Obserwator Finansowy: Niemcy zapowiadają cięcia budżetowe na 80 mld euro, Włochy na 24 mld euro, Hiszpanie na 15 mld euro i tak dalej. Co sądzi Pan o modzie na oszczędzanie, jaka zapanowała w Europie? Czy to uderzy w Polskę?

Janusz Jankowiak: Uderzy pośrednio. Te cięcia oznaczają istotne ograniczenie spożycia zbiorowego – i to przy bardzo słabej konsumpcji prywatnej. Najpierw uderzą w gospodarki tak zwanego Club-Medu, bo tam ich skala będzie największa. To z kolei zmniejszy potencjał eksportowy gospodarki niemieckiej, a w ostatnich latach Niemcy mieli średnio ok. 80 mld euro nadwyżki w handlu z krajami południa Europy. W sumie, nawet po uwzględnieniu korzystnego wpływu deprecjacji euro na eksport na inne rynki, ogólny wynik netto europejskiego handlu zagranicznego będzie negatywny. To zmniejszy tegoroczne tempo wzrostu w UE o 0,4-0,6 proc. i pośrednio uderzy w polską gospodarkę, bo jej otoczenie makroekonomiczne będzie gorsze niż można było oczekiwać.

O ile wzrośnie w tym roku polska gospodarka?

2,6 proc. w tym roku, a w przyszłym niewiele więcej, bo 2,8 proc. Główne powody, dla których moja prognoza jest znacząco poniżej konsensusu rynkowego, to złe otoczenie makro i nienajlepsza sytuacja, jeśli chodzi o popyt krajowy. Uważam, że Europa z kryzysu wychodzić będzie bardzo powoli.

Reklama

Już tę złą sytuację pokazują dane o inwestycjach, ale sądzę, że także na rynku pracy nie będzie różowo – spodziewam się wzrostu zatrudnienia w przedziale 2-3 proc. rok do roku i podobnego wzrostu realnych wynagrodzeń. Stopa bezrobocia wyniesie w tym roku 12-13 proc. Latem spadnie, ale jesienią znowu wzrośnie. A to nie najlepiej wróży popytowi krajowemu, który będzie słaby.

Na razie z deficytem jest lepiej, niż w planie budżetowym. Wygląda na to, że w tym roku uda się uniknąć przekroczenia relacji 55 proc. zadłużenia w stosunku do PKB. Może więc miałoby sens przeprowadzenie operacji, do której namawia opozycja, czyli nowelizacja budżetu w związku z powodzią?

Jedynym uzasadnieniem dla nowelizacji jest to, że dodatkowe dochody zmniejszą planowany deficyt. Niektórzy mówią nawet o 10 mld złotych. Ale nowelizacja nie może brać pod uwagę prognozowanego wykonania deficytu, tylko jako punkt wyjścia musi wziąć deficyt zapisany w ustawie budżetowej. Musiałaby więc polegać na tym, że planowany deficyt podnosimy z 52 mld do – powiedzmy – 60 mld złotych, a później w trakcie roku dzięki tym ponadplanowym dochodom nie wykonujemy go.

Zapewne zostałby więc wykonany taki deficyt, jaki jest zapisany w ustawie budżetowej.

To nie byłaby dobra wiadomość. Wykonanie deficytu zapisanego w ustawie budżetowej oznaczałoby jego tegoroczny wzrost o jakieś 0,7 procent PKB w porównaniu z rokiem 2009. A ponieważ także w przyszłym roku będzie bardzo trudno o zacieśnienie fiskalne, to w gruncie rzeczy w latach 2009–2011 mielibyśmy stabilizację deficytu sektora finansów publicznych na poziomie 7-8 proc. PKB. To oznaczałoby, że w czasie gdy inne kraje będą zmniejszać deficyt, polska „zielona wyspa” powoli by się zatapiała. To byłby problem nie tylko ze względu na to, jak by to odebrali inwestorzy z rynków finansowych, ale też z punktu widzenia relacji długu publicznego do PKB. Nie ma wątpliwości, że w tej sytuacji w roku 2011 zbliżyłby się on do konstytucyjnej granicy 60 procent.

Ale oczywiście ze szkodami popowodziowymi będzie trudno sobie poradzić bez dodatkowych środków. Sytuacja rządu jest trudna, bo przeprowadzenie operacji, która pozwoliłaby zużyć dochody nie ujęte w ustawie budżetowej, jest w obecnych warunkach rynkowych niebywale ryzykowne i może nas narazić na nieprzyjemne konsekwencje wyceny zwiększonego ryzyka makroekonomicznego przez inwestorów.

Na razie to strefa euro ma problemy jeszcze większe niż Polska. Czy Unia wyjdzie z kryzysu greckiego?

Wyjdzie, ale to potrwa parę lat. Uważam, że nie obejdzie się bez jakiejś formy restrukturyzacji greckiego długu.

Rynek częściowo wycenia taki scenariusz, ale czym innym jest „częściowe wycenianie”, a czym innym jego oficjalne ogłoszenie. To mogłoby spowodować nową falę przeceny aktywów wszystkich krajów znajdujących się w strefie zagrożenia. Pośrednio uderzyłoby to także w polskie aktywa.

Czy to znaczy, że aby opróżnić europejskie szafy ze szkieletów, trzeba zacząć od Grecji? To ten krok jest tu kluczowy dla rozwiązania problemów strefy euro?

Alternatywa jest taka: albo rozpad strefy euro albo jakaś forma konsolidacji polityki fiskalnej. Jeśli miałoby nastąpić to drugie, to pierwszym krokiem jest rozprawienie się z tymi szkieletami w Grecji. Restrukturyzacja musi być ogłoszona w taki sposób, by inwestorzy nie obawiali się, że to samo zaraz powtórzy się w Hiszpanii, Portugalii i innych krajach. Realizacja takiego scenariusza zajmie trochę czasu, a to oznacza że pierwsze jaskółki wychodzenia z kryzysu mogą pojawić się nie wcześniej niż w roku 2012.

Pełna wersja wywiadu z Januszem Jankowiakiem: Stany są na topie, ale ta przewaga długo nie potrwa