Po zabiciu przez amerykańskich komandosów Osamy bin Ladena politycy i analitycy zadają pytanie, czy to koniec Al-Kaidy. Niewiele na to wskazuje. Jej model organizacyjny jest niezwykle elastyczny i dostosowany do najtrudniejszych warunków. Grupa ta została najskuteczniejszą jak dotąd organizacją terrorystyczną, ponieważ odrzuciła wzory działania podobnych struktur z przeszłości. W przeciwieństwie do nich postawiła nie na model małej armii lub bojówki, ale nowoczesnej firmy ewoluującej w zależności od warunków rynkowych. Można się od niej wręcz uczyć, jak przetrwać, gdy wszyscy wokół chcą twojej zagłady.
Kiedy odrzucimy uzasadnioną niechęć do Al-Kaidy jako bandy morderców, ujrzymy efektywną, dobrze zbilansowaną strukturę wojenno-biznesową. Zaczęła ona od modelu luźnej spółki usługowej o wieloosobowym kierownictwie, by przejść przez etap scentralizowanego zarządu z podporządkowanymi mu oddziałami regionalnymi, a następnie franczyzodawcy, by dojść wreszcie do obecnego sprzedawcy marki, który sam już ma niewiele do roboty, bo na jego „dobre imię” trudzą się inni. W dodatku działa – podobnie jak internet – w sieci rozproszonej, nie ma centrali, którą można zniszczyć. To koszmar ze snów mitycznych rycerzy – smok, którego odcinane łby ciągle odrastają.
Kiedy spojrzymy wstecz na główne organizacje terrorystyczne lat 70. i 80. – Czerwone Brygady, Bader-Meinhoff, IRA, ETA, OWP, Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny, Tamilskie Tygrysy czy kolumbijski FARC – widać, że zostały zbudowane według jednego modelu. Miały jednoosobowe lub kolektywne – ale składające się ledwie z kilku osób – kierownictwo, które bezwzględnie egzekwowało swoją wolę. Ich struktury miały charakter kadrowy, wzorowany na armii. Finansowanie zapewniali głównie państwowi donatorzy, a kontrolowało je kierownictwo, które przywłaszczało sobie sporą część darów. Także obecnie kilka ugrupowań działa według podobnych zasad, by wymienić Hamas, Hezbollah czy ciągle aktywny FARC. Al-Kaida od początku była czymś innym. Wybrała tak dalece odmienny model, że tylko zabijanie niewinnych cywili jako cel operacji pozwala umieścić ją w jednej grupie z powyższymi organizacjami.
Zaczęła od spółki usługowej. Podczas afgańskiej wojny z Sowietami powstała grupa pośrednicząca w przerzucaniu na front arabskich ochotników. Zapewniała im kwatery, szkolenie, ale także budowała szkoły koraniczne, wspierała biednych, opiekowała się rannymi. Żadne państwo – ani Arabia Saudyjska, ani Ameryka nie miało nad nią kontroli finansowej, jak wykazał Peter Bergen, autor najbardziej dociekliwej biografii Osamy. Bin Laden nie był nawet jej szefem, współkierował spółką z Abdallahem Azzamą.
Reklama
Z czasem wyewoluowała ona jednak w scentralizowaną strukturę, bardziej efektywną militarnie i przede wszystkim PR-owo. Bin Laden skupił wokół siebie co radykalniejszych bojowników i założył obóz w Afganistanie. Spółka usługowa nie wypłynęłaby na szersze wody, ponieważ tym samym zajmowały się inne grupy. Nowo powstała czysto arabska organizacja bojowa była zaś tylko jedna i miała oddziaływać nie tyle na sytuację militarną w Afganistanie, co na cały świat muzułmański. Udało jej się, plan został zrealizowany.
Właśnie ta gromada stała się bazą rozwoju firmy, gdy upadli komuniści w Afganistanie, a zwycięscy mudżahedini nie chcieli już arabskich ochotników i trzeba było uciekać do Sudanu. Pretorianie rozpełzli się po świecie, werbując nowych członków i dokonując akwizycji na rynku, czyli przejmując inne grupy terrorystyczne. Najsłynniejszym zakupem był egipski Islamski Dżihad, z którego wywodzi się zastępca bin Ladena, Ajman az-Zawahiri.
