Jeśli bowiem potwierdzi się, że nowym prezydentem Polski został Bronisław Komorowski, to rząd będzie musiał w końcu rozpocząć trudne reformy, które - zgodnie ze słowami jego przedstawicieli - były do tej pory niemożliwe do wprowadzenia przez brak przychylności ze strony śp. Lecha Kaczyńskiego.

Nie ulega wątpliwości, że najpoważniejszym wyzwaniem, przed którym staną rządzący będzie gospodarka, a konkretnie stan finansów publicznych. Polska jest jak na razie jedynym większym krajem Unii Europejskiej, który nie przygotował pakietu poważnych oszczędności budżetowych.

W kampanii wyborczej ze strony zwycięskiego według sondaży kandydata usłyszeliśmy na temat gospodarki dużo banałów i zapowiedzi posunięć, które - zakładając ich spełnienie - raczej doprowadziłyby do zwiększenia wydatków państwowych zamiast ich zmniejszenia.

Tymczasem oprócz finansów publicznych na zreformowanie czeka mnóstwo innych, czasem mniejszych a czasem większych rzeczy, które pozwoliłyby na zwiększenie dobrobytu Polaków i uwolnienie ich społecznej energii.

Reklama

Choć chciałoby się wierzyć, że 500 dni spokoju - o które niedawno apelował premier Donald Tusk - zostanie wykorzystane na przeprowadzenie tych ważnych reform, to nie można zapominać o poważnym czynniku ryzyka, który może powstrzymać rządzących przed ich przeprowadzeniem. Chodzi o wybory parlamentarne w 2011 roku.

Miejmy zatem nadzieję, że po ogłoszeniu oficjalnych wyników wyborów prezydenckich nie usłyszymy po raz kolejny, że reform nie można przeprowadzić "z jakiegoś powodu", a w domyśle - ponieważ politycy bardziej skupią się na kolejnych, nadchodzących wyborach.

Miejmy nadzieję, bo zgoda buduje, a Polska jest najważniejsza.