Pracownicy działu PR byli posyłani do telewizji, by dokonywać tam żałosnej samokrytyki. Inni pracownicy starali się robić dużo szumu, aby pokazać że coś robią, nawet jeśli to „coś” polegało na tamowaniu wycieku starymi skarpetkami. Prezes Tony Hayward załamywał ręce przy każdej możliwej okazji.

Ale ta katastrofa ma niespotykaną do tej pory skalę. Tradycyjne sposoby reagowania na nią nie zadziałają. W rzeczywistości nie ma takich słów, których BP mogłoby użyć, aby przeprosić w odpowiedni sposób za szkody, które spowodował wyciek. Cokolwiek powiedzą przedstawiciele koncernu i tak będzie on najbardziej opluwaną firmą w Ameryce.

BP powinno spróbować innego manewru. Powinno powiedzieć Stanom Zjednoczonym i każdemu Amerykaninowi, żeby spadali na bambus. Prawda jest bowiem taka, że Stany są winne szokującej hipokryzji. Teraz jest już za późno, żeby ratować reputację BP. Jedyne na co koncern może realistycznie liczyć, to ocalenie jak największej ilości pieniędzy dla akcjonariuszy.

Nie jest trudno zrozumieć, dlaczego BP jest w kłopotach. Największy wyciek ropy w historii USA zanieczyścił linię brzegową na długości co najmniej 140 mil (225 km), spowodował wstrzymanie nowych wierceń poszukiwawczych w Zatoce Meksykańskiej i był przyczyną zamknięcia jednej trzeciej łowisk ryb na tym obszarze. Politycy żądają krwi BP. Media rozrywają spółkę na strzępy. New York Daily News w minionym tygodniu określił Haywarda jako „najbardziej znienawidzonego – i najbardziej fajtłapowatego – faceta w Ameryce” w związku z jego działaniami antykryzysowymi. Tak złą prasę trudno jeszcze pogorszyć.

Reklama

Spin doctor

Jak dotąd, BP rozgrywało całą tę historię w sposób zaczerpnięty z rozdziału podręcznika dla spin doctora pt.: „Co zrobić, kiedy twoja spółka jest niemal tak samo popularna, jak Trzecia Rzesza w 1946 roku ”. Przedstawiciele spółki przepraszali i przepraszali. Głupawo się uśmiechali, mówili że współczują ludziom i obiecywali uczyć się na własnych błędach. Odpowiedzialność została przyjęta, do błędów się przyznano.

Nie ma żadnych wątpliwości, że instytucje pozarządowe zajmujące się dbaniem o środowisko mogą w ciągu następnych kilku lat spodziewać się potężnych donacji. I nie zdziwcie się, jeśli cała rodzina Haywardów anuluje dotychczasowe plany wakacyjne i skieruje się na plaże nad Zatoką Meksykańską z wiadrem i wielkim mopem.

Problem jest taki, że nic z tego nie zadziała. Irański prezydent Mahmud Ahmadineżad ma większą szansę, aby poprowadzić na zasadzie franczyzy salon motoryzacyjny Forda w Lubbock w Teksasie, niż BP na utrzymanie biznesu w Stanach Zjednoczonych. Więc czemu nie spróbować dla odmiany zupełnie innej taktyki? I powiedzieć wszystkim w Ameryce, żeby wepchnęli sobie swoje problemy w miejsce, z którego na pewno nie wycieka ropa.

Amerykańskie podwójne standardy

Oto trzy powody, dla których trzeba właśnie tak zrobić:

Po pierwsze, Stany Zjednoczone są winne szalonych podwójnych standardów. Hayward powinien pójść do telewizji i powiedzieć: „Przepraszam bardzo, który kraj konsumuje najwięcej ropy na świecie? Kto odmówił zrobienia czegokolwiek w sprawie zmian klimatu, nawet nałożenia jakichś rozsądnych podatków na emisje gazów cieplarnianych? Do licha, wasz prezydent lata sobie po świecie Boeingiem 747, podczas gdy zwykły odrzutowiec Gulfstream dostarczyłby go na miejsce w takim samym czasie. Więc czemu dziwicie się, że spółki paliwowe muszą wiercić w coraz bardziej i bardziej niebezpiecznych miejscach. Jeśli nalegacie na to, żeby być uzależnionymi od taniej ropy, musicie pogodzić się z idącym za tym ryzykiem. Dorośnijcie i przestańcie zachowywać się jak dzieci”.

Po drugie, BP jest prawdopodobnie skończone w Stanach Zjednoczonych. Nie istnieje forma przeprosin, która mogłaby to odwrócić. Przeciętny amerykański zjadacz chleba nienawidzi BP i ta opinia nie zmieni się przez całe pokolenie albo dłużej. Więc BP powinno zatrudnić najbardziej wrednych i załażących za skórę prawników, na jakich ich stać – na marginesie, to jedyny towar, którego Stany mają w nadmiarze. Trzeba walczyć z każdym pozwem sądowym. Odrzucać każde żądania odszkodowawcze przekraczające absolutne minimum. Kiedy wiadomo, że i tak zostanie się znokautowanym, można równie dobrze zrobić to po twardej walce.

Marnowanie pieniędzy

Cokolwiek zrobi BP, nie powinno wyrzucać góry pieniędzy na armię agencji reklamowych i konsultantów ds. public relations, którzy będą próbowali odzyskać dla niego twarz. To nie zadziała, więc nie ma sensu nawet próbować.

Po trzecie i ostatnie bowiem, BP powinno chronić swoich akcjonariuszy. Sprzedajcie swoje aktywa w Stanach Zjednoczonych jednemu z innych wielkich energetycznych koncernów, póki jeszcze możecie. Pamiętajcie, że poza Ameryką jest wielki świat, w którym wiele samochodów czeka na ropę. Wasza praca polega na tym, żeby dbać o właścicieli spółki, a nie prosić o akceptację ze strony państwa, w którym nikt was już dłużej nie chce.

Oczywiście, takie postępowanie, jak powyżej opisane, uczyniłoby Haywarda najbardziej znienawidzonym człowiekiem w kraju. Ale w sumie – kto by się tym przejmował? George W. Bush jest najbardziej znienawidzonym człowiekiem we Francji, ale ponieważ nie zabiegał o głosy poparcia w Bordeaux, nie miało to większego znaczenia.

Wizerunek BP w Stanach Zjednoczonych ma znaczenie tylko tak długo, jak długo ten koncern będzie robił tam interesy. Jeśli postara się zminimalizować straty i opuści Amerykę już teraz, może świetnie prosperować w Japonii, Francji, Argentynie i każdym innym kraju, w którym nikt nie przejmuje się tym, co się stało w Zatoce Meksykańskiej.

Po prostu trzeba powiedzieć: „Dzięki za wszystko, chłopaki. Dopóki było ok, było ok. Przepraszamy za wyciek ropy, ale takie jest życie. Goodbye and goodnight”.

To jedyna strategia, która ma szansę teraz zadziałać.