowych?

Wszystko zależy od kontekstu danej sytuacji i od powodu, dla którego kraj opuszcza korytarz walutowy. Jeżeli np. powodem tego wyjścia byłby kryzys finansów publicznych i nie ma możliwości manewrowania, dodatkowo pojawia się presja ze strony np. EBC, to wtedy ocena kraju mogłaby zostać obniżona. Ale jeżeli kraj ze stabilną sytuacją finansów publicznych zdecydowałby, że jednak nie chce przyjmować euro i opuściłby ERM2, to wcale nie musiałoby oznaczać negatywnej reakcji ze strony agencji ratingowych.