Rok po przyznaniu wartego 110 mld euro pakietu pomocowego Grecja szykuje się na drugi bailout. Kolejna pożyczka w UE i MFW ma posłużyć spłacie... pierwszej. Jeśli taki scenariusz zostanie zrealizowany, koncepcja bailoutów straci wiarygodność.
O pesymistycznym scenariuszu dla Aten najpierw mówił szef eurogrupy, premier Luksemburga Jean-Claude Juncker. Wczoraj w wywiadzie dla BBC komentował go szef ministerstwa finansów Wielkiej Brytanii. – Nie sądzę, by plajta była nieunikniona, ale Grecja może potrzebować dodatkowego wsparcia – mówił George Osborne. – Rynki są dość sceptyczne. Podejrzewam, że najbliższe tygodnie upłyną na dyskusjach z innymi europejskimi ministrami finansów o tym, jak możemy spróbować pomóc Grekom wybrnąć z tej sytuacji – dodawał.

Bailoutowe obciążenia

16 maja ministrowie finansów strefy euro będą rozważać możliwość udzielenia drugiego kredytu. Jean-Claude Juncker ogłosił to po tajnym, przeprowadzonym bez wiedzy Komisji Europejskiej, spotkaniu ministrów, po którym fala spekulacji o bankructwie Grecji tylko się wzmogła.
Reklama

>>> Polecamy: Związkowcy zapraszają Greków do protestów w Polsce

Sprawa jest poważna. Ubiegłoroczny bailout, choć został oprocentowany atrakcyjniej niż późniejsza pomoc dla Irlandii (odpowiednio 5,2 proc. wobec 5,8 proc. w skali roku), jedynie zwiększa grecki dług publiczny, który w kulminacyjnym momencie w 2013 r. przekroczy 150 proc. PKB. Premier Grecji Georgios Papandreu próbował przekonać europejskich partnerów, by przedłużyli okres jego spłaty z 2016 r. do 2022 r. – Gdy stopa procentowa jest zbyt wysoka, staje się karą – tłumaczył podczas niedawnej wizyty w Berlinie. Na razie bezskutecznie.
– Nawet wdrożenie reform strukturalnych, wymuszonych na nas przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, nie spowoduje, że nasz dług publiczny zacznie spadać – mówił niedawno „DGP” Angelos Tsakanikas z Fundacji Badań Ekonomiczno-Przemysłowych w Atenach.

>>> Czytaj też: Grecja jeszcze zagrozi Europie

Aby zbić deficyt (mimo reform wciąż przekraczający 10 proc. PKB) rząd przygotował program prywatyzacji, który ma przynieść w ciągu pięciu lat 50 mld euro. W piątek socjalistyczny premier mówił jednak, że podana kwota nie jest celem samym w sobie, a rząd nie wyprzeda majątku po cenach promocyjnych.

Drachma na horyzoncie

Tymczasem coraz większa grupa ekonomistów jest przekonana co do konieczności restrukturyzacji greckiego długu. W lutym eksperci skupieni wokół European Economic Advisory Group ostrzegali, że Ateny mogą odmówić spłaty 1/3 należności. Piątkowy „Der Spiegel” napisał nawet, że restrukturyzacji będzie towarzyszyć opuszczenie przez Grecję strefy euro i znaczna dewaluacja drachmy, co miałoby pomóc miejscowym eksporterom. Zdaniem cytowanego przez „Handelsblatt” znanego niemieckiego ekonomisty Hansa-Wernera Sinna powrót do starego pieniądza byłby dla Grecji mniejszym złem. Dziś zarówno szef euro grupy, jak i władze greckie stanowczo zaprzeczają, jakoby scenariusz powrotu do drachmy był kiedykolwiek rozpatrywany.

Za i przeciw przywrócenia drachmy

Przecieki z unijnych korytarzy, o których jako pierwszy napisał „Der Spiegel”, pozwalają założyć, że powrót Grecji do drachmy jest coraz poważniej brany pod uwagę. Rezygnacja z euro, jako pierwsza zapowiedź restrukturyzacji długu, doprowadziłaby do panicznej wyprzedaży obligacji rządowych, co w połączeniu z dewaluacją (nawet 50 proc.) jeszcze napompowałoby grecki deficyt, zdenominowany w większości w europejskiej wspólnej walucie. Innym skutkiem byłaby plajta greckich banków, dotkniętych wycofywaniem wkładów.
Powrót do starego pieniądza przyniósłby jednak wytchnienie eksporterom. Silna wspólna waluta sprawia, że mniej konkurencyjne firmy z południa Europy przegrywają z Niemcami czy Holendrami. Dlatego gdy w latach 2001 – 2008 wartość greckiego importu skoczyła o 23,5 mld euro, eksport wzrósł jedyne o 4,3 mld euro, pogłębiając deficyt handlowy o 80 proc. Powrót do drachmy mógłby odwrócić ten trend.
Doniesienia „Spiegla” spotkały się z natychmiastowym dementi Jeana-Claude’a Junckera, a Georgios Papandreu nazwał je „bliskimi przestępczych”. Z drugiej strony historia eurokryzysu zadłużenia dowodzi, że wiele sensacji niemieckiego tygodnika, choć bezwzględnie dementowanych, okazywało się prawdą. Sam Juncker w niedawnym wywiadzie dla „WSJ” przyznał, że by nie siać paniki wokół euro, często kłamie, dementując lub potwierdzając przecieki mediów.