Rynek agencji handlu nieruchomościami to ławica drobnych rybek i kilka rekinów. Ile firm tego typu działa w kraju, tego dokładnie nikt nie jest w stanie określić. Nawet pracownicy Ministerstwa Infrastruktury, które wydało dotychczas 15 705 licencji, przyznają, że nie każdy pośrednik ma własną agencję.
– Można oszacować, że w całym kraju działa jednak około 10 tys. pośredników – mówi Kamil Magiera, właściciel jednej ze stołecznych agencji. – Najwięcej, co oczywiste, w dużych miastach.
Jak szacują specjaliści, zaledwie około 10 – 15 proc. transakcji realizowanych jest przez wielkie, ogólnopolskie, mające po kilka, kilkanaście oddziałów firmy sieciowe. Ogromna większość obrotu (około 60 proc.) przypada na małe, lokalne agencje rodzinne. – To one są solą tego biznesu – przyznaje Agnieszka Dąbrowska, dyrektor Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości.

Zalety stabilizacji

Reklama
Czy jest popyt na ich usługi? Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że niewielki. Po okresie szalonego boomu z lat 2006 – 2008, kiedy każda nieruchomość znajdowała nabywcę niemal na pniu, bo jej wartość rosła po kilka procent miesięcznie, nadszedł czas uspokojenia. Dzisiaj ceny z miesiąca na miesiąc wahają się o ułamki procent, a sprzedaż lokalu zajmuje średnio około trzech miesięcy.
Ta sytuacja jednak, jak przekonują specjaliści, nie pogarsza, a paradoksalnie poprawia perspektywy branży. – Boom jest oczywiście przyjemny, bo agencja zarabia szybko i dużo – mówi Agnieszka Dąbrowska. – Ale stabilizacja także ma swoje zalety. Klienci wolą mieć pewność, że mieszkanie, za które płacą ciężkie pieniądze, będzie wolne od ukrytych wad materialnych lub prawnych, takich jak na przykład zadłużenie.
Dlatego choć na całym rynku transakcji jest mniej niż przed kryzysem, coraz więcej z nich realizują wyspecjalizowane agencje.
Nie każdy może z marszu zająć się tego typu działalnością. Na mocy ustawy o gospodarowaniu nieruchomościami o licencję mogą się ubiegać absolwenci studiów wyższych, którzy ukończyli co najmniej półroczne kierunkowe studia podyplomowe i mają nie mniej niż roczny staż pracy pod nadzorem licencjonowanego pośrednika.
Nie znaczy to jednak, że uprawnienia musi mieć właściciel agencji. – Na rynku funkcjonuje coraz więcej firm, których właściciele swoją aktywność ograniczają do wsparcia kapitałowego – zauważa Marcin Jańczuk, rzecznik Metrohouse.
Oczywiście licencjonowanemu pośrednikowi trzeba zaproponować godziwe wynagrodzenie. W dużych miastach, gdzie agencji jest bez liku, pensja doradcy składa się zazwyczaj z niewielkiego ryczałtu (od 500 do 1500 zł) i procentu od wartości każdej potwierdzanej transakcji. Ale to nie wszystko. Za przygotowane osobiście umowy właściciel powinien zapłacić takiej osobie prowizję mogącą sięgać 40 – 60 proc. tego, co na transakcji zarobi agencja. – Dlatego posiadanie licencji przez właściciela, choć nie jest konieczne, należy jednak uznać za bardziej opłacalne – uważa Kamil Magiera.

Niewielkie inwestycje

Wiele osób garnie się do prowadzenia tego typu działalności, bo zarobki są stosunkowo duże, a koszty do wysokich nie należą. Rzeczywiście, jak twierdzą specjaliści, inwestycje mogą sprowadzać się do wynajęcia odpowiedniego, najlepiej leżącego w atrakcyjnej lokalizacji mieszkania i kupna niezbędnego w tym fachu sprzętu komputerowego.
W przypadku systemów franczyzowych (w sumie działa ich około dziesięciu) właściciel szyldu wymaga zazwyczaj inwestycji na poziomie od kilkunastu do 50 tys. zł. Dotyczą one przede wszystkim przystosowania lokalu do obsługi klienta. Zwykła, mała agencja natomiast może działać przede wszystkim w internecie, umawiając pracowników z klientami na mieście i we własnym biurze, nie przyjmując nikogo.
Zarobki jednak nie są wcale pewne, bo zależą od tego, czy uda się znaleźć kupca na mieszkania. Standardowe umowy na pośrednictwo zazwyczaj podpisywane są tylko ze sprzedającym. Kupujący trafiają do agencji głównie dzięki reklamie, dlatego warto w nią inwestować.

Niepewne zyski

Stawki za pośrednictwo wynoszą od 2 do 3 proc. wartości nieruchomości. Zatem na przykład za lokal kosztujący 400 tys. zł agencja może zgarnąć od 8 do 12 tys. zł. – Jeżeli w miesiącu uda się sprzedać pięć mieszkań, co nie jest ambitnym zadaniem, zarobek rzeczywiście jest godziwy – przekonuje Kamil Magiera.
Może nawet być dwa razy większy, jeżeli uda się opłatę pobrać także od kupujących. Zwykle dzieje się tak w sytuacji, gdy zainteresowany nabyciem nieruchomości klient sam zgłosi się do agencji, określi swoje wymagania i firma będzie szukać lokalu na jego konkretne zlecenie. Takie sytuacje nie zdarzają się często.
Jak sugeruje Agnieszka Dąbrowska, największy i, co bardzo ważne, pewny zarobek gwarantują umowy na wyłączność. Prowizja wynosi wówczas od 4 do 5 proc., a właściciel agencji jest pewien, że to właśnie on zarobi. Może zatem inwestować w doprowadzenie do takiej transakcji. Przydają się wówczas banery informacyjne na nieruchomości, reklamy w prasie czy ogłoszenia w specjalistycznych gazetkach.
W przypadku ofert niemających klauzuli wyłączności, a tych jest najwięcej, sposób reklamy trzeba dostosować do prawdopodobieństwa zgarnięcia prowizji. Jeśli jest ono niewielkie, wystarczy umieszczenie oferty na stronach portali specjalistycznych. Jedno ogłoszenie kosztuje zazwyczaj kilka złotych. Jeżeli dodatkowo uda się z właścicielem nieruchomości wynegocjować atrakcyjną cenę, jak zapewniają szefowie agencji, jest duża szansa, że uda się znaleźć kupującego i wziąć prowizję.
A o to, by wygrać z innymi wyścig o wynagrodzenie, w tym biznesie chodzi.
ikona lupy />
Wtórny rynek nieruchomości / DGP