15 maja miną trzy lata, od kiedy na fotelu szefa Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad zasiadł Lech Witecki. W branży drogowej i jego najbliższym otoczeniu słychać jednak, że najtrudniejszy egzamin jest dopiero przed nim.
„Wierz w cuda, ale na nie nie licz” – ten aforyzm powinien przyświecać urzędnikowi, który w najbliższych miesiącach zostanie wystawiony na serię prób. Rozkręcone przez ekipę Witeckiego tytanicznym wysiłkiem dziesiątki budów – dziś w Polsce trwa realizacja ok. 1350 km autostrad, dróg ekspresowych i obwodnic – wchodzą w decydującą fazę, a to oznacza, że problemy będą się sypać jak z rękawa. Czy sternik GDDKiA poradzi sobie z rozbrajaniem min, którymi usłane są place budów? Na razie stara się pokazać twarz twardziela, który nie toleruje żadnych gierek ze strony wykonawców.

Grają kartą Euro 2012

Reklama
Podczas swojej kadencji Witecki zerwał już dwa kontrakty na budowę autostrad. W obu przypadkach za opóźnienia w realizacji inwestycji, ale nie brakuje wątpliwości, czy postąpił słusznie. Część obserwatorów uważa, że błędów nie ustrzegli się jego ludzie. Jedno wiadomo na pewno: budowlane firmy tanio skóry nie sprzedadzą, dlatego na ostateczne rozstrzygnięcia sporów trzeba będzie poczekać do werdyktu sądu.
Eksperci zwracają uwagę, że takich konfliktów w najbliższych miesiącach może być jeszcze więcej. Firmy budujące autostrady nie mogą się na razie pochwalić wysokim zaawansowaniem prac, z reguły oscylującym wokół 20 – 30 proc. Cyfry są niepokojące, tym bardziej że oddanie większości odcinków zaplanowano dokładnie za rok.
Terminy to niejedyny kłopot Witeckiego. Kolejny to pieniądze. W efekcie szaleńczej konkurencji wywołanej kryzysem gospodarczym większość kontraktów trafiała do wykonawców z cenami o 40, a nawet 50 proc. niższymi od kosztorysów. Dziś koncerny budowlane domagają się dopłat do inwestycji. Wykonawcy chętnie grają kartą „Euro 2012”. Autostrady muszą być przejezdne na kilka dni przed rozpoczęciem piłkarskich mistrzostw Starego Kontynentu. Gdyby tak się nie stało, dla każdego rządu tak spektakularna porażka byłaby nie do przełknięcia.
Nic więc dziwnego, że Lech Witecki funkcjonuje pod potężną presją. Albo dokończy dzieło i przejdzie do historii, albo plan budowy dróg rozsypie się jak domek z kart, a on sam padnie pod krytyką mediów i opozycji. W branży mówi się, że jeśli czarny scenariusz się spełni, winny będzie... sam Witecki.
– Kiedy obejmował stanowisko, mógł uczciwie przyznać, że realizacja drogowego harmonogramu w terminie przypominałaby wygranie w lotto bez wysyłania kuponu, ale tego nie zrobił. Podjął rękawicę i teraz wszyscy patrzą, czy padnie na deski – mówi „DGP” jeden z prezesów giełdowej spółki budującej drogi.

Dziur nikt nie wybaczy

Z liczby wybudowanych kilometrów media najchętniej rozliczają kolejnych ministrów infrastruktury, ale to szef drogowej dyrekcji jest jego prawą ręką. Na razie Witecki radzi sobie z inwestycjami całkiem dobrze, a w resorcie infrastruktury cieszy się bezgranicznym zaufaniem ministra Cezarego Grabarczyka.
Eksperci przypominają, że Witecki gra o bardzo wysoką stawkę jeszcze z jednego powodu. – Ceną za szaleńczy, ale i tak przegrany wyścig z czasem może być niska jakość wykonania dróg. A dziur w nowych autostradach kierowcy nie wybaczą – mówi Adrian Furgalski, ekspert w branży infrastrukturalnej.
Szef GDDKiA na razie nie traci głowy. Publicznie twardo przypomina, że wykonawców nieustannie nękają kontrolerzy wyposażeni w najnowocześniejszy sprzęt laboratoryjny służący do badania jakości układanych dróg. Nie zawsze przynosi to jednak porządany skutek. Zimą – zaledwie kilka dni przed otwarciem drogi – wybuchła afera z fuszerką na najdroższej trasie ekspresowej w Polsce, odcinku drogi S8 będącej fragmentem warszawskiej obwodnicy. Szosa wybudowana w cenie ponad 200 mln zł za kilometr będzie poprawiana, bo kontrolerzy wykryli m.in. zbyt małą ilość asfaltu w asfalcie. Dlaczego laboratoria nie wykryły usterek wcześniej – nie wiadomo.
Ile takich niespodzianek zafunduje kierowcom Witecki, okaże się za rok.