Mowa o Billu Gatesie i o komputerze Tablet PC, który jeszcze znajduje się w sprzedaży, ale spadł do kategorii nieudanych gadżetów elektronicznych. W zeszłym tygodniu Steve Jobs z Apple położył kres spekulacjom, demonstrując tablet swojej firmy pod nazwą iPad. Tego debiutu niepodobna lekceważyć.
Bill Gates wycofał się z interesów i obecnie oddaje się filantropii, ale dla Steve’a Jobsa, który w zeszłym roku na sześć miesięcy wycofał się z działalności, by podjąć walkę z niemal śmiertelnym nowotworem i przejść operację przeszczepu wątroby, wszystko zaczyna się od nowa.
Tablety (większe od notebooków, mniejsze niż laptopy i bez klawiatury) były dotychczas porażką branży. Gdyby teraz Steve Jobs (54 lata) odniósł sukces, otworzyłby tym samym nowy etap w podjętej na nowo karierze. Jak podkreśla Jean-Louis Gassée – w latach 80. XX w. jeden z szefów pionu rozwoju w Apple, który następnie założył konkurencyjną firmę komputerów osobistych Bee Inc. – ten najnowszy debiut na rynku „to typowy Jobs”.
– Odzwierciedla właściwą Steve'owi dbałość o szczegóły i minimalistyczne podejście według zasady „tyle, ile trzeba”, w przeciwieństwie do przeładowania cechami i funkcjami – powiedział.
Reklama

Perfekcjonista

Za prostymi liniami iPada kryją się maestria technologiczna, zmysł estetyczny i talenty marketingowe, które od dawna wyróżniają szefa Apple'a spośród innych.
Graniczący z obsesją perfekcjonizm Jobsa celnie podsumowuje anegdota, jaką opowiedział niedawno FT jego wieloletni przyjaciel John Lasseter.
– Kiedyś trafił na naprawdę świetny czarny golf, chyba zaprojektowany przez Issay Miyaki. Uwielbiał go i próbował kupić następny, ale już ich nie było. Zadzwonił do producentów i zapytał, czy nie zrobiliby dla niego jeszcze jednego egzemplarza, lecz spotkał się z odmową. Wtedy powiedział: – A ile sztuk by się wam opłacało? Powiedzieli, zrobili – i kupił. Chyba ma ich pełną szafę.
Dla wszystkich, którzy z nim pracowali lub pracują, negatywną stroną tego perfekcjonizmu jest męczący brak cierpliwości, niekiedy graniczący z brutalnością. Kilku byłych współpracowników odmówiło wypowiedzi na temat jego stylu zarządzania. Jeden przyznał, że Steve Jobs ciągle wzbudza wielki strach.
Steve Wozniak, jeden z założycieli Apple’a, należy do tych mniej zalęknionych. – Steve bywa irytujący i bardzo przykry – powiedział niedawno FT. – Potrafi przyjść na zebranie, warknąć: – Mowy nie ma. To funta kłaków niewarte. Nie będziecie tego robić – i wyjść, a od drzwi rzucić jeszcze: – Banda idiotów!
Najzagorzalsi krytycy Steve’a Jobsa mają mu szczególnie za złe upodobanie do tajemnic. Ten zarzut podnoszono szczególnie często trzy lata temu, gdy Apple obarczył dwóch byłych pracowników wysokiego szczebla winą za nieprawidłowości w emisji opcji akcji, a potem – zbyt późno! – spółka przyznała, że Jobs wiedział o sposobie przeprowadzenia emisji i sam także otrzymał owe opcje. W wyniku postępowania przeprowadzonego przez organ regulacyjny Steve Jobs został oczyszczony z zarzutów.

Inżynier i artysta

Larry Ellison – miliarder, prezes spółki software’owej Oakley i przyjaciel – tak podsumował talenty Steve’a Jobsa: – Umysł inżyniera i serce artysty.
To połączenie stanowi klucz do sukcesu Jobsa. Kiedyś uczył się kaligrafii i twierdzi, że wpłynęło to na jego pierwszego Macintosha – „pierwszy komputer z piękną typografią”. Znamienne są także sukcesy jego animacji komputerowych w Pixarze – spółce, którą finansował, zanim sprzedał ją Walt Disney w 2006 r. – i sukces iPoda – pierwszego cyfrowego nośnika danych, który nie wygląda jak sklecony przez inżynierów niezgrabiaszy.
Karierę Steve’a Jobsa cechuje także rzadka klarowność celu. Powracając do Apple’a w 1997 roku – 12 lat po tym, jak przegrał walkę o władzę i wyleciał za burtę – musiał odłożyć na bok nagromadzony ładunek urazy i goryczy.
W pamiętnym przemówieniu na Uniwersytecie Stanforda w 2005 r. odsłonił przed słuchaczami najdrażliwsze fakty ze swego życia (jest nieślubnym dzieckiem, które matka oddała do adopcji; wyrzucono go z Apple’a; w 2004 r. lekarze byli przekonani, że umiera na raka) i swój „wewnętrzny mechanizm”:
– Pamiętam, że wkrótce umrę – i to jest najważniejsze narzędzie, które pomaga mi dokonywać wielkich życiowych wyborów. Niemal wszystko – zewnętrzne oczekiwania, ambicje, lęk przed kompromitacją czy niepowodzeniem – przestaje się liczyć w obliczu śmierci, a zostaje tylko to, co najważniejsze.

Szansa na sukces

Takie publiczne wyznania utwierdzają słuchaczy w przekonaniu, że „nieznośne dziecko” świata technologii dojrzało albo zaczęło widzieć rzeczy w nowym świetle. Do tego przyczynia się także wrażenie, że nie dba o ocenę tłumu i o pospolite miary sukcesu. Elementy religii Wschodu są od dawna obecne w jego życiu: od świątyni Hare Krishna, do której – jak twierdzi – „wpadał” codziennie, żeby coś zjeść, gdy nielegalnie studiował w Reed College, po mnicha buddyjskiego, który udzielił mu ślubu w 1991 r.
W ubiegłym tygodniu w San Francisco Steve Jobs robił wrażenie niezwykle odprężonego. Mniej mizerny niż ostatnio, w golfie, który stał się jego „znakiem firmowym”, swobodnie włączył się w tłum dziennikarzy po lunchu – a to rzadkość. Trzeba przyznać, że nie ma powodów do skrępowania. Wartość rynkowa Apple’a według notowań na giełdzie skoczyła do 180 mld dol. – więcej niż wart jest Google i ponad dwie trzecie wartości Microsoft. Ostatni „debiutant” Steve Jobsa, iPhone, nie tylko zarabia dla koncernu ponad 1/3 przychodów, lecz spowodował dwukrotny wzrost notowań akcji Apple’a w ciągu roku.
Pierwsze reakcje na iPada są ostrożne. Może Steve Jobs – tak jak kiedyś Bill Gates – poniósł wielką klęskę. Jednak – sądząc po jego dotychczasowej historii – równie dobrze może się wkrótce okazać, że konsumenci już nie potrafią żyć bez iPadów.
ikona lupy />
Fot. Bloomberg / DGP
ikona lupy />
iPad firmy Apple / Bloomberg