Dyskusja o podatku bankowym w Polsce pojawiła się wraz z wprowadzeniem tego rozwiązania w kilku krajach europejskich, a także za sprawą prac Komisji Europejskiej czy MFW. Obie instytucje wydają się dochodzić do podobnych wniosków. Po pierwsze, koszty, jakie poniosły budżety państw dla ratowania sektora bankowego, uzasadniają nałożenie na banki dodatkowego obciążenia. Że efektywnym rozwiązaniem jest wprowadzenie opłaty bankowej lub podatku od działalności banków, natomiast możliwości wprowadzenia efektywnego podatku od transakcji są ograniczone. Że podstawą opodatkowania mogłyby być pasywa banków z wyłączeniem kapitałów własnych i depozytów objętych gwarancjami. Idea podatku bankowego z pewnością by upadła, gdyby nie jej polityczny wątek.

>>> Zobacz też: Kornasiewicz: Polskie banki nie wzięły nawet złotówki z budżetu (WIDEO)

Włączenie w dyskusję MFW czy KE miało nadać jej pozory merytorycznego charakteru. Na fali mody na „karanie” banków chodzi jednak o przypodobanie się opinii publicznej. Czemu miałby służyć podatek bankowy w Polsce? Argumenty KE i MFW odnoszą się do fiskalnej i demotywującej funkcji podatków. Uzasadnieniem fiskalizmu miałyby być przywileje, głównie w postaci pomocy, którą otrzymuje sektor w sytuacjach kryzysowych. Demotywująca rola podatku miałaby natomiast na celu ograniczenie skali działalności banków związanej z dokonywaniem ryzykownych inwestycji czy transakcji. Argumenty te mogą być słuszne w odniesieniu do krajów rozwiniętych, ale są nietrafione w przypadku Polski. Polski sektor bankowy nie wymagał wsparcia ze strony rządu. Co więcej, pozostaje niedorozwinięty wstosunku do wielkości gospodarki.

W krajach rozwiniętych aktywa banków stanowią dziś wielokrotność ich PKB, w Polsce wynoszą nieco ponad 80 proc. To mniej niż w starych (średnia 365 proc.) i nowych krajach członkowskich Unii (115 proc.). Sektor bankowy w Polsce nie osiąga rozmiarów zapewniających optymalne wsparcie dla rozwoju gospodarki. Ze względu na istniejący potencjał dla tradycyjnej działalności rozwój ten może się odbywać w granicach tradycyjnego ryzyka bankowości komercyjnej. Świadczą o tym m.in. niewielki udział aktywów związanych z działalnością handlową w bilansach banków (7 proc. na koniec 2009 r. przy średniej dla UE na poziomie 20 proc.) czy wysoki, ok. 60-proc. udział depozytów klientów w strukturze finansowania banków.

Reklama

>>> Czytaj też: Kornasiewicz: Przed nami decydująca batalia o rozwój gospodarki

Bezpieczny profil biznesu banków w Polsce przełożył się na ich wyniki w czasie kryzysu. Podczas gdy w Belgii czy Irlandii straty netto banków osiągnęły wartość 30 proc. ich kapitałów, w Polsce zysk operacyjny zamortyzował wyższe koszty ryzyka związane ze spowolnieniem gospodarczym. W efekcie wynik netto pozostał w 2009 r. dodatni, a rentowność kapitału utrzymała się na przyzwoitym poziomie 11,3 proc. Nie sposób też nie odnieść się do istniejących obciążeń sektora. Banki są płatnikami podatku dochodowego od osób prawnych (2,3 mld złotych w 2009 r.) i VAT (1 mld złotych rocznie). Polskie rozwiązania w zakresie zaliczania rezerw celowych oraz strat na sprzedaży należności kredytowych do kosztów podatkowych należą do najmniej korzystnych w Unii. Łącznie w 2009 r. banki poniosły obciążenia fiskalne w wysokości ok. 4 mld złotych. W tym samym roku klienci korzystający z usług finansowych zapłacili ok. 3,5 mld złotych z tytułu podatku od dochodów kapitałowych. Zdaniem partii opozycyjnych podatek bankowy uchroniłby przeciętnego Kowalskiego przed konsekwencjami łatania dziury budżetowej. To błędny i nieuczciwy sposób przedstawiania sprawy podatku. Te rozwiązania niosą ze sobą szkodliwe konsekwencje. Warto je prześledzić na przykładzie 10 największych banków w Polsce. Wszystkie wypracowały w 2009 r. zysk netto. Gdyby jednak istniał proponowany podatek, to przy założeniu braku działań dostosowawczych 5 z tych banków poniosłoby stratę. To pokazuje, jak „ślepy” jest podatek od aktywów.

Temat podatku bankowego podchwyciło Ministerstwo Finansów. Resort wydaje się iść w kierunku rozwiązań tzw. europejskich, czyli opodatkowania pasywów po odjęciu kapitałów własnych i depozytów objętych gwarancjami. W Polsce to kwota rzędu 600 miliardów złotych. Składają się na nią w głównej mierze depozyty klientów, zobowiązania wobec zagranicznych instytucji finansowych oraz zobowiązania wobec krajowych banków. Opodatkowanie należałoby interpretować jako zachętę do ograniczania finansowania gospodarki oraz substytucji finansowania zagranicznego depozytami detalicznymi. To drugie oznacza w praktyce także mniejszy strumień kredytów, gdyż przez kolejne kilka lat cały przyrost lokalnej bazy depozytowej byłby wykorzystywany na spłatę zobowiązań zagranicznych. Ostatnią kwestią jest postulat MFW i KE gromadzenia funduszy na wypadek przyszłych kryzysów.

W Polsce takie fundusze już są. W ramach BFG funkcjonują Fundusz Ochrony Środków Gwarantowanych i Fundusz Pomocowy. Ich zadaniem jest zabezpieczenie wypłat depozytów gwarantowanych w przypadku niewypłacalności któregoś z banków. Fundusz Pomocowy oferuje też wsparcie instytucjom zagrożonym niewypłacalnością. Środki w ramach BFG to kwota ok. 8,5 miliarda złotych, czyli ok. 2,5 proc. depozytów objętych gwarancją. Zawsze warto się zastanawiać nad ulepszeniem istniejących rozwiązań. Trzeba jednak tę debatę prowadzić na poziomie eksperckim. Jak bowiem pokazują okoliczności towarzyszące różnym dyskusjom na tematy ekonomiczne, politycy nie zawsze kierują się dobrem gospodarki.