Europejskie kryzysy szanują czas świąt. To w końcu stara Europa. Dotkliwy kryzys na rynku obligacji zatrzymał się w połowie grudnia i powrócił w ubiegłym tygodniu.
Panika wybuchła, kiedy rentowność obligacji wzrosła, a euro tąpnęło. Rozważmy fundamentalną zmianę, do jakiej doszło: Europa Zachodnia jest obecnie uważana za obciążoną wyższym ryzykiem niż Europa Środkowa i Wschodnia.
W ubiegłym tygodniu na radarze międzynarodowych inwestorów znalazła się Belgia. W tym roku jej dług narodowy przekroczy sto procent PKB. Belgia ma również najwyższe spośród wszystkich krajów europejskich zaangażowanie w dług Irlandii w stosunku do PKB. Pilnie potrzebuje silnego rządu, który podejmie niepopularne decyzje o uporządkowaniu sytuacji w bankach, zreformuje system zabezpieczeń społecznych i przywróci finanse publiczne na stabilną, długoterminową trajektorię.
Reklama
Rentowność 10-letnich obligacji włoskich rosła. Niebezpieczeństwo w tym kraju polega na politycznej destabilizacji podobnej do tej w Belgii. Na szczęście Włochy mają mocniejszy sektor bankowy.
Brak politycznego przywództwa, zarówno na poziomie narodowym, jak i europejskim, jest przyczyną rozszerzania się kryzysu. Manifestacją braku przywództwa jest konsensus polityczny panujący w UE, że kryzys skoryguje się sam i że potrzebne jest jedynie zwiększenie płynności. To błąd. To, że kryzys trwa i sam się napędza, jest wynikiem dwóch współgrających ze sobą elementów: połączonego kryzysu wypłacalności oraz kryzysu konkurencyjności. By zaradzić temu drugiemu, południowa Europa potrzebowałaby natychmiastowej deflacji. Płace i ceny powinny spaść o 30 procent, by zrównać się z poziomami z północnej części strefy euro. Można sobie wyobrazić, że peryferie poradzą sobie z problemem konkurencyjności albo problemem zadłużenia, ale z pewnością niejednocześnie, bez dewaluacji lub ogłoszenia upadłości.