Spółka Al-Kaida miała już zagraniczne oddziały i mogła prowadzić operacje w skali globalnej, zaś zwycięstwo talibów w Afganistanie stworzyło jej centrali bezpieczną przystań. Tu powstawały plany ataków, instrukcje konstruowania bomb, stąd płynęły rozkazy. Talibowie wydzierżawili spółce swoje terytorium w zamian za petrodolary, które stanowiły znaczną pozycję w ich budżecie.
Model ten stracił jednak rację bytu po ataku Amerykanów na Afganistan w 2001 r. Centrala została rozbita, a jej resztki schroniły się do Pakistanu. Nastał etap franczyzy. Możliwości organizowania operacji z Pakistanu spadły do zera, podobnie z przekazywaniem dotacji bezpośrednio bin Ladenowi. Marka firmy, a i pozycja jej lidera były jednak wciąż na tyle silne, że garnęli się pod jego skrzydła liczni naśladowcy. Ale teraz to oni najpierw tworzyli struktury, a dopiero potem autoryzował je bin Laden albo az-Zawahiri. Nikt nie jeździł też do centrali po rozkazy. Dowodzenie zostało zastąpione luźną koordynacją działań. Największą strukturą franczyzową stała się Al-Kaida w Iraku założona przez Abu Musaba az-Zarkawiego. Silna, brutalna, niemal doszczętne rozbita przez Amerykanów, miała tylko luźne powiązania z pakistańską Al-Kaidą, choć używała jej nazwy. Kolejne franczyzy to Al-Kaida na Półwyspie Arabskim i Al-Kaida Maghrebu. W przeciwieństwie do irackiego odpowiednika mają się dobrze. Pakistańska centrala przyduszona atakami amerykańskich samolotów bezzałogowych z roku na rok słabła, obie franczyzy zaś pomnażały w tym czasie szeregi i rozszerzały wpływy z baz w Jemenie i Mali. Zdominowały wręcz centralę. To z ich strony, a nie Pakistanu, może wyjść udane uderzenie odwetowe za śmierć bin Ladena.
Zainteresowanie franczyzą Al-Kaidy wyraźnie spadło. Jak dowodzi Leah Farell w „Foreign Affairs” w ostatnich latach nie udało się już dokonać żadnej akwizycji. Wpływy bin Ladena spadły, przestał być realnym przywódcą, a nawet stymulującym do walki symbolem. Rynek, nawet terrorystyczny, nie zna jednak luki, pojawił się zatem nowy pomysł na przetrwanie – sprzedaż marki.
Kupiło ją ugrupowanie Szabab z Somalii, które kontroluje dziś jedną trzecią kraju, ale jest raczej radykalną milicją niż ekstremistyczną konspiracją. Posługuje się nazwą lub powołuje na afiliacje z Al-Kaidą, kiedy jest mu to wygodne, z samą organizacją nie ma jednak wiele wspólnego. Markę wykorzystują też w Afganistanie międzynarodowe grupki podległe komendantowi Hakkaniemu, sojusznikowi talibów, najgroźniejszemu przeciwnikowi NATO w tym kraju. Uaktywniły się w ciągu ostatnich sześciu miesięcy we wschodnich prowincjach Kunar, Nuristan i Nangarhar. Jego pozycja jest jednak tak silna, że to Al-Kaida potrzebuje jego, a nie on jej.
Mimo klęsk, wybicia przez Amerykanów większości jej przywódców z Osamą bin Ladenem na czele, organizacja trwa dzięki elastycznej strukturze reagującej błyskawicznie na zmianę warunków. Nie globalne powiązania ani fanatyzm są siłą organizacji, ale najnowocześniejszy model zarządzania. To nie ostatnie jej słowo. Al-Kaida eksperymentuje teraz z funkcjonowaniem bez sprecyzowanego zarządzania. To etap, do którego nie doszły nawet najbardziej nowatorskie koncerny. Wyobraźmy sobie strukturę sieciową samorealizującą cele biznesowe pod wpływem jedynie podstawowych impulsów sprawczych. To śpiew przyszłości zarządzania, Al-Kaida właśnie testuje takie rozwiązanie.
ikona lupy />
Andrzej Talaga / Forsal.pl