W okresie Bożego Ciała 22 – 26 czerwca na polskich drogach zginęło 71 osób. Tylko w roku 2009 smierć na szosach poniosły 4572 osoby (dla porównania w atakach z 11 września 2001 r. – 2973). Czy słyszeli Państwo o pomysłach, by zdelegalizować samochody albo poddać ich obrót monitorowaniu przez służby specjalne? Część winnych kolizji spowodowała je, jadąc pod wpływem alkoholu. Jakieś nowe regulacje w obrocie trunków procentowych, może projekt prohibicji? Nic. Przyzwyczailiśmy się już do takiej skali śmierci na drogach. Uważamy ją za akceptowalną. To cena postępu i swobody przemieszczania się, jaką daje samochód.

>>> Czytaj również: Zamach w królestwie dobrobytu - Norwegia utraciła swoją niewinność

W tym felietonie chodzi o inną cenę, także krwi, której na razie nie jesteśmy gotowi zapłacić – ofiar ataków terrorystycznych. Emocje związane z rzezią w Norwegii opadły, można więc pomyśleć chłodno o ataku i jego konsekwencjach. Anders Breivik zabił przy użyciu bomby skonstruowanej z substancji chemicznych używanych w rolnictwie 8 ludzi w Oslo (kolejne 69 na wyspie Utoya). W reakcji Komisja Europejska pracuje właśnie nad projektem nadzoru handlu nawozami sztucznymi. Po poprzednich zamachach lub próbach zamachu wprowadzono monitorowanie wielkich miast siecią kamer, zakaz wnoszenia płynów na pokłady samolotów, zdejmowanie butów do kontroli, skanowanie ciała pasażerów na terminalach i wiele innych obostrzeń godzących w naszą godność i wolność osobistą. Tymczasem żaden z ataków po 11 września nie był groźny dla funkcjonowania zaatakowanych państw, jeśli zaś chodzi o liczbę ofiar, jest porównywalna do zabitych na drogach w jednym europejskim kraju podczas długiego weekendu. Skala środków ostrożności jest nieadekwatna do skali zagrożenia.

