75 procent ropy, która wyciekła po wypadku i awarii urządzenia wiertniczego 20 kwietnia, wyparowało, zostało przechwycone, zebrane z powierzchni wody lub spalone - powiedziała w środę w telewizji ABC News doradczyni Białego Domu ds. energetyki Carol Browner.

Pozostałe 25 procent z 172 milionów galonów ropy (1 galon - 3,75 l), czyli 43 mln galonów, to wciąż prawie czterokrotnie więcej ropy, niż wyciekło jej w wyniku innej katastrofy ekologicznej, na Alasce w 1989 r., po wypadku tankowca "Exxon Valdez".

W raporcie rządowym ocenia się, że ropa, która pozostaje jeszcze w wodzie lub na brzegu zatoki, może stworzyć pewne problemy ekologiczne. Większość jednak utrzymuje się w postaci cienkiej plamy na powierzchni wody lub w postaci rozproszonej pod powierzchnią i zdaniem naukowców szybko ulega rozcieńczeniu.

Raport sugeruje, że straty ekologiczne są dużo mniejsze, niż się początkowo obawiano. Wyciek ropy został zatamowany za pomocą specjalnej kopuły 15 lipca.

Reklama

We wtorek specjaliści z BP - koncernu, który dzierżawił urządzenie wiertnicze i prowadził wiercenia - przystąpili do procedury zwanej "static kill". Polega ona na wpompowywaniu mułu do uszkodzonego wierzchołka szybu położonego 1,6 km pod powierzchnią zatoki - miejsca wycieku - aby zmusić ropę do "powrotu" do złoża.

Po ośmiu godzinach tych prac BP ogłosiło w środę nad ranem (czasu lokalnego), że zakończyły się one sukcesem. BP zamierza teraz zacementować szyb i czeka na zielone światło od rządu amerykańskiego.