Oba IPOs łączą dwie rzeczy. Jedną z nich jest ostry marketing oparty na gorącej parze, która dawniej zwykła napędzać turbiny a dzisiaj napędza głównie IPOs. Drugą jest łatwowierna publika i snobizm rozmaitych “planów emerytalnych” i OFEs które zarządzając dużymi pieniędzmi innych muszą je gdzieś ulokować. A gdzie bezpieczniej można je ulokować niż w ostatni fad mody o którym każdy mówi? Chodzi, ma się rozumieć, o bezpieczeństwo bonusów dla czerwonych krawatów lokujących kapitał innych. Bezpieczeństwo samego kapitału zajmuje tradycyjnie miejsce na tylnym siedzeniu. Słyszał ktoś na przykład aby OFEs kogoś wyrzuciły za zdefraudowanie pieniędzy emerytów w malinach Petrolinvestu?

W Tesli podejrzewamy że dynamika może być podobna. Ze zbliżającymi się efektami Peak Oil napęd elektryczny w tej czy innej formie stanie się prawdopodobnie stałym elementem krajobrazu. Jakoś wydaje się nam jednak wątpliwe czy elementem kształtującym ten nowy krajobraz będzie akurat Tesla Motors. Innymi słowy, wątpliwe jest czy Tesla będzie tym nowym Microsoftem sektora motoryzacyjnego na co nadzieję mają wcześni jej inwestorzy. Naszym zdaniem będzie prędzej tak jak jedna z setek kompanijek software'owych owego okresu po których w 30 lat później nie ma śladu.

Promocja Tesli podkreślała że jest to pierwsze IPO kompanii motoryzacyjnej w USA od 1956 roku kiedy to publiczną kompanią stał się Ford Motors. Nie podkreśla że Ford był wysoko rentownym koncernem w tym czasie a Tesla jest głęboko na czerwonych papierach z których nieprędko, jeśli w ogóle, wyjdzie. Nie podkreśla też że w czasach początku nowej technologii jeszcze przed Fordem pracowicie produkowało samochody w USA przeszło 300 kompanii, z których po konsolidacji na placu boju pozostały trzy. Wydaje się że taką też szansę ma Tesla na nie stanie się nowym Studebakerem.

Jest parę rzeczy które wydają się nam w Tesli przerysowane. W szczególności należy do nich agresywny hype przy pomocy którego kompania usiłuje propagować obraz dostawcy niezwykle szykownych, horrendalnie drogich wehikułów przeznaczonych dla elity. Brad Pitt jeżdżący Teslą jest prawdopodobnie bardziej antyreklamą dla ruchu w kierunku samochodu elektrycznego niż pomocą. To nie Brad Pitt będzie wyciągał Teslę z dziury w której się znalazła.

Reklama

Jeśli chce żywa z niej się wydostać musi zwrócić się dużo bardziej w kierunku rynku masowego a tam dobrze okopani są już jej konkurencji. Wątpliwe jest czy masowy konsumer będzie skłonny wyłożyć $100 tys. na jakikolwiek wehikuł który po 200 kilometrach wymaga doładowania nie dając mu przynajmniej awaryjnej możliwości dotarcia do celu. Jako drugi samochód do jeżdżenia po zakupy natomiast elektyczny samochodzik wydaje się całkiem praktyczny. Tu jednak decyduje cena i wątpliwe jest czy Tesla kiedykolwiek będzie konkurencyjna, nawet z zapowiedzianym modelem S. Reklama z Bradem Pittem ładującym przed Safeways zakupy do swojej Tesli raczej nie pomoże.

Dziura w której siedzi Tesla jest duża. Kompania spaliła już $230 milionów i od siedmiu lat przynosi pogłębiające się straty. Strata netto tylko w pierwszym kwartale tego roku wyniosła $29.5 milionów. To prawie połowa całej straty zeszłorocznej wynoszącej $55.7 milionów. Ilu Bradów Pittów jeszcze znajdzie aby wcisnąć im Roadstera za drobne $109 tysięcy? Nie tak wielu.

Kompania potrzebuje money jak kania deszczu, stąd jej IPO wydaje się bardziej koniecznością niż opcją. Środki pozyskane z IPO, razem z olbrzymią pożyczką federalną od Obamy kompania planuje przeznaczyć na rozwój i produkcję Modelu S. Oparty na litowo-jonowej baterii model S ma być tańszy – tylko $60 tysięcy – i zatrzymywać się kompletnie rozładowany dopiero po przejechaniu 257 km. Na zatrzymanie się na środku drogi znane są jednak dużo tańsze środki...

Inną sprawą jest że inwestowanie w marzenie subsydiowane masywną pożyczką państwową w wysokości $ 465 milionów nie wydaje się inwestycyjnie najzdrowsze. Tyle administracja Obamy daje Tesli w ramach programu rozwoju wehikułów hybrydowych. Sznurki powiązane z tym paktem z pewnością wymagają aby produkcja była lokalna. To by wyjaśniało czemu Tesla kupuje przestrzeń fabryczną w super drogiej Kalifornii. Wkrótce okaże się ile wspierającej Obamę związkokracji Tesla musi obowiązkowo zatrudnić przy produkcji aby nie stanowić konkurencji dla Government Motors, dawnej GM przejętej przez rząd Obamy i związkokrację pospołu.

Najwięcej wątpliwości w Tesli Motors budzi właśnie skala konfrontacji z rzeczywistością. Przejście od butiku w stylu bajek z Hollywood produkującego po kilkadziesiąt samochodów rocznie do seryjnej produkcji 20000 sztuk per annum jest olbrzymim wyzwaniem, najeżonym niebezpieczeństwami. Wszystko to w drogiej Kalifornii, o rzut kamieniem od Silicon Valley i pod wodzą eksperta od software'u i internetu. Można oczywiście i tak, czemu nie. Ale wielkich szans Tesli nie dajemy. Inwestycja w jej akcje nie wydaje się jakoś specjalnie smart.

Bardziej smart wydaje się nam kupienie elektrycznego Smarta za jakiś czas. Ten jak padnie to przynajmniej dopiero po przejechaniu 600 kilometrów... ;-) A wszystko dzięki nowej baterii Toyoty która przejmie Teslę, jak dobrze pójdzie, lub jej masę upadłościową, jak pójdzie gorzej.