Wicekanclerz porównuje ten obejmujący dziś w Niemczech ok. 5 mln ludzi fenomen z dekadencją schyłkowego Cesarstwa Rzymskiego. Wystarczy przypomnieć, że władze takich metropolii Imperium Romanum, jak Rzym, Konstantynopol, Kartagina czy Aleksandria, w imię spokoju społecznego rzeczywiście utrzymywały i zabawiały (słynne powiedzenie „chleba i igrzysk”) setki tysięcy bezrobotnych mieszkańców. Taka polityka obciążała jednak najbardziej przedsiębiorczą warstwę handlowo-mieszczańską, która uginając się pod ciężarem coraz wyższych podatków, zaczęła unikać ich płacenia, wpędzając Rzym w spiralę budżetowego deficytu. Finał tej historii znamy wszyscy.

Aby dziś Niemcy nie powtórzyły tamtego losu, muszą szybko przywrócić zdolne do pracy osoby do normalnego obiegu gospodarczego. Tak by nie tylko nie były one balastem dla reszty, ale by same przyczyniały się do powiększania dochodu narodowego. Do osiągnięcia tego celu potrzebny jest nam jednak dynamiczny rynek pracy. A ten dziś w Niemczech – z powodu mało elastycznego prawa o zatrudnieniu i ustawowej płacy minimalnej – po prostu nie istnieje. Efekt jest taki, że według oficjalnych danych niemiecki rynek oferuje obecnie ledwie pół miliona stanowisk przy realnym bezrobociu szacowanym na ok. sześć milionów. W ciągu ostatnich kilku lat, zamiast postawić na strukturalne reformy, rząd wielkiej koalicji wolał ukrywać bezrobotnych w licznych programach aktywizacji zawodowej czy wprowadzonej w maju ubiegłego roku częściowej prywatyzacji systemu pośrednictwa pracy. To jednak jest odsuwanie problemów.
Aby rozwiązać je długofalowo i skutecznie, trzeba przede wszystkim obniżyć koszty pracy i sprawić, by w Niemczech znów opłacało się zatrudniać. Wtedy problem z rozbuchanymi wydatkami socjalnymi rozwiąże się sam.
Reklama
ikona lupy />
Gerd Habermann, niemiecki filozof i ekonomista. Wykłada na uniwersytecie w Poczdamie. Jest założycielem niemieckiej fundacji im. Friedricha Augusta von Hayeka Fot. Materiały prasowe / DGP