>>> Polecamy: Zachód chyli się ku upadkowi. Brakuje nam wizji

Reklama
Reakcja na terror tak różni się od spokojnej i wyważonej reakcji na wypadki samochodowe, ponieważ wywołuje irracjonalny strach, kraksy zaś to strach oswojony. Nie oczekujemy od państwa, by całkowicie wyeliminowało zderzenia, bo to nierealne, tak jak pozbycie się chorób i odwrócenie procesu starzenia się. W wypadku terroryzmu jest inaczej – żądamy wręcz, by państwo i wspólnota międzynarodowa rozprawiły się z nim raz na zawsze. To, niestety, także nierealne, zabijanie bowiem, czy to w atakach terrorystycznych, czy wojnach, jest stałym elementem historii ludzkości, można je minimalizować, nigdy wyeliminować. Czas zaakceptować tę cenę krwi, podobnie jak akceptujemy zabitych w wypadkach samochodowych. Inaczej w imię bezpieczeństwa popadniemy w paranoję.
Na wieść o projekcie zamknięcia pubów pisarz Gilbert Chesterton skonstatował, że woli Anglię wolną niż trzeźwą. Rachował, że cena alkoholizmu, degeneracji dołów społecznych, patologii rodzinnych wywołanych przez nadmierne spożycie, wreszcie przedwczesnych zgonów z przepicia i wyniszczenia organizmu jest do przyjęcia. Swobody obywatelskie oraz osobiste znaczą więcej i nie warto ich naruszać w imię walki z piciem. Natura ludzka jest ułomna, jeśli nie będziemy wyniszczać się alkoholem, sięgniemy po narkotyki lub inne używki. Nadmierne regulacje jej nie naprawią, zmienią natomiast na niekorzyść środowisko kulturowe, w jakim funkcjonujemy, podminują zasady i obyczaje, które ukształtowały współczesną demokrację.
Karuzela ograniczeń w imię bezpieczeństwa rozkręciła się na dobre. I coraz częściej ocieramy się o absurd. Ostatni pomysł, wspierany zresztą przez polską prezydencję w UE, to monitorowanie handlu chemikaliami. Bynajmniej nie materiałami wybuchowymi, ale nawozami sztucznymi i ich komponentami. Breivik kupował takie substancje w ilościach zupełnie normalnych dla przeciętnego gospodarstwa, a przecież był rolnikiem, śledzenie listy jego zakupów z pewnością nie naprowadziłoby policji na ślad zamachu. Także monitorowanie aktywności Norwega w internecie. Gdyby niektórzy polscy rolnicy sprawniej posługiwali się siecią, dopiero potencjalni śledczy naczytaliby się radykalnych, antysemickich wpisów. Każdy z nich byłby badany pod kątem ewentualnych morderczych intencji? To droga donikąd. Tym bardziej że materiałem wybuchowych może być niemal wszystko. Siły specjalne są szkolone w wytwarzaniu bomb z mąki, cukru, kisielu w proszku itp. Nie da się monitorować przepływu tych produktów.
KE nie ma więc wcale na celu zmniejszenia ryzyka kolejnego ataku, ale uspokojenie sumień i nastrojów. Nie inaczej miały się sprawy z podobnymi obostrzeniami. Trzy miesiące po atakach z 11 września 2001 r. Richard Reid usiłował odpalić na pokładzie samolotu American Airlines bombę ukrytą w bucie. To jemu zawdzięczamy zdejmowanie obuwia przed bramkami na lotniskach. Po chybionej próbie zmontowania w 2006 r. ładunku z przewożonych w podręcznym bagażu płynów w samolotach z Wielkiej Brytanii do USA nie wolno wnosić na pokład nawet butelki wody i pasty do zębów w objętości większej niż 100 ml. Po nieudanym odpaleniu w 2009 r. przez Nigeryjczyka Umara Faruka Mutallaha w samolocie Northern Airlines z Amsterdamu do Detroit ładunku owiniętego wokół ud pojawiły się skanery „widzące” nagie ciało pasażera. Itd., itd. Miliony uczciwych i niewinnych ludzi są obmacywane, podglądane, poniżane, przesłuchiwane, by kilku terrorystów nie wniosło na pokład ładunku. Może jednak warto – uprze się zwolennik bezpieczeństwa. Mamy dla niego niespodziankę. Amerykański Urząd ds. Bezpieczeństwa w Transporcie ostrzegł linie lotnicze, że Al-Kaida Półwyspu Arabskiego pracuje nad bombą wszczepianą w ciało. Skanery jej nie wykryją, trzeba by prześwietlać pasażerów promieniami rentgenowskimi.
Bomby są wokół nas. Jest nią każda cysterna z benzyną lub gazem (terroryści użyli tej broni na tunezyjskiej Dżerbie w 2002 r.) Skład bombowy to sklep spożywczy, gdzie można kupić cukier i saletrę do konserwowania mięsa, mieszanina tych składników pali się w temperaturze ponad 1000 stopni Celsjusza. Wiedzą to ci, którzy jako mali chłopcy puszczali cukrowo-saletrowe bączki wyrzucane siłą odrzutu na wysokość czwartego piętra. Starsi chłopcy mogą zwiększyć masę bączka tysiąckrotnie i w promieniu kilkudziesięciu metrów od niego przechodnie usmażą się żywcem. Kiedy następnym razem wybuchnie bomba sprokurowana z miału cukrowego, a któryś z polityków z rozpędu zaproponuje monitorowanie obrotu cukrem, dotrze do opinii publicznej, do jakich absurdów dochodzimy.
Wracając do Chestertona, przy zachowaniu stosownych proporcji – choć i w tamtym przypadku chodziło o ludzkie życie – pytanie naszych czasów brzmi: czy jesteśmy w stanie zaakceptować relatywnie niewielkie straty ludzkie w zamachach? Na razie nie, ale będzie to konieczne, by zatrzymać spiralę odbierania nam wolności osobistych w imię bezpieczeństwa. Do tropienia terrorystów na lotniskach wystarczy profilowanie pasażerów, choć oznaczałoby to złamanie amerykańskich i unijnych regulacji zabraniających tej praktyki. W Izraelu, gdzie właśnie profilowanie, a nie kontrola wszystkich w równym stopniu, jest podstawą bezpieczeństwa, Arab lub osoba o ciemnej karnacji, pasażer z wizami krajów muzułmańskich lub z odnotowanym pobytem na ziemiach okupowanych przez Izrael ma stukrotnie większe szanse bycia sprawdzonym niż biała emerytka z Ameryki.
Terroryzmu nie można zwalczyć całkowicie, w końcu będziemy musieli zaakceptować cenę krwi, tak jak akceptujemy ją w wypadku ruchu drogowego. Trzeba tylko minimalizować szanse ataku. A do tego nie jest konieczna masowa inwigilacja, wystarczy sprawna policja i wywiad.